Kategorie
z życia

O biegówkach, rejestratorach i niewidzialnych przyjaciołach. Nie. To nie tak. Jeszcze nie zwariowałem

Witajcie,
Niedawno obiecałem Wam, że odświeżę kategorię poświęconą mojemu życiu codziennemu. Wypada więc się z tego wywiązać, a okoliczność, że teraz powinienem pisać którąś z czterech rzeczy na uczelnię, tudzież przygotowywać którąś z trzech prezentacji ustnych, tylko ułatwiła mi podjęcie decyzji. Nie ma przecież lepszej motywacji, niż wola znalezienia pretekstu, żeby nie robić czegoś, co w sumie zrobić się powinno, ale nie bardzo się chce. Przechodząc do głównej części wpisu, powiedziałem Wam, że trochę się ostatnio u mnie działo. Żeby to opisać, trzeba cofnąć się do lutego, konkretnie do szesnastego dnia tego miesiąca. Tego dnia rozpoczął się pierwszy z dwóch wyjazdów, które mimo pandemicznych realiów udało mi się odbyć w ostatnim czasie. Generalnie wycieczka ta wynikła dość spontanicznie. Napisał do mnie człowiek z fundacji Ari Ari, w której projektach online uczestniczyłem w zeszłym roku. Zapytał, czy przypadkiem nie byłbym zainteresowany wyjazdem w Beskid niski, oczywiście w małej kilkuosobowej grupce. Mieliśmy pojechać do Zawadki Rymanowskiej i spędzić cztery dni w jednej z tamtejszych agroturystyk. O co dokładnie chodziło. Z fundacją skontaktował się reżyser filmów dokumentalnych, który kręcił dokument o rodzinie prowadzącej tamto gospodarstwo. Do ujęć potrzebował ludzi, którzy byliby po prostu gośćmi agroturystyki. Dostaliśmy więc jako uczestnicy propozycję, żeby pojechać tam i zgodzić się na wykorzystanie naszego wizerunku. W zamian mieliśmy opłacony cały pobyt plus możliwość skorzystania ze wszystkich dostępnych w agroturystyce atrakcji. Dodatkowo, co osobiście uważam za fajny akcent, mogłem też zabrać osobę towarzyszącą w charakterze przewodnika, która jechała normalnie na prawach uczestnika. Pojechałem na wycieczkę z Agnieszką, o której wspominałem kilka wpisów temu w kontekście zielonych słoni. Z całego wyjazdu najbardziej męcząca była sama podróż. Najpierw pociągiem z Gdyni do Warszawy, potem busem z Warszawy do Krosna, a na końcu z krosna odbierał nas samochodem nasz gospodarz. Do Zawadki stamtąd było jakieś czterdzieści minut drogi. Łącznie byliśmy w trasie dosłownie cały dzień, ale opłaciło się. Z pewnością długo będę wspominać ten wyjazd. Można powiedzieć, że to mój taki niezamierzony prezent urodzinowy. A co robiliśmy na miejscu? Każdego dnia coś innego. Pierwszy dzień po śniadaniu zaczęliśmy od własnoręcznego wyrabiania chleba. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie i nawet można było się zmęczyć, ale tak pozytywnie. Ten, kto miał kiedyś możliwość mieszania zaczynu na pewno wie, co mam na myśli, kiedy mówię o zmęczeniu, zwłaszcza ręki, którą się miesza. Było jednak też przy tym sporo zabawy i śmiechu. Tego samego dnia uczestniczyliśmy w warsztatach lepienia w glinie. Jak się dowiedzieliśmy, nasz gospodarz miał profesjonalną pracownię wytwarzania glinianych wyrobów. Każdy po warsztatach mógł również zabrać na pamiątkę swój wytwór, który do czasu naszego wyjazdu z Zawadki został wypalony. Większość osób wylepiła sobie jakieś naczynia, ale ja byłem oryginalny i pozostałem przy tym, czego wylepianie najlepiej mi wychodzi, czyli przy figurkach: różnych postaciach i zwierzętach. Nie byłbym sobą, gdyby wtedy nie powstał żaden dinozaur. Powstał, konkretnie brachiozaur, a oprócz tego wykonałem postać narciarki dla mojej mamy i lisa dla najlepszej przyjaciółki. Oczywiście figurki nie były przypadkowe. Dzień zakończyliśmy wizytą u zwierząt gospodarskich, czyli w tym przypadku owiec i gęsi. Gęsi były bardzo charakterne i często zabierały głos. W pewnym momencie stwierdziłem nawet, że zupełnie tak, jak moja babcia. 😛
Drugi dzień, o ile dobrze sobie przypominam, rozpoczęliśmy od kuligu. Fajne doświadczenie. W naszej pamięci pozostał również pan powożący kuligiem. Nawet nie wie, ile śmiechu nam dostarczył. Był to taki typowy góral. Nie zapomnę, jak jedna uczestniczka zrobiła sobie z nim zdjęcie na koniec kuligu, a on NATO. Ach. Tylko zdjęcie? A ja myślałem, że my się całować będziemy. 😀 Cóż. Incydent ten stał się asumptem do wielu późniejszych żartów, które towarzyszyły nam do końca wyjazdu, tym bardziej, że Pan Jan dodał jeszcze, że gdyby wiedział, to by się lepiej ubrał. Chyba nawet wspomniał coś o jakimś garniturze. 😀
W drugiej części dnia wszyscy chętni mogli wziąć udział w masarzu metodą Bowena. Wykonywała go nasza gospodyni, która z wykształcenia była fizjoterapeutką. Chcąc Wam opisać ten masarz, mogę powiedzieć tyle, że jest to w gruncie rzeczy rodzaj masarzu powięziowego, ale bardzo subtelny. Osoba masująca wykonuje rękami bardzo delikatne ruchy na ciele masowanego i w ten sposób pobudza różne partie nerwów i mięśni. Było to dla mnie ciekawe przeżycie, bo z natury lubię doświadczać nowych rzeczy.
Trzeciego dnia miałem okazję po raz pierwszy w swoim życiu jeździć na biegówkach. Trzeba było widzieć, ile razy się przewracałem, ale w końcowej fazie szło mi już coraz lepiej. Serio. 😀
Tu wartą odnotowania wydaje się historia z niewidzialnym przyjacielem, czy ściślej rzecz biorąc, przewodnikiem. Otóż jedna z uczestniczek, mimo, że była również niewidoma, bardzo pewnie poruszała się na swoich biegówkach, włącznie z płynnym skręcaniem. Wszyscy widzący, którzy ją obserwowali, mówili, że świetnie sobie radzi i jest bardzo zdecydowana w swoich ruchach. Skąd była ta pewność siebie? Zagadka rozwiązała się dopiero później. A było to tak. Beata, Bo tak właśnie miała na imię owa uczestniczka, poruszała się z taką pewnością, ponieważ przez cały czas kierowała się za osobą jadącą przednią. Tak przynajmniej jej się wydawało. Okazało się jednak, że źródłem odgłosów, które Beata wzięła za życzliwego przewodnika z przodu były jej własne narty. Tak oto, dzięki wsparciu niewidzialnego towarzysza, Beata z niezachwianą pewnością siebie przebyła na biegówkach sporą część trasy. To również przyjęło się jako żart wyjazdu i zostało wpisane do księgi gości w agroturystyce jako anegdota. Ja z kolei stwierdziłem, że na miejscu Beaty brałbym się za tego niewidzialnego przewodnika, a odpuścił sobie Pana Jana. Słowo wyjaśnienia. To właśnie Beata robiła sobie z Panem Janem zdjęcie. 😀
Pod wieczór złożyliśmy wizytę konikom polskim. Bardzo przyjemne oswojone stworzenia. Szczególnie jedna klacz wyraźnie sobie mnie upodobała i często do mnie podchodziła. 😀
Niestety dla niej, nasze gusta okazały się nieco rozbieżne. 😀
Tak oto dotarliśmy do końca wyjazdu. Czwartego dnia po śniadaniu wracaliśmy do domów. Wiele miłych wspomnień jednak zostało, a i dokument, któremu w gruncie rzeczy zawdzięczamy wyjazd, czeka na obejrzenie. Na koniec muszę jeszcze napisać parę słów o atmosferze w agroturystyce. Była otwarta i cudowna. Można było się poczuć praktycznie jak u rodziny. Gospodarze byli bardzo bezpośredni i spędzali z nami dużo czasu. Poza wszystkim, byli ciekawymi ludźmi. Wykształcili się chyba w Warszawie, ale już wiele lat temu stwierdzili, że duże miasto nie dla nich i postawili na kontakt z naturą. Bardzo mi się też podobało, jak wychowywali dzieci w duchu dużej otwartości, tolerancji i empatii. Pamiętam, jak raz szedłem do jadalni, a wiadomo, w takich miejscach jadalnia to duża przestrzeń z porozstawianymi ławami, czyli teren trudny dla niewidomych. Trochę się zgubiłem. Wtedy podszedł do mnie najmłodszy syn naszych gospodarzy mający może trzy, cztery lata i powiedział, zaprowadzę cię do Twojej ławki. No i rzeczywiście zaprowadził. Bardzo kontaktowa była też jego starsza siostra ucząca się już w liceum. Spędzała z nami dużo czasu i znaleźliśmy wspólny język.
I jest jeszcze jedna rzecz, o której nie mogę nie napisać. Jedzenie. To było coś pysznego. Akurat dobrze trafiłem ze swoim ograniczaniem mięsa, bo dużo było potraw wegetariańskich, choć oczywiście mięsne były również. Do dzisiaj pamiętam wegetariański pasztet z grzybów, coś na kształt nutelli z orzechów i daktyli, a pierogi ruskie w tamtym wydaniu były bezwątpienia najlepszymi pierogami ruskimi, jakie do tej pory jadłem.
Tak oto wyglądał wyjazd w Beskid Niski.
Teraz napiszę kilka słów o drugim wyjeździe, choć nie będę się aż tak rozpisywał. W pierwszej połowie marca byłem mianowicie na szkoleniu z zakresu tyflo-informatyki, które sponsorowało swoim niewidomym studentom UG. Na początku nie wiedziałem, czy jechać, ale ostatecznie stwierdziłem, że jak wszystko jest finansowane, to czemu nie. Szkolenie odbywało się w Kielcach w ośrodku Medison. Ze względu na obostrzenia pandemiczne, w szkoleniu brały udział tylko dwie osoby. Ja i jeszcze jedna znajoma z UG. Program szkolenia był zindywidualizowany i dostosowany do potrzeb. Uczyliśmy się tego, czego chcieliśmy się uczyć. Wbrew moim początkowym obawom, nauczyłem się nowych, przydatnych rzeczy, między innymi efektywniejszej obsługi dysku gugle, wydajniejszego korzystania z Worda, aż wreszcie najważniejszego: obsługi bankowości elektronicznej. Zapoznałem się również bliżej z programami ułatwiającymi niewidomym nawigację w terenie. Niezamierzoną korzyścią okazał się też nowy dyktafon. Na wyjeździe zetknąłem się bowiem z rejestratorem LSP4 posiadającym, jak pewnie wiele z Was wie, przewodnik głosowy. Traf chciał, że mój poprzedni dyktafon, który służył mi już osiem lat, albo więcej, postanowił definitywnie przejść na emeryturę parę dni po moim powrocie ze szkolenia. Skorzystałem więc z okazji i zakupiłem rejestrator od Medisona, tym bardziej, że miałem możliwość zakupienia go ze środków zgromadzonych na moim koncie w fundacji Polsat. Tak oto zostałem szczęśliwym posiadaczem rejestratora LSP4, z którego zresztą nagrywałem ostatnie wpisy głosowe.
Tu również atmosfera była bardzo przyjemna i swobodna, ale jeśli mam porównywać, pod względem klimatu bardziej podobał mi się pierwszy wyjazd. Wiadomo. Całkowicie inny charakter wycieczki. Nawiasem mówiąc, mogę dodać, że Pan, który prowadził szkolenie, oczywiście bardzo usilnie namawiał mnie, żebym zrezygnował z NVDA na rzecz Jawsa, ale póki co zostałem przy swoim.
Zbliżając się do końca tej mojej gadaniny, powiem jeszcze parę słów o Promieniu nadziei, bo obiecałem Wam to przy okazji Q and A.
Jak powiedziałem, sprawa książki ruszyła dzięki Pani Dyrektor z mojego liceum, która skontaktowała mnie ze współpracującym ze szkołą wydawnictwem. Wyraziła też chęć pomocy w uzbieraniu środków potrzebnych do ewentualnego wydania. Od czasu jednak, gdy nagrywałem odpowiedzi do Q and A, trochę się zmieniło, bo dostałem wstępną opinię wydawniczą.
Generalnie opinia jest całkiem pozytywna. Styl został oceniony jako dobry, ale, co mnie nie zdziwiło, fabuła za schematyczną. Było to do przewidzenia, skoro zacząłem pisać tą książkę w wieku dwunastu lat, a potem nie pisałem całkowicie na nowo. I tak pozmieniałem dużo rzeczy, bo gdyby nie to książka na pewno byłaby nie schematyczna. Byłaby po prostu nie schematycznie beznadziejna, a mam przeczucie, że taki rodzaj wykroczenia poza schematy mógłby mi nie pomóc. 😀
Największym problemem w tej chwili jest objętość książki. Po sformatowaniu jej w sposób przyjęty w wydawnictwie, powieść ma ponad dziewięćset stron. Czyżby szykował się nowy Zakon feniksa? Choć pod względem klimatu to bardziej Władca pierścieni. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Być może książkę będzie trzeba odchudzić, czego bym nie chciał. Póki co czekam, aż Pani Dyrektor zapozna się ze wstępnym kosztorysem i zadecyduje, czy szkoła chce wspierać tak duży projekt literacki.
Na zakończenie tego randomowego wpisu, znowu na chwilę zmienię temat i pochwalę się Wam, że ostatnio po raz pierwszy wystąpiłem na konferencji uniwersyteckiej. Co prawda studenckiej, ale zawsze. Konferencja była organizowana z okazji dnia pedagoga specjalnego i dotyczyła różnych rodzajów i aspektów niepełnosprawności. Ja opowiadałem o architekturze i komunikacji z perspektywy osoby niewidomej.
Chyba wyszło nienajgorzej.
Jakby ktoś był zainteresowany, całość konferencji online została nagrana przez organizatorów. Mogę udostępnić link.
Najbardziej sensacyjnym faktem z tamtego wystąpienia jest to, że zdążyłem powiedzieć wszystko i wyrobić się w czasie przewidzianym na wykład. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to nie żart. 😀
Może to początek jakiegoś nowego, obiecującego okresu w moich wystąpieniach.
Z tą nadzieją, aczkolwiek zapewne złudną, zostawiam Was, bo piszę przynajmniej tak samo rozwlekle jak mówię, zwłaszcza momentami.
Trzymajcie się, komentujcie i do następnego wpisu

Kategorie
Przybysze z przeszłości, czyli o czym szepczą kamienie

Zapowiedź serii – uwaga na przestery i inne drobne niedociągnięciaaudio, których nie miałem cierpliwości już poprawiać

Kategorie
Organizacyjnie

Co dalej, czyli szybkie pytanie do Was

Witajcie,
Już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem, żeby wzorem wielu blogujących Was o to zapytać. Ostatnio dość mało się tu dzieje, bo albo nie ma czasu, albo weny, albo pomysłu. No dobra. Z tym ostatnim chyba kłopotu jest akurat najmniej. W każdym razie w niedalekiej przyszłości chciałbym tego bloga jakoś ożywić. Stąd bardzo chętnie usłyszę, czego oczekiwalibyście po tym blogu. Trochę rzeczy się tu znalazło, w tym parę serii wpisów, które jednak mało dynamicznie się rozwijają. Była seria głosowa o wielkich filozofach. Było o filozofii bardziej pisemnie. Zdarzyło się też trochę wpisów paleontologicznych oraz moich wykładów wygłoszonych przy różnych okazjach. Poza tym może jeszcze pamiętacie kategorię refleksje literackie, w której uwaga, uwaga, znajdują się cztery wpisy, trzy o HP i jeden o pałacu północy. Tu przyznam, że pisałbym więcej o różnych autorach i powieściach, ale trudno jest czasami się zabrać do takich długich wpisów, jakie tam wstawiałem, a uważam, że analizy różnych motywów powinny być porządne. Trochę też tamta kategoria została zastąpiona przez wyzwanie czytelnicze. Pozostałych parę kategorii: przeróbki audio, z życia, statusy, okolicznościowo, czy awatary, to mały procent tego, co tu się znalazło, w każdym razie względnie mały. No i jeszcze mamy twórczość literacką, czasem aktualizowaną. Reasumując, zwracam się do Was z pytaniem, co chętnie widzielibyście na tym blogu? Oczywiście ma on pewien styl, którego raczej zmieniać nie będę, ponieważ stanowi on niejako część mnie, jednak Wasze zdanie też ma znaczenie. Powiedzcie, czego chcielibyście więcej, w jakiej formie: głosowej, czy pisemnej, choć pewnie będą tu jak do tej pory wpisy mieszane, jakie nowe serie mogłyby się tu pojawić, oczywiście w miarę moich zainteresowań i możliwości?
Od siebie mogę powiedzieć, że planuję niebawem ożywić sekcję paleontologiczną i zrobić cykl wpisów, raczej audio, dotyczących moich zbiorów skamieniałości. Każdy odcinek byłby poświęcony innemu eksponatowi, jakimś faktom z nim związanym, ale też historii tego, jak trafił do mojej kolekcji. Możecie też się wypowiedzieć, czy macie ochotę czegoś takiego słuchać.
Czekam na odzew, bo bez Was ten blog nie ma zbyt wiele sensu.
Trzymajcie się i do następnego wpisu.

Kategorie
Kilka słów o mnie

Q and A – odpowiedzi

Kategorie
Kilka słów o mnie

Q and A

Kategorie
z życia

O książkach, wyjazdach i zielonych słoniach, czyli podsumowanie roku 2020

Witajcie,
Szczerze mówiąc, nie myślałem, że dzisiaj będę zamieszczać ten wpis. Dawałem sobie czas do końca przyszłego tygodnia, bo teoretycznie powinienem w tej chwili robić coś całkowicie innego związanego z uczelnią. Ostatecznie jednak, pod wpływem czytania podsumowań na innych blogach zdecydowałem, że nie będę zwlekał również ze swoim. Rok 2020 był to dziwny rok, że sparafrazuję klasyka. Każdy doświadczył tego na swój sposób i zapewne każdy był w pewnym momencie zmuszony do weryfikacji wcześniejszych planów. Nie chcę, żeby ten mój wywód był zbyt pesymistyczny. Lepiej skoncentrować się na pozytywach, dlatego lista zażaleń składanych tu przeze mnie na ubiegły rok nie będzie długa. Chwilę jednak ponarzekam. W końcu narzekanie to nasz narodowy sport, a teraz wszystko, co narodowe jest na czasie, więc dochowam wierności trendom. 😀
Rzeczą, której najbardziej brakowało mi w minionym 2020 były wyjazdy w gronie rówieśników i w tej sferze najmocniej odczułem efekt obostrzeń pandemicznych. Z powodu wiadomej sytuacji, nie mogłem pojechać na tydzień filozoficzny do Lublina, nie odbyła się majówka filozoficzna, ani wyjazd z fundacją kultury bez barier, o której pisałem już przy okazji zeszłorocznego podsumowania. Nie ukrywam, że były to dla mnie dość duże straty. Wiadomo. W depresję nie wpadłem, ale smutno było. Jestem zwierzęciem zdecydowanie stadnym i potrzebuję bezpośrednich relacji z innymi, możliwości poznawania nowych ludzi i po prostu wspólnego spędzania wolnego czasu. Zawsze też takie wyjazdy akcentują jeszcze bardziej moją niezależność, a to dla mnie istotne. Nie wyszedł także mój wyjazd do Poznania. Żałuję, ponieważ liczyłem, że w ubiegłym roku uda mi się zwiedzić to miasto. Od dawna pociągało mnie ze względu na swoje historyczne znaczenie, obecność muzeum przyrodniczego, a od kilku miesięcy również ze względu na bliskość Puszczykowa i muzeum Arkadego Fiedlera, mojego zeszłorocznego objawienia literackiego.
Poza wszystkim miał to być fajny wyjazd towarzyski, typowo turystyczny, bez skupiania się na jednym konkretnym celu, a właśnie przyjemnym spędzeniu czasu, luźnym włóczeniu się po mieście i zaliczaniu wybranych jego atrakcji. Przyznam, że brakuje mi generalnie takich wyjazdów, z ludźmi w moim wieku i w celach w stu procentach rekreacyjnych. Niestety i tutaj pandemia pokrzyżowała plany, a w sumie mam bardzo silne wrażenie, że nie tylko pandemia. Mniejsza z tym. Było, minęło, a ja obiecałem, że będzie więcej optymizmu, niż narzekania. Co zatem przydarzyło mi się fajnego w 2020. Lecąc od początku, w kolejności kalendarzowej, szkolenie z realizacji projektów metodą Design Thinking. Kiedyś poświęciłem temu wyjazdowi i wyniesionym z niego korzyściom cały wpis, więc zainteresowanych odsyłam właśnie tam. W minionym roku przekonałem się też jeszcze raz, jak ważne i budujące jest poczucie, że ma się wokół życzliwe osoby, które o nas pamiętają, zwłaszcza w sytuacji, gdy tak-zwana codzienna normalność zostaje zaburzona, co odczuliśmy chyba wszyscy.
Dziękuję tym wszystkim, którzy w zeszłym roku po prostu byli obecni, mimo, że dla każdego był to na swój sposób trudny czas. Dziękuję za spacery, kiedy po całkowitym lock downie były już możliwe i za telefony, które poza tym, że same w sobie były bardzo miłe, stanowiły też namiastkę bezpośrednich relacji.
Kolejną rzeczą, której nie mogę nie docenić, jest sprawność, z jaką środowiska, w których działam przeszły w tryb zdalny, dzięki czemu nie byłem zmuszony do aż tak dużych ograniczeń swojej aktywności. Może zaskoczę większość z was, ale przyznam, że generalnie pozytywnie oceniam funkcjonowanie uczelni w przestrzeni online. Pewnie to specyfika kierunku, natomiast trzeba powiedzieć, że z mojej perspektywy zajęcia nie straciły zbytnio na swojej merytoryczności, czy dostępności, a nawet udział w nich stał się w pewnym sensie łatwiejszy. Nie wiązał się na przykład z koniecznością dojeżdżania na wykłady. To z kolei sprawiło, że miałem więcej czasu i mogłem zaangażować się maksymalnie również w działalność społeczną w mojej organizacji. Gdybym musiał uczestniczyć stacjonarnie w zajęciach uczelnianych, na pewno nie dałbym rady w tak dużym stopniu poświęcać się wolontariatom. I tu kolejne optymistyczne odkrycie. Okazało się, że wiele działań projektowych, choć oczywiście w trochę zmodyfikowanej formie, udało się przenieść w przestrzeń wirtualną. Był to z jednej strony sukces naszych zespołów koordynujących działania, ale z drugiej zasługa adresatów projektów, którym nadal chciało się aktywnie spędzać czas, choć w zmienionej konwencji. Wiele nauczyłem się dzięki podjętym w ubiegłym roku inicjatywom. Za sprawą współorganizowanego przeze mnie warsztatu RPG poświęconego tematyce ekologicznej, znacznie poszerzyłem swoje spojrzenie na tematy związane z problemami środowiska naturalnego i zamierzam nadal rozwijać się w tym zakresie. Po raz pierwszy zetknąłem się też w bardziej kompleksowym sensie z problemem wypalenia aktywistycznego, dzięki współprowadzeniu warsztatów jego dotyczących. Dzisiaj, dzięki tym warsztatom wiem więcej o aktywizmie, komunikacji interpersonalnej, czy sygnalizowaniu własnych potrzeb, a istnieje możliwość, że w tym roku będziemy kontynuować ten projekt. Całe wydarzenie było organizowane w ramach szerszej inicjatywy Wolontariat dla wszystkich, pod kątem której mieliśmy na początku zeszłorocznych wakacji parodniowe szkolenie wyjazdowe. To następna rzecz, którą wspominam bardzo pozytywnie, głównie ze względu na atmosferę: twórczą, wesołą i sprzyjającą integracji. Skoro już jestem przy wyjazdach, które mimo wszystko się udały, nie mogę nie wspomnieć o dwóch pobytach w Warszawie, w tym również na Sylwestra, i w Kątach rybackich. Wszystkie te trzy wyjazdy spędziliśmy w małym czteroosobowym gronie z jednymi znajomymi, a ich otwartość i poczucie humoru sprawiły, że był to niezapomniany czas. Dziękuję. Zbliżając się do końca mojego podsumowania, wspomnę jeszcze o nabytych umiejętnościach technicznych. Zmuszony okolicznościami, jak wielu innych, musiałem opanować komunikatory, które staną się chyba swoistym symbolem roku 2020, czyli Zooma i Teamsa. Mimo, że początki nie były najłatwiejsze, z pomocą cierpliwych znajomych i własnej determinacji, udało mi się wreszcie je obłaskawić, przy czym Teams nadal momentami działa mi na nerwy.
Dzięki technikom online?owym mogłem też wrócić do paleontologii. Dawno nie dowiedziałem się tylu rzeczy, co w zeszłym roku za sprawą wykładów organizowanych przez Muzeum Ziemi w Warszawie i udostępnianych na youtube. Ukończyłem też parę kursów na Copernicus College poświęconych filozoficznym i metodologicznym aspektom teorii ewolucji.
A co w sferze, z którą zawsze się tak utożsamiam, czyli w sferze książek? Tutaj też dużo się działo, jak wiedzą Ci, którzy czytali regularnie mojego bloga. Wprawdzie nie udało mi się przeczytać stu książek, o co chodzi wiedzą również czytelnicy bloga, ale kilka jednak zaliczyłem. Zmianą było to, że w zeszłym roku gatunkiem, po który sięgałem najczęściej nie była fantastyka, ale literatura przygodowa i podróżnicza.
Serio. Nie przesłyszeliście się. Może to swoista rekompensata za nieudane wyjazdy? W każdym razie do fantastyki z pewnością wrócę i to już wkrótce. Kto wie, ten wie, jak wieloznaczne to pojęcie. 😀 Ubiegły rok to także rok nowych znajomości. W sumie od czasu, gdy dołączyłem do CWM, każdy rok to nowe znajomości. Co szczególnie zadziwiające, te stare cały czas trwają, a to oznacza, że ludzie jakoś zemną wytrzymują. Myślicie, że to dlatego, że jednak nie jestem aż tak nienormalny, czy raczej to kwestia złego wpływu, który wywieram na te osoby, sprawiając, że z czasem dysproporcja nienormalności się wyrównuje. :p
Może łatwiej będzie Wam odpowiedzieć na to pytanie, jeśli zaznaczę, że po paru tygodniach znajomości, wspólnie z moją nową wolontariuszką Agnieszką powołaliśmy do istnienia zielonego słonia, który, jak wieść niesie, straszy w gdańskich lasach. 😀
Nie wiecie o co chodzi? Nie dziwię się, ale gdybyście nie mogli spać po nocach z tego powodu, piszcie w komentarzach. Spróbuję wyjaśnić. Ile mieliśmy z Agą śmiechu w związku z tą historią, to nasze. Ostatnie już osiągnięcie, którym chciałbym się z Wami podzielić, to ukończenie mojego pierwszego artykułu naukowego. Jak dobrze pójdzie, ukaże się on w jednym z filozoficznych czasopism. Na razie trafił do recenzji, więc wieżę, że rozstrzygnięcie już niedługo. Ukończenie tego artykułu było dla mnie ważnym osiągnięciem, oczywiście zaraz po zielonym słoniu. 😛
W ten sposób dotarliśmy do końca mojego podsumowania ubiegłego roku. Tym, którzy dotrwali, życzę, żeby ten nowy rok 2021 był normalniejszy od poprzedniego pod każdym względem, pod jakim tylko chcielibyście żeby się poprawił. Życzę, żeby każdy wszedł w ten nowy rok z optymizmem, zostawiając za sobą zeszłoroczne niepowodzenia i zawsze widział szklankę do połowy pełną. Miejmy nadzieję na powrót do codzienności, jaką znaliśmy sprzed pandemii, ale też bądźmy elastyczni, aby umieć dostosować się do tego, co nowe i móc w tym nowym realizować swoje założenia. W końcu życzę Wam dużo asertywności, zarówno w relacjach z innymi, jak i w odniesieniu do przekazów medialnych. Miejmy swoje zdanie i miejmy odwagę go bronić, ale racjonalnie. Szanujmy innych, nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy się od nas różnią. Słuchajmy ich i wyciągajmy dla siebie to co najlepsze, kiedy trzeba, przyznając się do błędu, a jednocześnie nie dając sobą manipulować. Zachowujmy obiektywizm i złoty środek, patrząc na rzeczy zawsze wieloaspektowo i z wielu perspektyw, bo zazwyczaj taki właśnie mają charakter. Życzę Wam tego wszystkiego, a sobie dodatkowo motywacji i szczęścia w tym przełomowym dla mnie roku, bo roku obrony magisterki. Wierzę jednak, że pójdzie dobrze, tym bardziej, że 2021 jest rokiem bohatera mojej pracy, a więc Stanisława Lema. Serio. Nie planowałem tego. 😀
Do usłyszenia w następnym wpisie i oczywiście komentarze do Waszej dyspozycji.

Kategorie
Nominacje

Pajperowa nominacja

Witajcie,
Przyznam, że wahałem się, czy ostatecznie podejmować wyzwanie.
W gruncie rzeczy też uważam, że blogi powinny żyć własnym życiem i czasami nie ma co ingerować w nie do tego stopnia, żeby aż wyznaczać terminy nominacjom, choć rozumiem zamysł.
Z drugiej strony jednak uznałem, że można się pobawić.
No to jedziemy.
1. Gdybyś miał/miała spędzić dzień z bohaterem lub bohaterką bajki dla dzieci, kto by to był? Jakie trzy pytania chciał/chciałabyś mu/jej zadać?
To trudne pytanie, tym bardziej, że wielu postaci z bajek zwyczajnie już nie pamiętam.
Myślę, że ciekawe mogłoby być spotkanie z Diego z epoki lodowcowej. To jedna z moich ulubionych bajek, a tą postać lubię chyba dlatego, że doceniam postaci niejednoznaczne i takie, które przechodzą przemianę, oczywiście tą pozytywną.
Myślę, że zadałbym mu pytanie, czy był jakiś konkretny moment, który wpłynął na jego decyzję, że nie może poświęcić, dziecka, leniwca i mamuta?
Po drugie zapytałbym o to, która chwila była dla niego trudniejsza i dlaczego, ta, w której musiał przyznać przed nowymi przyjaciółmi, że chciał ich zdradzić, czy ostateczne wystąpienie przeciwko swojemu dawnemu stadu?
Wreszcie pewnie bym zapytał, dlaczego tak naprawdę przeżył kryzys na początku trzeciej części, kiedy zamierzał odejść od stada.
Myślę, że wbrew pozorom nie było tu jednego powodu.
2. Który Eltenowy bloger byłby Twoim zdaniem najlepszym kandydatem na ministra zdrowia? Dlaczego?
Nie mam takiego typu, ponieważ zbyt mało znam większość osób na Eltenie.
3. Jaka była najgorsza książka, którą przeczytałeś/przeczytałaś? Dlaczego?
I znowu niełatwe pytanie.
Było trochę książek, które mnie odrzuciły. Zastanawiałbym się nad Dziadami częścią trzecią, ale miało być o książce, którą przeczytałem, a nie którą tylko zacząłem czytać.
W związku z powyższym postawię na tego obcego.
Teraz może spojrzałbym na to dzieło inaczej, choć nadal nie często sięgam po książki obyczajowe, ale wtedy, gdy miałem pozycję pani Jurgielewiczowej jako lekturę, wydawała mi się po prostu przerażająco nudna.
4. Jakie byłyby trzy pytania, które zadałbyś/zadałabyś, gdybyś mógł/mogła przeprowadzić wywiad z panem Bogiem dla radia BBC?
Znając siebie, przypuszczam, że byłyby to jakieś pytania filozoficzne. Pierwsze, jaka koncepcja dobra, jeśli w ogóle jakaś z tych proponowanych przez etyków jest mu najbliższa? Drugie, czy życie, w którym na nic się nie czeka i nic nie jest zaskoczeniem nie jest nudne, a jeśli nie, to co sprawia, że jest ciekawe? No i trzecie, czy dobroć Boga determinuje jego działania na zasadzie przymiotu moralnego, a zatem nie dokonuje obiektywnego zła, bo po prostu nie chce, czy może dobroć ta wiąże go analogicznie do, no nie wiem, praw fizyki, sprawiając, że po prostu nie może postąpić inaczej, jest jakoś zdeterminowany? Jeśli to drugie, to można zapytać, czy atrybut ten nie koliduje z wszechmocą.
5. Gdyby któryś z Eltenowiczów miał przez następne 24 godziny znać wszystkie Twoje myśli, kto by to był?
Podobnie, jak Monia, odpowiem, że chyba nikt. Prywatność to jednak ważna rzecz, a znajomość myśli innych mogłaby pewnie dużo rzeczy skomplikować.
Gdybym jednak nie miał wyboru, sądzę, że byłby to Pajper.
A teraz najtrudniejsze.
Trzeba wymyślić pięć własnych pytań.
No dobra. Spróbujemy.
1. Gdybyś miał/miała przenieść się na jeden dzień do wybranego świata przedstawionego z literatury, filmu, ETC, co to byłby za świat i dlaczego?
2. Gdybyś musiał/ musiała przedstawić się komuś przy użyciu pięciu określających Cię najlepiej przymiotników, co by to było?
3. Gdybyś miał/miała wymienić trzy książki, które w jakiś sposób cię ukształtowały, jakie to byłyby książki i dlaczego?
4. Gdybyś miał/miała możliwość powrotu na jeden dzień do wybranego miejsca ze swojej przeszłości, co to by było za miejsce?
5. Wyobraź sobie, że możesz zadać jedno pytanie o swoją przyszłość nieomylnemu wieszczowi? O co chciałbyś/chciałabyś go zapytać?
Nominowani: Matius, Everlastink dream, HelenkaGD, Jamajka.

Kategorie
Przeróbki audio

Spontaniczny audiomem

Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

29-36: czyli Narnia okiem dorosłego

Witajcie,
Myślę, że tytuł niniejszego wpisu mówi wiele na temat tego, co będzie przedmiotem rozważań, więc nie będę się tu nadmiernie rozwodził.
W ramach chwilowego odpoczynku od literatury podróżniczej i korzystając z tego, że na moment, kiedy zaczynałem czytać nie rozpoczął się jeszcze rok akademicki, postanowiłem zrobić to, o czym myślałem już od dawna.
Wróciłem do septologii Lewisa, aby spojrzeć na nią z perspektywy dorosłego, a także z perspektywy filozofa.
Teraz podzielę się z wami wnioskami z tego zapoznawania. Na koniec poświęcę również kilka słów ósmej książce,, którą idąc za ciosem, przeczytałem także w ostatnim czasie.
Jest to naukowe opracowanie, które zaklasyfikowałbym tematycznie do dziedziny filozofii literatury, traktujące o Narnii jako o z jednej strony pewnej apologetyce chrześcijaństwa, z drugiej zaś specyficznej diagnozie współczesności.
Co do samej septologii, w prezentacji moich spostrzeżeń będę się trzymać chronologii wydarzeń, a nie wydawania poszczególnych części przez Lewisa.
Przyjrzyjmy się zatem na początek motywom zawartym w Siostrzeńcu czarodzieja.
Pierwszą rzeczą, na którą można zwrócić uwagę, jest ukazanie zdegenerowanej nauki, nauki odciętej od etyki, uprawianej przez szaleńców pozbawionych skrupułów i zaślepionych swoimi możliwościami.
Takie oblicze nauki prezentuje w pewnym sensie wuj Andrzej.
Samo zagadnienie relacji między nauką, a etyką jest oczywiście bardzo skomplikowane i nie zamierzam go tu roztrząsać.
Wiadomo, że zwłaszcza w naukach stosowanych nierzadko trzeba przyjąć perspektywę utylitarystyczną i poświęcić coś, aby ratować coś innego. Przykładem eksperymenty na zwierzętach. Sprawa niezwykle dyskusyjna i niełatwa, wymagająca jak dla mnie bardzo kompleksowego podejścia i wnikliwych rozważań oraz regulacji.
Etyczny wymiar badań naukowych dostarcza jeszcze większej ilości komplikacji, gdy założymy, że tym, co mamy poświęcić dla większego dobra jest bezpieczeństwo, wolność, czy nawet życie świadomej, a wręcz samoświadomej istoty.
W tym momencie wchodzimy na bardzo niestabilny grunt. W optyce religijnej, jaką wyznawał Lewis, poświęcenie takie jest niedopuszczalne. Nawet jednak, gdy uwzględnimy systemy etyczne nie podbudowane religijnie: kantyzm, czy utylitaryzm, sprawa jest bardzo dyskusyjna. Intuicyjnie powiedzielibyśmy, że nie możemy zmuszać nikogo do niczego bez jego woli, a do takiego przymusu uciekł się właśnie wuj Andrzej. Z drugiej strony nawet jeśli przyjmiemy za utylitarystami zasadę maksymalizacji użyteczności głoszącą, że dopuszczalne jest poświęcenie jakiejś wartości, jeśli suma zysków wynikających z tego poświęcenia przewyższa w perspektywie sumę wynikających z niego strat, wciąż dostrzegalny jest tu pewien moralny zgrzyt.
Nie da się bowiem ukryć, że wuj Andrzej, wysyłając dzieci w nieznane, nie miał na względzie żadnego szczytnego celu. Myślał jedynie o sławie i instrumentalnie pojmowanej wiedzy. Nawet jeśli miałoby się okazać, że całe przedsięwzięcie zaowocowałoby jakimiś dobroczynnymi konsekwencjami, stanowiłyby one jedynie przypadek nie mieszczący się w intencjach wyjściowych wuja Andrzeja.
Do obrazu zdegenerowanej nauki w septologii wrócę jeszcze przy okazji omawiania opracowania naukowego. Tym czasem jednak idźmy dalej,.
Kolejną rzeczą, jaka zwróciła moją uwagę, był sposób pojawienia się w Narnii zła pod postacią czarownicy Jadis. Jak się wydaje, mamy tu parę religijnych analogii. Widzimy więc, że zło pojawia się w kraju Aslana w sposób całkowicie niezamierzony, jako czynnik ludzki, i to w dosłownym znaczeniu. To przecież właśnie Diggory, człowiek, sprowadza do Narnii zło. Jak by tego było mało, widzimy, że podobnie, jak w wykładni biblijnej, choć oczywiście nie dokładnie tak samo, zło zostaje rozbudzone przez ludzką ciekawość.
Na marginesie można zaznaczyć, że Lewis zrobił tutaj pewien unik, jeżeli chodzi o bardzo trudny problem genezy zła.
Odpowiedział mianowicie na pytanie, skąd zło wzięło się w Narnii. Nie powiedział jednak nic w sprawie tego, jak ono powstało. Przenosząc jego początek do światów równoległych, odsunął tylko na bok niewygodny temat.
Cóż jeszcze zwróciło moją uwagę w Siostrzeńcu czarodzieja? Myślę, że takim momentem był również opis powołania Narnii do życia, a ściślej przebudzenia mówiących zwierząt. Znamienne moim zdaniem pozostaje przykazanie Aslana, by mieszkańcy Narnii żyli w prawości, bo jeśli nie, staną się znowu dzikimi, niemymi zwierzętami.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że jest to ostrzeżenie przed upadkiem moralnym, po którym nie ma się już dostępu do świata prawdziwych wartości.
Jeśli mowa o poznaniu, można od razu wspomnieć o roli wiary w jego osiąganiu. Kwestia ta wydaje się bardzo ważna z perspektywy cyklu. Daje się w nim odczytać scholastyczną zasadę wierzę, abym zrozumiał.
Zgodnie z tą regułą w Siostrzeńcu widzimy dokładnie, że aby dostrzec pewne rzeczy przekraczające nasze codzienne doświadczenie oparte na naukowym obrazie świata i zmysłach, trzeba wyjść poza utarte schematy, zdać się na intuicję i pozwolić sobie uwierzyć. Z perspektywy nauki takie całkowite odcięcie się od zdrowego rozsądku i Empirii jest znów mocno dyskusyjne, a jednak wydaje się, że właśnie dlatego to dzieci mogą odnaleźć Narnię. Nie zostały jeszcze bowiem wtłoczone w utarte schematy przez krytykowaną przez Lewisa współczesną cywilizację.
Właśnie dlatego dzieci mogły rozmawiać ze zwierzętami, podczas gdy wuj Andrzej, zaślepiony racjonalnością, widział w nich tylko nieme, dzikie bestie.
Jeszcze wyraźniejsze ostrzeżenie przed zgubnymi wpływami cywilizacyjnymi dostajemy od autora na samym końcu omawianej książki. Wkłada on tam w usta Aslana coś na zasadzie upomnienia, iż jeśli ludzie się nie opamiętają, również im grozi zdominowanie przez okrutnych tyranów, a nawet zagłada, jeśli wynajdą coś o podobnej sile rażenia, jak żałosne słowo czarownicy Jadis.
Jak wiadomo, niektórzy interpretatorzy doszukują się tu analogii do przemysłu jądrowego.
Skoro już mowa o Jadis, dodam na marginesie całkowicie niezwiązaną uwagę. Nie mogę mianowicie oprzeć się wrażeniu, że Jadis, choć przerażająca w Harnie i Narnii, jest w swoim zaślepieniu komiczna po przeniesieniu do ludzkiego świata.
I teraz pytanie, czy to błąd w charakteryzacji, czy celowy zabieg.
Wracając jednak do głównego tematu.
Przejdźmy od razu do analizy, choć już nie tak wnikliwej, Księcia Kaspiana. Celowo pomijam tu Lwa, czarownicę i starą szafę, gdyż wydaje mi się ona bardzo oklepana, a zawarte w niej analogie są większości bardzo dobrze znane.
Nie wypowiem się również na temat Konia i jego chłopca, choć tu też mamy do czynienia z pewną religijną wykładnią.
Nad samym księciem Kaspianem, nie będę się rozwodził.
Tutaj przede wszystkim utkwiło mi w pamięci kolejne podkreślenie roli wiary w relacji z absolutem.
Widzimy bowiem, że aby zobaczyć Aslana, bohaterowie musieli najpierw uwierzyć w jego przybycie.
• Prawidłowość tą dostrzec można wyraźnie, gdy Aslan przybywa, by wskazać dzieciom drogę do starych narnijczyków i z początku dostrzega go jedynie Łucja, która nie tylko nigdy nie zwątpiła w lwa, ale była w swojej wierze całkowicie bezinteresowna.
• Następną w kolejności książką jest Podróż wędrowca do świtu, ale muszę przyznać, że tu mało rzeczy zapadło mi w pamięć.
• Swoją wymowę ma na pewno przemiana wewnętrzna Eustachego, której doznał po przygodzie na smoczej wyspie i indywidualnym uzdrowieniu przez Aslana.
• Interesująca jest również wizyta Łucji w Sali z księgą zaklęć, jej rozterki, czy wyrzec się siebie na rzecz zaspokojenia osobistych kompleksów, a także moment, gdy słyszy ona, co mówią o niej tak-zwani przyjaciele. Nie sposób oprzeć się tu stwierdzeniu, że niekiedy lepiej jest nie wiedzieć, co myślą o nas inni, jeśli chcemy zachować z nimi dobre relacje.
• Ostatnim elementem na jaki zwróciłem uwagę w tym tomie są słowa Aslana zaraz po tym, jak Łucja uczyniła go widzialnym.
• Zdanie, że cały czas tu był, można jak sądzę odnieść do jego wszechobecności jako absolutu.
Nadszedł czas na kolejną powieść z cyklu, czyli srebrne krzesło.
Tu filozof ma w pewnym sensie używanie, zwłaszcza pod koniec książki.
Konkretnie pole do filozoficznych interpretacji daje rozmowa tak-zwanej pani w zielonej sukni stojącą za porwaniem księcia Riliana, wokół poszukiwań którego osnuta jest większość fabuły, a tytułowymi bohaterami Julią i Eustachym.
Moment, w którym czarownica usiłuje przekonać dzieci, że nie istnieje żaden świat poza jej podziemnym królestwem, dzieci zaś argumentują, że królestwo to jest jedynie niedoskonałym odbiciem w porównaniu ze światem nadziemia, z którego przychodzą, przypomina do złudzenia dyskusję między idealistami platońskimi, a naturalistami ontologicznymi.
Ci pierwsi za Platonem utrzymywaliby, że cały świat materialny jest jedynie niedoskonałym ucieleśnieniem wiecznych, niezmiennych idei. Ci drudzy przyjmują tezę, że naprawdę istnieje tylko to, co naturalne i poznawalne zmysłowo.
Historia Riliana porwanego przez czarownicę do podziemia, w którym zatracił pamięć o swojej prawdziwej tożsamości bardzo dobrze wpasowuje się w koncepcję Platona, który twierdził, że dusza ludzka była kiedyś w świecie idei, ale zatraciła pamięć o nim w chwili, gdy została uwięziona w ciele.
Cały proces ludzkiego poznawania, mówi Platon, jest przypominaniem sobie obrazów ze świata idei na podstawie ich niedoskonałych odbić w świecie materialnym.
Nazywamy to koncepcją anamnezy.
Uświadomienie ludzi, że tak naprawdę żyją w czymś w rodzaju poznawczej iluzji, jest dla Platona zadaniem filozofa. W srebrnym krześle rolę filozofów przejmują dzieci, przybywając, by przypomnieć Rilianowi, kim tak naprawdę jest.
Jednocześnie w kontrargumentacji, jaką posługuje się czarownica, widać sposób rozumowania naturalistów.
Mówi ona, że wszystkie wyobrażenia o innych niż jej światach są tylko złudzeniem, wymysłem opartym na błędnym przeświadczeniu, że wszystko, co dostrzegamy w świecie, ma swoje doskonalsze odpowiedniki.
Zgodnie z taką interpretacją, dzieci miały wymyślić sobie Aslana, dodając w swojej wyobraźni do oglądanych często kotów te wszystkie atrybuty, które czynią z kota ogromnego lwa.
Ten sam schemat argumentacyjny widać w dociekaniach niektórych antropologów próbujących wyjaśnić religię w kategoriach naturalistycznych. Abstrahując od kwestii ewentualnej trafności ich tez, twierdzą oni, że człowiek rozumuje w oparciu o dwie klasy pojęć: pojęcia intuicyjne i kontr-intuicyjne. Te pierwsze to pojęcia naturalne, które odnosimy do otaczającej nas rzeczywistości. Krowa, człowiek, krzesło i tak dalej.
Te drugie to pojęcia odnoszące się do naszych konstruktów myślowych. Powstają przez dodanie do konkretnego pojęcia naturalnego jakiejś dodatkowej cechy. Takim pojęciem jest na przykład pegaz.
W ten sposób uzyskujemy pojęcie odnoszące się do obiektu, który w naturze nie istnieje, ale bardzo łatwo jest nam sobie ten obiekt wizualizować.
Zdaniem niektórych właśnie tak człowiek stworzył kulturowo najróżniejsze bóstwa, a więc i systemy religijne.
Nie trudno odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki stosunek miał Lewis do skrajnego naturalizmu, skoro wsadzał wyrażające go twierdzenia w usta najbardziej negatywnej postaci w książce. Na uwagę jednak zasługuje jeszcze jeden pogląd reprezentowany w srebrnym krześle przez błotowija towarzyszącego Julii i Eustachemu.
Mówi on mniej więcej, że nawet jeśli nie ma żadnej Narnii i żadnego Aslana, on będzie żył tak, jak by one istniały, ponieważ z tą wiarą świat jest o wiele mniej smutnym miejscem.
Wypowiedź tą można oczywiście traktować jedynie w kategoriach chrześcijańskich, jako wyraz oddziaływania wiary na życie wierzących, którym daje ona siłę do radzenia sobie z przeciwnościami losu.
Nasuwa mi się tu jednak jeszcze jedna ciekawa analogia. W metaetyce istnieje stanowisko nazywane fikcjonalizmem. Jest to ogólnie rzecz biorąc przekonanie, że nawet jeśli obiektywne wartości, na przykład obiektywne dobro, nie istnieją, opłaca się żyć tak, jakby istniały, chociażby dlatego, że w ten sposób łatwiej jest zorganizować życie społeczne.
Moim zdaniem to interpretacja, którą można w kontekście Narnii rozważyć.
W ten sposób dotarliśmy do ostatniej bitwy, która stanowi również cenne źródło refleksji filozoficzno-teologicznych.
Jedną z wyraźnych analogii jest obraz unicestwienia doczesnej Narnii, który pod pewnymi względami przypomina wizję z Apokalipsy.
Nie brakuje tu również odwołania do swoistego sądu ostatecznego.
Wszyscy Narnijczycy trafiają do wiecznej krainy Aslana i przed jego oblicze.
Ci, którzy dochowali wierności jego zasadom trafiają do królestwa wielkiego lwa, królestwa prawdziwego i ponadczasowego, kraju wiecznej szczęśliwości. Z kolei ci, którzy sprzeniewierzyli się etyce Aslana przepadają i nikt więcej o nich nie słyszy.
Jest to moim zdaniem czytelne odniesienie do założenia obecnego w chrześcijaństwie, że tylko osoby postępujące zgodnie z boskimi przykazaniami dostąpią zbawienia.
W omawianej książce mamy również jeszcze raz dobitne ukazanie potęgi wiary jako warunku prawdziwego poznania.
Założenie to ilustrują karły, które nie wierząc w Aslana, cały czas znajdują się, wedle własnego mniemania, w cuchnącej stajni, do której zostały wepchnięte pod koniec ostatecznego starcia przed zagładą Narnii.
Tym czasem dla wiernych Narnijczyków drzwi stajni były jedynie bramą do królestwa Aslana. Karły zaś padły ofiarą własnego sceptycyzmu i nawet sam Aslan nie mógł im pomóc.
Następnym elementem, który podczas lektury zwrócił moją szczególną uwagę była relacja między Aslanem i Taszem, jako swoimi przeciwieństwami.
Z relacji tej wynika bardzo ciekawy wniosek. Wedle słów Aslana, Tasz rozlicza za wszystkie złe uczynki, a Aslan za dobre. Nawet jeśli ktoś czyni zło w imię Aslana, naprawdę odpowiada przed Taszem, jako metafizyczną manifestacją zła.
Podobnie jeżeli ktoś postępuje moralnie z imieniem Tasza na ustach, rozlicza go Aslan.
Wynika z tego, że nie ważne, jakiego boga wzywa się po imieniu, lecz jakiego katalogu wartości się przestrzega, co samo w sobie jest interesującym punktem widzenia.
Zbliżając się do końca analizy Ostatniej bitwy, nie sposób nie wspomnieć o kolejnym nawiązaniu do platonizmu.
Po zniszczeniu doczesnej Narnii, bohaterowie trafiają do Narnii wiecznej i niezmiennej, której tamta unicestwiona była jedynie niedoskonałym odbiciem. Jak czytamy, wszystko w wiecznej Narnii było prawdziwsze, bardziej realne, czyli dokładnie tak, jak w przypadku teorii idei Platona.
Zresztą faktem jest, że pod koniec książki, profesor Diggory stwierdza, że to wszystko zostało opisane u Platona.
Zwieńczeniem Ostatniej bitwy jest, jak można przypuszczać, zjednoczenie się bohaterów z Aslanem, co samo w sobie wskazuje na kolejną analogię z myślą chrześcijańską.
Na zakończenie tego przydługiego wywodu, chciałbym napisać kilka słów o ósmej książce traktującej o cyklu narnijskim jako formie wyrażenia pewnych uniwersalnych treści.
Publikacja ta nosi tytuł Magiczny urok Narnii: poetyka i filozofia opowieści z Narnii i została napisana przez Marka Oziewicza.
Cóż. Nie żałuję, że przeczytałem tę książkę, chociaż nie ze wszystkimi zawartymi w niej tezami się zgadzam. Z drugiej strony mam świadomość, że nie wszystkie z tych tez są odautorskimi sformułowaniami Oziewicza. No bo wiecie, czym różni się artykuł od większej publikacji w naukach humanistycznych. W artykule chodzi o to, aby pochwalić się jak największą ilością przeczytanych książek na możliwie niewielkiej ilości stron. Większa publikacja natomiast jest to chwalenie się jak największą ilością przeczytanych książek i okraszenie tego odpowiednio rozległym wodolejstwem, żeby powstało dzieło na czterysta stron.
Wracając do głównego wątku. Magiczny urok Narnii dzieli się zasadniczo na dwie części: literaturoznawczą i filozoficzną.
W tej pierwszej autor skupia się na analizowaniu specyfiki fantastyki jako gatunku oraz ustaleniu wyznaczników literatury dziecięcej, aby następnie wpasować w te ramy cykl narnijski. Z rzeczy, które zapadły mi w pamięć w tej części wspomnę o podziale na literaturę dziecięcą i literaturę dla dzieci.
Tą drugą rozumie się, w myśl przytoczonego podziału, jako moralizatorstwo, gdzie autor patrząc niejako z góry, dyktuje dzieciom, jak mają postępować. Podkreśla się więc tu zderzenie z jednej strony niedoświadczonego czytelnika nie mającego pojęcia o życiu, z drugiej natomiast poważnego, mądrego dorosłego.
Dla odmiany w literaturze dziecięcej autor i jego odbiorca mają znajdować się na równej pozycji. I autor, i jego odbiorca są tu po prostu wrażliwymi podmiotami. Można chyba powiedzieć, że zrównują się oni w pewnej otwartości na cudowność, niezwykłość i magię obecną w baśniach, mitach i bazującej na nich w dużej mierze fantastyce.
Tak rozumiana literatura dziecięca nie jest, w myśl autora, przeznaczona wyłącznie dla dzieci, ale raczej zawiera uniwersalne przesłania adresowane do każdego, kto wykaże się odpowiednią wrażliwością, żeby zanurzyć się w kreowanym świecie. W przeciwieństwie też do literatury dla dzieci, literatura dziecięca nie ma moralizować tylko poprzez mądre słowa, ale morał powinien wynikać z całokształtu historii.
Myślę, że ta propozycja ma coś w sobie, chociaż oczywiście każdy będzie ją oceniał z własnej perspektywy.
Dalej Osiewicz przybliża koncepcję światów równoległych, stanowiącą przejście między literaturoznawczym, a filozoficznym wymiarem pozycji.
Tu nie zgadzam się z pewnymi rozstrzygnięciami, na przykład uznaniem, że podziemny świat pani w zielonej sukni oraz Narnia były w gruncie rzeczy dwoma światami. Metaforycznie tak, ale technicznie był to jeden świat w takim samym stopniu, w jakim górnik, schodząc pod ziemię, nadal znajduje się w tej samej rzeczywistości.
Ostatnie rozdziały publikacji Oziewicza są poświęcone cyklowi Narnijskiemu jako swoistej diagnozie rzeczywistości. Zdaniem badacza Lewis ostrzega na kartach swojego siedmioksięgu przed trzema zagrożeniami, jakie widział we współczesnej cywilizacji: totalitaryzmem, a zatem zniewoleniem przez system, nihilizmem, a więc moralną pustką i brakiem obiektywnych punktów odniesienia w wartościach oraz westonizmem: zagrożeniem ze strony zdegenerowanej nauki, zaślepionej bezkrytyczną wiarą w postęp i pozbawioną refleksji etycznej.
Nie trzeba tu wielkich analiz, aby zorientować się, że na pewnych płaszczyznach te trzy zagrożenia się ze sobą łączą. W cyklu Lewisa są one reprezentowane przez określone postawy bohaterów. I tak czarownica Jadis uosabia dla przykładu totalitaryzm, wuj Andrzej westonizm, a szympans krętacz nihilizm moralny.
Co mogę powiedzieć odnośnie tak postawionych tez. Nie będę tu nawiązywał do trafności takiego, czy innego odczytania cyklu, ale jeśli chodzi o przekonanie Lewisa, że współczesna cywilizacja zmierza w stronę wymienionych wyżej zdegenerowanych form, cóż.
Myślę, że nie w każdym momencie i nie w każdej dziedzinie, bo sama cywilizacja jest zbyt złożona, żeby można ją było jednoznacznie zaszufladkować. Nie ulega jednak wątpliwości, że warto tę kwestię przemyśleć.
Tą refleksją chciałbym zakończyć powyższą analizę.
Oczywiście temat nie jest wyczerpany, a pewne rzeczy świadomie pominąłem. Z drugiej strony jednak niedopowiedzenia sprzyjają dyskusji. Zapraszam więc do niej i do następnego wpisu.

Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

22-28 – czyli coś od Arkadego Fiedlera

Witajcie,
Dziś kolejna porcja przeczytanych książek, a na tapecie zgodnie z tytułem Arkady Fiedler.
Siedem jego książek, z którymi zapoznałem się do tej pory to w kolejności: I znowu kusząca Kanada, Kanada pachnąca żywicą, Nowa przygoda Gwinea, Orinoko, Biały Jaguar, Spotkałem szczęśliwych Indian oraz Ryby śpiewają w Ukajali.
Pięć z wymienionych powyżej pozycji to dzieła o charakterze reportażowym, a dwie. Konkretnie Orinoko i Biały Jaguar są powieściami fabularyzowanymi, praktycznie przygodowymi.
W dalszej części tej recenzji postaram się opisać zbiorczo moje wrażenia na temat przeczytanych książek, rozdzielając je jednak na dwie podgrupy: tę poświęconą reportażom i tę odnoszącą się do powieści.
Zacznę od reportaży.
Można chyba powiedzieć, że każdy z nich daje się podzielić na przynajmniej parę zasadniczych odcinków. Każda książka zaczyna się od opisu przybycia Fiedlera do danego regionu, a następnie jego relacji dotyczących bieżących realiów kraju, w którym się znalazł. Dostajemy więc opis codziennego życia dużych ośrodków miejskich, rzeczywistości politycznej, w tym również najczęściej okoliczności, w jakich kraj uzyskał niepodległość od władz kolonialnych.
Potem, w miarę, jak autor eksploruje mniej cywilizowane obszary porośnięte puszczą, zamieszkane przez ludy nieprzerobione jeszcze w stu procentach na modłę europejską, w narracji zaczynają dominować opisy przyrody, czy folkloru miejscowych plemion.
Narracja ta przeplata się z rozdziałami poświęconymi dziejom kolonizacji przez białego człowieka omawianego regionu.
Dużo tam przykładów bestialstwa i wyzysku praktykowanego przez europejczyków w stosunku do rdzennej ludności Afryki i obu ameryk.
Wrócę teraz jeszcze na moment do wspomnianych wyżej opisów natury.
Na ich brak zdecydowanie nie można narzekać. Wiele miejsca Fiedler poświęca owadom, a zwłaszcza motylom, przynajmniej jeśli chodzi o sprawozdania dotyczące Amazonii. Oczywiście trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę, że to właśnie z owadami kojarzą Się zazwyczaj lasy równikowe.
Do wyobraźni przemawia opis samego klimatu puszczy: gorącej, dusznej, złowrogiej, wypełnionej wieloma niebezpiecznymi stworzeniami i chorobami areny walki o przetrwanie.
Mało znajdziemy tam opisów rodem z rajskiego ogrodu, choć nie można powiedzieć, że nie ma ich wcale. Fiedler często mówi o zachwycającej różnobarwności motyli i ptaków. Z drugiej strony, choć jednoznacznie pisze on o bezwzględności przyrody, na kartach jego dzieł napotkamy poza tym nierzadko wzruszające dowody przyjaźni między zwierzętami, a częściej jeszcze przywiązania zwierząt do człowieka. Obok opisów przyrody i miejscowych społeczności, w jego książkach pojawiają się również indywidualne historie ludzi zasłużonych dla danego kraju, ale autor przybliża czytelnikowi także zwykłych obywateli, z którymi zetknął się w czasie swoich wędrówek. Sprawia to, że tym bardziej można się wczuć w klimat prezentowanych historii.
W relacjach Arkadego Fiedlera nie brakuje też akcentów patriotycznych. Podróżnik często wspomina Polskę, jego rodzinne okolice Poznania oraz dzieje polonii w różnych regionach świata.
Podsumowując tę część wpisu, uważam, że reportaże Arkadego Fiedlera zasługują na uwagę, oczywiście jeżeli ktoś lubi taką podróżniczą tematykę. Są klimatyczne i obrazowe, co przy odpowiedniej dozie wyobraźni i wrażliwości pozwala niejako przenieść się w opisywane realia.
Nie polecam jednak tej lektury tym wszystkim, których nudzą długie opisy przyrody i historie z dziejów kolonialnych.
Mnie zwłaszcza te pierwsze bardzo pociągają, ale wiem, że nie wszyscy ten pociąg podzielają.
Teraz pozostaje napisać parę słów o powieściach Orinoko i Biały Jaguar. Jak napisałem na początku recenzji, są to powieści przygodowe, ale z wątkiem historycznym w tle, ponieważ zostały zainspirowane realną postacią, o której Fiedler dowiedział się przebywając wśród Indian Arawaków w dorzeczu Orinoka.
Oba dzieła, najpierw Orinoko, a potem Biały Jaguar stanowią kontynuację Wyspy Robinsona, książki przeczytanej przeze mnie dawno temu. Główną postacią jest niejaki John Bober, który będąc najpierw kolonistą biorącym udział w powstaniu przeciw władzom kolonialnym, uciekł przed wymiarem sprawiedliwości na pokładzie statku kaperskiego.
Po rozbiciu się okrętu i przygodach opisanych w Wyspie Robinsona ląduje w dorzeczu Orinoka i wraz z grupą Arawaków i Murzynów, byłych niewolników kolonii hiszpańskiej, stara się dotrzeć do osad arawaskich w głębi puszczy.
Jak to bywa w przypadku takich opowieści, do samego końca musi się mierzyć z hiszpańskimi kolonistami uważającymi Indian za swoją własność, wrogimi plemionami, nierzadko będącymi na usługach kolonistów, a także z wrogim przyjęciem w macierzystej osadzie członków kompanii Bobera, gdzie starszyzna bynajmniej nie była zachwycona przybyciem białego obcego.
Całkiem ciekawy był konflikt Bobera z miejscowym szamanem, o którym jednak nie będę się tu rozwodził, żeby nie generować spojlerów.
Książka Biały Jaguar to kontynuacja Orinoka i opowiada dzieje Bobera oraz jego przyjaciół, opisując misję dyplomatyczną, jakiej Bober podjął się jako parlamentariusz z ramienia Hiszpanów w zamian za gwarancję bezpieczeństwa dla osad Arawaków.
Negocjacje miały odbywać się z kolonistami portugalskimi, ale jak się można domyślić, nie były one tak pokojowe, jak można by tego oczekiwać.
Podsumowując drugą część tej recenzji, myślę, że powieści przygodowe Arkadego Fiedlera również są warte uwagi.
Są co prawda schematyczne i raczej mało odkrywcze. Nie ma tu też specjalnych dywagacji egzystencjalnych. Mimo wszystko jednak czyta się przyjemnie. Można dowiedzieć się kilku ciekawostek o mieszkańcach dorzecza Orinoka, nauczyć się paru nazw indiańskich plemion, a poza wszystkim po prostu się zrelaksować, jeśli ktoś ma potrzebę przeczytania czegoś klimatycznego, lekkiego i przygodowego.
Kończąc tę recenzję, chcę zapowiedzieć, że na pewno w stosunkowo niedługim czasie pojawi się tu jeszcze coś Fiedlera.
Na razie robię sobie od niego krótką przerwę, ale pisarz ten przemówił do mnie na tyle, że z pewnością niebawem wrócę do jego twórczości.
Tym zapewnieniem żegnam się z Wami i do następnego wpisu.

EltenLink