Kategorie
Okolicznościowo

Coś się kończy, coś się zaczyna, czyli podsumowanie roku 2021

Witajcie,
Skończył nam się kolejny rok, a co za tym idzie, przyszedł czas na tradycyjne już jego podsumowanie.
Kiedy myślę sobie o tym, co przez ostatnie 12 miesięcy mi wyszło, a co z różnych względów musiałem odłożyć na później, dochodzę do wniosku, że jednak 2021 był dla mnie łaskawszy, niż 2020.
Dzieląc się z Wami moim zeszłorocznym podsumowaniem, zacząłem od użalania się na wyjazdy, które się nie odbyły i podzieliłem się wynikającym z tego rozczarowaniem, pisząc, jak ważne są dla mnie takie wydarzenia.
Miniony już 2021 rok był pod tym względem znacznie bardziej pomyślny, mimo szalejącej pandemii, ale nie uprzedzajmy faktów.
Rzeczą, o której chciałbym nadmienić w pierwszej kolejności, ponieważ naturalnie posiada ona znaczenie przełomowe dla mojej dalszej kariery, jest obrona pracy magisterskiej.
Tak. Mimo zdalnego nauczania za pośrednictwem Teamsa, chwil zwątpienia wynikających z okresowej niesystematyczności w pisaniu, dopinania pewnych formalności za pięć dwunasta, co nie było łatwe ani dla mnie, ani dla mojego promotora, a wreszcie pojawiających się niekiedy wątpliwości dotyczących samego układu i treści magisterium, obroniłem się w pierwszym terminie, dokładnie 16 lipca.
Zwłaszcza na początku momentami nie docierało do mnie, że już to zrobiłem i uzyskałem tytuł, tym bardziej, że byłem jedyną osobą na roku, która zdecydowała się na pierwszy, lipcowy termin.
Cały drugi i ostatni rozdział powstawał w pewnym napięciu spowodowanym presją czasu, jednak finalnie odczułem silną satysfakcję, że nie musiałem bronić się we wrześniu.
Jak przypuszczam, na ostatniej prostej zmobilizowała mnie chęć spędzenia w spokoju zbliżających się wakacji i przeznaczenia ich na stuprocentowy wypoczynek, moja tendencja do perfekcji oraz poczucie zadaniowości, a w końcu wsparcie ze strony mojej rodziny i najbliższych przyjaciół i przyjaciółek.
Świadomość, że wierzą w moje możliwości, w to, że praca nie tylko zostanie napisana w terminie, ale również będzie bardzo dobra, pomagała mi we wspomnianych chwilach zwątpienia.
Dziękuję za to.
Skoro już powiedziałem o magisterce, mogę przejść płynnie do kolejnego mojego działania podjętego w ubiegłym roku.
Skoro wszak studia skończone, pojawia się naturalnie pytanie, co dalej?
Ci z Was, którzy znają mnie troszkę lepiej, na pewno pamiętają, że planowałem karierę akademicką, ale też, że zadecydowałem o niepodejmowaniu jej od razu. Najważniejszym powodem takiej decyzji jest chęć zdystansowania się na jakiś czas od uniwersytetu, ale bynajmniej nie od nauki.
Uznałem, iż dobrze pozwolić sobie na chwilę oddechu od struktur uczelnianych, popracować w innych miejscach, poznać nowe realia, ewentualnie na spokojnie przemyśleć projekt badawczy na doktorat, a dopiero potem zdecydować ostatecznie o swojej przyszłości, mając realne porównanie.
W związku z tym wszystkim, w październiku 2021 zapisałem się do projektu aktywizacji zawodowej osób z niepełnosprawnościami w gdyńskim oddziale centrum integracja.
Bardzo mi się ten projekt spodobał, ponieważ założeniem jego jest pomoc w znalezieniu przez osoby z niepełnosprawnościami zatrudnienia zgodnego z ich kompetencjami i preferencjami.
Zasygnalizowałem jasno, że do pracy nie idę z konieczności, ale z potrzeby samorozwoju, w związku z czym nie zadowolę się pierwszym lepszym stanowiskiem.
Chciałbym spróbować swoich sił w obszarach, w których już mam pewne doświadczenie, czyli w edukacji, albo w obszarze dostępności. Pewnie to drugie jest nawet na dłuższą metę z różnych względów bardziej realne. W każdym razie póki co moja pośredniczka pracy w projekcie robi rozeznanie, czy na przykład jakaś uczelnia nie potrzebuje koordynatora dostępności i nawet jedną taką uczelnię znalazła. To Uniwersytet SWPS w Sopocie, poszukujący koordynatora do spraw osób z niepełnosprawnościami.
Ponieważ wymagania zawarte w ogłoszeniu spełniam, aplikowałem na stronie z ofertą, a obecnie czekam na jakąś odpowiedź. Jedna z alternatyw to natomiast podjęcie stażu w mojej szkole podstawowej, co również z różnych przyczyn jest atrakcyjne.
Skoro już jesteśmy przy pracy nad dostępnością, warto dodać, że w tym temacie spotkało mnie jeszcze jedno wyróżnienie.
W zeszłym roku, przy Muzeum Emigracji W Gdyni powstał społeczny zespół do spraw dostępności.
Jednostka ta ma charakter doradczy i przez swoje sugestie posiada realny wpływ na to, jak muzeum udostępnia się dla osób ze szczególnymi potrzebami. W skład tej grupy wchodzą ludzie reprezentujący różne organizacje działające na rzecz dostępności, a także, co najistotniejsze, osoby z niepełnosprawnościami.
Osobiście cieszę się, że mogę wspierać muzeum swoimi radami w sposób bardziej, że tak to ujmę, stały. Do tej pory doradzałem tam tylko dorywczo, wtedy, kiedy wprowadzano jakiś nowy element i należało go przetestować.
Dodatkowo fakt, że znalazłem się wśród dwunastu osób tworzących zespół, stanowi dla mnie duże źródło satysfakcji, tym bardziej, że pozostali członkowie zespołu to z reguły ludzie o długoletnim doświadczeniu w działaniach dostępnościowych, nierzadko na ważnych stanowiskach.
No dobrze.
Odpocznijmy teraz trochę od rozważań nad moimi wolontariatami i przyszłą karierą zawodową, a za to powiedzmy coś o zeszłorocznych wyjazdach, czyli aktywnościach, które tygryski lubią najbardziej.
Tu nie można nie wspomnieć o poznaniu.
Pamiętacie, jak ponad rok temu, pisząc podsumowanie 2020, mówiłem Wam, że chciałbym się tam wybrać i jest mi przykro, bo pandemia pokrzyżowała te plany?
W minionym roku udało mi się je zrealizować nawet z nawiązką, bo Poznań odwiedziłem aż trzy razy.
Każdy z tych trzech pobytów był nieco inny, a wszystkie razem wspaniale się uzupełniły, pozwalając mi na zwiedzenie większości flagowych miejsc w tym mieście.
Na pierwszym wyjeździe byłem z moją przyjaciółką i był to cudowny czas. Te trzy dni zapamiętam przede wszystkim jako jedną z pierwszych okazji ku temu, aby poczuć, co to znaczy czysto rekreacyjny wyjazd z kimś, z kim ma się bardzo miłą relację, przyjemnie spędza się czas, a tematy do rozmów nigdy się nie kończą.
Czegoś takiego zawsze mi brakowało.
Dziękuję Ci za to, Janko, za włóczenie się po kawiarenkach, parkach i muzeach, za deskrypcje w muzeum instrumentów, uzupełnione Twoją wiedzą wyniesioną ze szkoły muzycznej i za wspólne odkrycie, dlaczego wszystkim nieszczęściom od czasu paleolitu winne są renifery. 😀
Drugi raz Poznań odwiedziłem, w ramach polsko-ukraińskiej wymiany młodzieżowej z fundacją Ari Ari. Razem z naszymi wschodnimi partnerami odwiedzaliśmy muzea takie jak: galeria Arsenał, Muzeum Narodowe, Muzeum Brama Poznania, aż wreszcie, choć to rzecz jasna nie muzeum, ogród zoologiczny. W każdym z tych miejsc zaliczyliśmy zwiedzanie z audiodeskrypcją, a także elementami umożliwiającymi wykorzystanie innych zmysłów, głównie dotyku.
Tam, gdzie tylko było to osiągalne, w tym ze względu na obostrzenia pandemiczne, dotykaliśmy makiet i innych pomocy dydaktycznych, bo o czym jeszcze nie powiedziałem, wymiana była skierowana konkretnie do osób z niepełnosprawnością wzroku.
W tym miejscu dziękuję za profesjonalne i wykonane z ogromną pasją audiodeskrypcje P. Remigiuszowi. Jeśli dobrze pójdzie, może nawet to przeczyta.
Trzeci raz w Poznaniu byłem również czysto towarzysko, ale tym razem z grupą zapoznaną właśnie podczas naszej polsko-ukraińskiej wymiany.
Tak dobrze się ze sobą poczuliśmy, że postanowiliśmy robić sobie regularne wyjazdy, nazwane, oczywiście całkowicie przypadkowo, miesięcznicami.
Każda miesięcznica ma według planu odbywać się w innym mieście i pierwsza wypadła właśnie na Poznań. Długo nie zapomnę naszych integracyjnych wieczorów, pokazu w muzeum rogala, czy wreszcie Niewidzialnej Ulicy, stanowiącej wariację warszawskiej Niewidzialnej Wystawy.
Może warto jeszcze wspomnieć, że nasza miesięcznicowa grupa poznała się na Ukrainie, przy okazji drugiej części wymiany opisywanej powyżej.
Być może na samą Ukrainę powinienem poświęcić osobny wpis, choć chyba jestem na to zbyt leniwy.
Tu napiszę, że pobyt tam był dla mnie okazją, do zetknięcia się z inną rzeczywistością, rzeczywistością socjalistyczną, której nie mam prawa pamiętać z Polski. Piętno socjalizmu widać chociażby w dostępności, która mimo pewnych przemian świadomościowych, wciąż zdecydowanie nie jest na takim poziomie, jak u nas. Bardzo wysokie krawężniki, niedostatecznie rozpowszechnione punkty uwagi, duże ilości schodów i wąskie przejścia będące zapewne poważną barierą dla osób na wózkach, są tam na porządku dziennym, choć mogę się wypowiadać jedynie o Kijowie i Charkowie.
Uderzyły mnie również kontrasty, jak na przykład brak połowy kranów w toalecie w budynku na tyle nowym, że zaistniały tam prowadnice.
Z drugiej strony muszę przyznać, że pewne rozwiązania przyjęte na Ukrainie wydają mi się lepsze, niż w Polsce. Ze względu na profil wymiany w Charkowie zwiedzaliśmy szkoły dla osób niewidomych i słabo-widzących i trzeba powiedzieć, że wyposażenie tych szkół w pomoce dydaktyczne, globusy dotykowe, wypukłe mapy, czy trójwymiarowe modele jest z pewnością nie gorsze, niż w naszych ośrodkach.
To, co wydawało mi się nawet lepiej pomyślane, to choćby uczenie niewidome dzieci informatyki. Gdy zobaczyłem, że na Ukrainie uczniowie uczą się na przykład programowania pozwalającego na składanie ruszających się robotów z klocków lego, stwierdziłem, że chciałbym, żeby u nas też takie praktyki były standardem.
Rzeczą, którą na pewno zapamiętam z wyjazdu na Ukrainę, jest ogromna gościnność. We wszystkich miejscach, które odwiedzaliśmy, byliśmy bardzo zaopiekowani, a atmosfera była ciepła i bezpośrednia. Przy zwiedzaniu miasta często towarzyszył nam przewodnik, jedna z odwiedzonych przez nas szkół udostępniła nam na czas pobytu busa, a uczniowie zarówno jednej, jak i drugiej szkoły przygotowali dla nas koncerty, które naprawdę poruszały kunsztem i bogactwem instrumentów.
Rok 2021 to również rok nowych znajomości, a to, jakże by inaczej, dzięki różnym projektom. W sierpniu, o czym jeszcze nie powiedziałem, byłem na dwóch wyjazdach, a właściwie szkoleniach, bo wyjazd był jeden. Zostały one zorganizowane przez Fundację Instytut Rozwoju Regionalnego. Pierwsze szkolenie było rzeczywiście szkoleniem i tyczyło się umiejętności miękkich, w tym konstruowania wystąpień publicznych i emisji głosu.
Drugie miało charakter bardziej sprawnościowy i opierało się na ćwiczeniach fizycznych.
Podczas obu tych szkoleń zetknąłem się z wieloma ludźmi reprezentującymi naprawdę różne postawy, od bardzo pomocnych, empatycznych i zmotywowanych, aby przy okazji wyjazdu zyskać jak najwięcej i podnieść kwalifikacje, po takich, których jedyną motywację stanowiła chęć zapewnienia sobie darmowego wiktu i opierunku. Patrząc na tą drugą grupę, naprawdę przestawałem się momentami dziwić, czemu w niektórych środowiskach osoby z niepełnosprawnościami są uważane za w cudzysłowie „pasożyty”, względnie za ludzi niezdolnych do samodzielnej egzystencji w najszerszym możliwym znaczeniu i ze wszystkimi tego konsekwencjami wizerunkowymi.
Zacząłem również jeszcze bardziej doceniać cudowną atmosferę równości panującą w mojej organizacji Centrum Współpracy Młodzieży. Niestety w odniesieniu do poszczególnych osób spotkanych podczas wyjazdów z innymi organizacjami, zauważyłem, że są one mocno przywiązane do podziału uczestników projektów na tak-zwanych asystentów i tych, którzy z asysty korzystają. I nie zrozumcie mnie tu źle. Jasne, że formalnie taki podział musi obowiązywać z uwagi na pewną ogólną organizację, ale kiedy podział ten zaczyna przenosić się bezpośrednio na relacje, kwestię wzajemności, ostentacyjnego wysługiwania się innymi i podkreślania, że, używam tego słowa nie przypadkowo, „ciężar opieki nad osobami o ograniczonej mobilności” spoczywa tylko na wybranych, jest to w mojej ocenie ze szkodą dla tych relacji, a także poczucia godności konkretnych jednostek.
Skoro powiedziałem już, jak moim zdaniem powinna wyglądać równa relacja, wydaje mi się to dobry pretekst, żeby wspomnieć o następnym ważnym elemencie mojej zeszłorocznej aktywności, czyli kolejnej edycji projektu Wolontariusz Osoby z Niepełnosprawnością. Jak każdego roku, tak i w minionym 2021, stał się on okazją do poznania nowych, inspirujących ludzi. Od paru miesięcy mam w tym projekcie formalnie nową wolontariuszkę, Karolinę. Mówię formalnie, ponieważ w praktyce naszej relacji nie powinno nazywać się wolontariatem.
Myślę, że bardzo miło spędza nam się czas. Mamy dużo wspólnych tematów, w tym literaturę fantastyczną oraz gry RPG, udało nam się wreszcie odwiedzić Toruń, do którego przymierzałem się już od dawna. Zwiedziliśmy Muzeum piernika, sztuki dalekiego wschodu, a na koniec naszej jednodniowej toruńskiej przygody trafiliśmy na spektakl w ruinach zamku krzyżackiego.
Dziękuję również za tą wycieczkę, także za tą dawkę śmiechu, której dostarczyło nam układanie alternatywnej fabuły filmu O jeden most za daleko. Wtajemniczeni wiedzą, w czym rzecz. 😀
Nie mogę też pominąć dwóch fantastycznych spotkań, urodzinowego i sylwestrowego, na które Karolina ostatnio mnie zaprosiła.
Była to okazja do dobrej zabawy, poznania kolejnych życzliwych osób i ponownego zapomnienia o swoich ograniczeniach, oczywiście w pozytywnym sensie.
Dziękuję.
I tak oto dobrnęliśmy do końca podsumowania.
Oczywiście jest jeszcze wiele rzeczy, których nie rozwinąłem ze względu na brak miejsca, a o których tylko wspominam. Są to na przykład nowe wyzwania związane z podjęciem działalności w nieformalnej grupie ekologicznej Zielone Ogniwo. Mam nadzieję, że działania z tą grupą przyczynią się do poszerzenia mojej perspektywy i kontaktów, co zresztą już ma miejsce, a można dodać, że jest to też grupa mocno stawiająca na dostępność i to, żeby każdy i każda czuł się w niej komfortowo.
Innym bardzo przyjemnym akcentem jest powstanie małej grupki Online, obejmującej oprócz mnie jeszcze cztery osoby poznane w CWM. Podczas spotkań rozmawiamy o wszystkim i o niczym, co jest bardzo miłe, a było jeszcze bardziej potrzebne, kiedy różne okołopandemiczne sytuacje uniemożliwiały nam bezpośredni kontakt.
Dziękuję nasza herbatkowa grupo. Jesteście cudownym źródłem inspiracji i energii, która zawsze wywołuje u mnie uśmiech.
Na zakończenie zastanawiam się, czego mógłbym Wam życzyć na cały rok 2022.
Wszystkim, którzy i które to przeczytają, życzę w pierwszej kolejności tego, aby ten rok spełnił Wasze oczekiwania, jakie by one nie były.
Uśmiechajcie się do siebie szczerze i bezinteresownie, wchodźcie w rzeczywisty dialog z tymi, którzy was otaczają, pamiętając, że jego niezbywalnym warunkiem jest brak uprzedzeń, o czym intelektualiści przypominają w różnej formie już od starożytności. Wchodźcie też w szczery dialog z samymi sobą, poszukując tego, co najpełniej was określa, bo tylko wtedy możemy być szczęśliwi i przekazywać to szczęście innym.
Na koniec życzę Wam, abyście na swojej drodze spotkali także takich otwartych ludzi, jakich mi udało się spotkać.
Dziękuję wszystkim, którzy byli blisko przez cały ostatni rok. Jesteście wspaniali.
Szczęśliwego Roku 2022!

Kategorie
Okolicznościowo

Jeszcze kilka słów o tak-zwanej ideologii

Witajcie,
Jak sugeruje tytuł wpisu, dziś znów mam zamiar wypowiedzieć się na temat tak-zwanej ideologii LGBT. Ktoś mógłby w tym miejscu zauważyć, że przecież już się wypowiedziałem i to dość jednoznacznie. To Prawda, ale dziś wypowiem się jeszcze raz, przyjmując troszeczkę inny schemat. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jak ważna jest dla mnie uczciwość intelektualna. Z tej przyczyny staram się zawsze przynajmniej liznąć poglądów, z którymi dyskutuję, żeby być sprawiedliwym w swoich osądach. Z tą myślą ostatnio przeczytałem jeden z artykułów, który z perspektywy prawicowej mówi o tak-zwanej ideologii LGBT. Nie żałuję, że go przeczytałem, choć nadal trudno mi się zgodzić z prezentowaną w nim ideą. Nie podobają mi się pewne sformułowania, a jeszcze mniej nierzadko jednostronne do nich podejście.
Z tego względu zdecydowałem się na krytyczną analizę artykułu. W trosce o maksymalną przejrzystość wywodu, poniżej przytoczę niniejszy artykuł w cudzysłowach, jednocześnie wplatając pomiędzy poszczególne jego fragmenty swoje komentarze.
Na samym końcu analizy wkleję z kolei link do całości źródłowego tekstu.
Zaczynajmy zatem.
Artykuł stanowiący inspirację dla niniejszej analizy nosi tytuł Czy grozi nam totalitaryzm światopoglądowy? Ideologiczna ofensywa LGBT+.
Już ten tytuł może wzbudzać poważne zastrzeżenia, chociażby poprzez swój jednoznaczny ładunek emocjonalny. Nie chcę tu się powtarzać, bo o wykorzystywaniu poszczególnych sformułowań w charakterze podprogowych chwytów perswazyjnych pisałem już wcześniej, ale nie da się ukryć, iż pada tu wiele mocnych słów. Totalitaryzm, ofensywa, ideologia. Wszystkie te wyrażenia kojarzą się jednoznacznie, przywołując na myśl wojnę, przemoc, brak wolności wypowiedzi, monizm światopoglądowy, a co najbardziej znamienne LGBT jako wroga grożącego wszystkim powyższym.
Narracja taka z kolei jest bardzo tendencyjna i może być niebezpieczna, jeśli uznamy performatywny, a zatem kreujący rzeczywistość charakter języka.
Naturalnie w dzisiejszym świecie wszystko, co ma wywierać jakiś wpływ na ludzi, bazuje na przekazie emocjonalnym, lecz w momencie gdy w śród tych emocji zaczyna dominować strach, lęk i zbudowana na tym niechęć, powinna zapalić się nam w głowie czerwona lampka.
Dajmy jednak spokój tytułowi i przejdźmy do samej treści artykułu.
Czytamy w nim.

„W Polsce – tak jak i w innych krajach Europy środkowo-wschodniej – mamy do czynienia z szeroko zakrojoną kampanią środowisk LGBT+, której celem są daleko idące zmiany prawa. Mają one doprowadzić do legalizacji „małżeństw homoseksualnych”, wprowadzenia do systemu edukacji programów promujących postawy homoseksualne oraz ścigania z urzędu wszelkich aktów tzw. homofobii. Ten szeroko zakrojony program rewolucji społeczno-kulturowej nosi znamiona znanych z historii, klasycznych ideologii. Polska jest na półmetku zaplanowanej na ten rok kampanii środowisk LGBT+. Od kwietnia do października br. organizowane są parady i Marsze Równości, mające się odbyć w 23 polskich miastach. Pierwsze miały miejsce w kwietniu w Koszalinie, Gnieźnie i Łodzi, w maju w Bydgoszczy, Krakowie i Trójmieście, w czerwcu w Zielonej Górze, Warszawie, Olsztynie, Częstochowie, Rzeszowie i Opolu, w lipcu w Poznaniu, Kielcach i Białymstoku. 10 sierpnia Marsz Równości przejdzie ulicami Płocka, a w kolejnych kilkunastu tygodniach: Gorzowa Wielkopolskiego, Katowic, Szczecina, Torunia, Kalisza, Wrocławia i Lublina.
O ile w ubiegłym roku odbyło się w Polsce 14 tęczowych parad, to w bieżącym jest ich o 40 proc. więcej. Charakterystyczne jest, że organizowane są one nie tylko w dużych aglomeracjach, ale coraz częściej w małych odległych od centrum ośrodkach, gdzie społeczność LGBT jest znikoma i nigdy przedtem publicznie się nie prezentowała.
Ta szeroka, uliczna kampania została poprzedzona ogłoszeniem dwóch dokumentów o charakterze programowym. 18 lutego 2019 r. prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski uroczyście podpisał Warszawską Deklarację LGBT+, a 30 marca została ogłoszona Deklaracja Kongresu LGBT +, który wówczas zebrał się w stolicy, skupiając 27 grup i organizacji z całej Polski. Warszawski Kongres pokazuje, że środowiska LGBT+ cementują obecnie swoje szeregi dopracowując strategię działania. Tworząc ją także przy współpracy ze znacznie bardziej doświadczonymi partnerami zagranicznymi”.

Pora na kilka słów komentarza.
W zacytowanym powyżej fragmencie pojawia się znów parę uroczych sformułowań o charakterze militarnym. Nie ukrywam, że najbardziej „podoba mi się” wyrażenie o środowiskach LGBT cementujących swoje szeregi. To naprawdę przywodzi na myśl wojnę kulturową, ale czy słusznie? Nie chcę w tym miejscu niczego przesądzać, ponieważ po pierwsze mam zbyt mało informacji, aby formułować jednoznaczne sądy. Po drugie zaś pewne intuicję wyrażę jeszcze w toku dalszej analizy. Tu jednak chciałbym podzielić się jedną refleksją. Jakkolwiek wydaje mi się, że pojęcie wojny kulturowej zostało tutaj użyte na wyrost, to nawet jeżeli je przyjmiemy, musimy pamiętać, że są różne rodzaje wojny. Jednym z nich jest wojna obronna, w której strona uciskana, czy mówiąc łagodniej po prostu w jakiś sposób krzywdzona, ma prawo bronić swoich praw. Nie ukrywam, że niezręcznie poruszać mi się w tej militarnej terminologii wynikającej z narracji omawianego artykułu, ale nadrzędna moja intuicja jest taka, że każdy ma prawo do godnego funkcjonowania. Oczywiście już słyszę w tym miejscu głosy przeciwników, mówiących, że oni też bronią fundamentalnych dla siebie wartości, ale zaraz nasuwa mi się adresowane do tychże przeciwników pytanie, czy rzeczywiście stawka jest warta ceny. Poza wszystkim wydaje się, że potrzeba bezpieczeństwa, czy precyzyjniej jej zaspokojenie jest podstawą wszystkiego, a właśnie to bezpieczeństwo stoi obecnie pod znakiem zapytania, jeśli spojrzeć na to z perspektywy osób LGBT. Trudno się dziwić, że nie stoją w tej sytuacji z założonymi rękami.
Na zakończenie tej części komentarza chcę zwrócić uwagę jeszcze na jedno. W tekście podkreśla się wzrost zasięgu protestów osób LGBT na mniejsze miejscowości. W myśl przyjętej w nim narracji ma to pokazywać rozprzestrzenianie się szkodliwej ideologii. Myślę jednak, że istnieje znacznie lepsze wytłumaczenie.
W tekście pada zdanie, że społeczność LGBT w mniejszych miejscowościach była znikoma i nigdy wcześniej publicznie się nie prezentowała. Z logicznego punktu widzenia zdanie to jest pozbawione relacji wynikania, a przy pewnej interpretacji skutkuje sprzecznymi wnioskami. Jeśli społeczność LGBT w mniejszych ośrodkach nie zabierała wcześniej głosu publicznie, nie możemy mieć danych na temat ich liczby. Najprawdopodobniej było ich niemało, ale nie ujawniali się. Teraz się ujawnili, bo poczuli wsparcie społeczne, a że dopiero teraz. No cóż. Nie od dzisiaj wiadomo, że środowiska mniejszych miejscowości nierzadko bywają konserwatywne. Mniejszości, bojąc się ostracyzmu, nie zabierały więc głosu.
Idźmy dalej. W kolejnym paragrafie artykułu czytamy o międzynarodowym wsparciu ruchu
LGBT+ i, co nie zaskakuje o tym, że Polska jako kraj nie zajmuje w tym rankingu wysokiej pozycji na tle państw unijnych. Nie przytaczam tu tego paragrafu, ponieważ nie ma w nim specjalnie wiele materiału do refleksji, ale zainteresowanych odsyłam oczywiście do linku poniżej.
Dalej jednak dowiadujemy się o dalekosiężnych celach tak-zwanej ideologii LGBT+.
O to, czego konkretnie się dowiadujemy.

„Głównym i najbardziej dalekosiężnym celem jest zmiana polskiego prawa na rzecz wprowadzenia „małżeństw homoseksualnych” oraz możliwości adopcji przez nie dzieci – tak jak zostało to już zagwarantowane w wielu krajach Europy zachodniej.
Uchwalona 30 marca br. Deklaracja Kongresu LGBT +, stwierdza jednoznacznie, że „dążymy do wspólnego celu – Polski, w której wszystkie osoby (…) będą mogły tworzyć rodziny, bez względu na tożsamość płciową, orientację seksualną, ekspresję płciową i cechy płciowe”.
Pierwszym zatem postulatem w sferze zmiany prawa ma być wprowadzenie tzw. „równości małżeńskiej”. Deklaracja Kongresu LGBT+ definiuje ją w następujących słowach: „Obowiązuje równość małżeńska – związek małżeński może zostać zawarty przez dwie osoby różnej lub tej samej płci. Dziecko ma prawo do bycia adoptowanym przez małżonków – bez względu na ich płeć”. A przy tym „równolegle do instytucji małżeństwa funkcjonuje instytucja związku partnerskiego, dostępnego dla par tej samej i różnej płci. Związek partnerski reguluje prawa i obowiązki osób w nim pozostających, w tym zwłaszcza sytuację majątkową, alimenty i dziedziczenie”.
Istnieje już gotowy projekt „ustawy o równości małżeńskiej”, opracowany przez Stowarzyszenie „Miłość nie wyklucza”. Nie został on jeszcze złożony w Sejmie. Natomiast 24 kwietnia ub. r. parlamentarny klub Nowoczesnej złożył do laski marszałkowskiej projekt ustawy wprowadzającej związki partnerskie.
Kolejnym elementem modyfikacji prawa ma być ustawa o uzgodnieniu (czyli zmianie) płci „przewidująca – jak piszą jej autorzy – szybką, przejrzystą i przystępną procedurę administracyjną umożliwiającą uzgodnienie płci, opartą o zasadę samostanowienia”. Ma być ona dostępna dla osób od 16 roku życia, których tożsamość płciowa – ich zdaniem – jest niezgodna z płcią metrykalną. Ustawa ta została nawet przyjęta przez Parlament poprzedniej kadencji, 10 września 2015 r., ale została zawetowana przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Organizacje będące sygnatariuszami Deklaracji Kongresu LGBT+ postulują również zwiększenie „bezpieczeństwa” osób o innej orientacji seksualnej – drogą nowelizacji Kodeksu Karnego. Ma ona zapewnić „ochronę prawną przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną, tożsamość płciową, ekspresję płciową i cechy płciowe”. Po jej wprowadzeniu – czytamy: “przestępstwa z nienawiści, w tym przestępstwa popełnione ze względu na orientację seksualną, tożsamość płciową, ekspresję płciową lub cechy płciowe, będą ścigane z urzędu, a kary za nie są surowsze niż kary za porównywalne przestępstwa popełnione bez motywacji opartej na uprzedzeniach”. Projekt tak pomyślanej ustawy nowelizującej Kodeks Karny jest już gotowy. Został złożony do laski marszałkowskiej we wrześniu 2016 r. przez posłankę Joannę Scheuring-Wielgus. Nie zapominajmy, że po przyjęciu takiej nowelizacji KK, np. publiczne cytowanie fragmentów Biblii potępiających akty homoseksualne, przez kaznodziejów w trakcie homilii, mogłoby być kwalifikowane jako „przestępstwo ścigane z urzędu”.
Deklaracja Kongresu LGBT+ postuluje również ustawę, zawierającą zakaz „praktyk konwersyjnych oraz ich promowania”, czyli jakichkolwiek terapii mających pomóc w zmianie orientacji psychoseksualnej – z homoseksualnej lub biseksualnej na heteroseksualną. Projekt takiej ustawy został już opracowany przez 3 organizacje LGBT+ (Instytut Otwarta Przestrzeń, Trans-Fuzja i Lambda), ale do Sejmu jeszcze nie trafił.
Wreszcie istotnym elementem reformy prawa ma być – jak postuluje wspomniana Deklaracja – „nowelizacja rozporządzeń Ministra Edukacji Narodowej w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego i kształcenia ogólnego”. W świetle postulatów środowisk LGBT+ nowa podstawa programowa winna zawierać „treści związane z równym traktowaniem i przeciwdziałaniem dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową (…) a także wiedzę o orientacjach seksualnych, tożsamościach płciowych, ekspresji płciowej”. Chodzi tu o model obowiązkowego, wychowania seksualnego, zgodnego ze standardami WHO, o którym była już mowa w przyjętej przez samorząd Warszawy: Karcie LGBT+”. Karta ta została poddana ostrej krytyce przez różne środowiska psychologiczne i pedagogiczne oraz Kościół”.

Hmm.
Jakby tu skomentować powyższy długi fragment.
Po pierwsze, trzeba chyba zaznaczyć, że wbrew temu, co padło jeszcze w poprzednim cytowanym tu fragmencie, w przytoczonych powyżej celach „Ideologii LGBT”, trudno dopatrzyć się promowania homoseksualizmu. Jeśli już mamy tu do czynienia z propagowaniem czegokolwiek, to raczej tolerancyjnych i otwartych postaw. To trochę tak, jakby powiedzieć, że prawo poprzez zakaz dyskryminacji na tle rasowym, czy religijnym propaguje dany kolor skóry, czy wyznanie.
Otóż nie propaguje ich, a przynajmniej nie powinno, gdyż nie to jest istotą prawnych, ani moralnych norm. Zamiast tego gwarantuje poszanowanie poglądów, preferencji, ETC, jako wyraz szacunku dla człowieka, który je posiada. W moim rozumieniu postulaty związane z kształtem podstawy programowej w szkołach, ale nie tylko one, mają właśnie to na celu, a nie propagowanie homoseksualizmu. Tak samo można by było powiedzieć, że uprawiamy ideologię, nauczając religii, bo promujemy jedno określone wyznanie. Może zamiast religii powinno być religioznawstwo, żeby dać dzieciom wybór, w co chcą wierzyć. Oczywiście ktoś mi zaraz powie, że religia nie jest obowiązkowa, że można na nią nie chodzić. No dobrze. A czy naprawdę dziecko w wieku siedmiu, lub ośmiu lat, może świadomie decydować, czy chce chodzić na religię?
To pytanie zostawiam do refleksji, tym bardziej, że nie wyraża ono mojej jednoznacznej krytyki nauczania religii w szkołach, a jedynie obrazuje pewien problem. Nie mamy uczyć określonego wyznania, orientacji seksualnej, ETC. Mamy uczyć podstawowych wartości, a między nimi tolerancji.
Skoro już jesteśmy przy sprawach związanych z religią i kościołem, absurdem wydaje mi się obawa, że za cytowanie Biblii ktoś mógłby mieć problemy z prawem. Jak sam autor podkreśla, mówimy tu o cytacie, a zatem nie odautorskim twierdzeniu księdza. Ksiądz mógłby mieć problemy, gdyby na mszy sam we własnym imieniu pochwalił dyskryminację ze względu na orientację homoseksualną, co zresztą jest zakazane przez katechizm przyjęty w Kościele Katolickim. Kiedy jednak cytuje, to ma do tego prawo, w sensie do cytowania. Gdyby to było zakazane, w szkołach nie należałoby omawiać na przykład Zbrodni i kary, a przecież można.
Kolejne zagadnienie, o którym tu czytamy, to kwestia zmiany płci. Czy naprawdę jest to coś tak strasznego, jak niektórzy starają się nam naświetlić? Spójrzmy na to z perspektywy wizji antropologicznej przyjmowanej przez kościół. O ile mi wiadomo oficjalną filozofią kościoła jest tomizm, a zatem koncepcja pochodząca od Świętego Tomasza i jego kontynuatorów. Naturalnie od czasów Tomasza wiele w kościele się zmieniło, ale chodzi tu o pewien ogólny obraz człowieka. Jednym z twierdzeń na gruncie tomizmu jest pogląd, że człowiek to jedność psychofizyczna, a zatem, przyjmując ten tok rozumowania, uspójniając płeć za pomocą zabiegów transpłciowych, zasklepiamy właśnie niepożądane rozdarcie między psyche, a ciałem.
Wniosek, przy pewnej interpretacji transpłciowość nie musi kłócić się z wizją katolicką, przynajmniej tak, jak ja ją rozumiem.
Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że terapie konwersyjne, których zakazują wspomniane w tekście dokumenty także są tym uspójnianiem, ale uznanie takiego stanowiska wymagałoby przyjęcia, iż homoseksualizm jest niepożądanym defektem, chorobą, z którą należy walczyć, a to z kolei godzi w ustalenia wielu środowisk naukowych, ale przede wszystkim godzi w godność tych osób, stygmatyzując je w oczach nietolerancyjnej części społeczeństwa, dla której wszystko powinno być pod szablon.
Poza tym, patrząc z czysto religijnego punktu widzenia, to dusza, psyche, jest ważniejsza od ciała, a zatem to ciało powinno się dopasować do psyche, nie na odwrót.
Na koniec tej części analizy chciałbym odwołać się do ostatniego zacytowanego zdania artykułu. Jest to stwierdzenie, że karta LGBT+ spotkała Się z protestem wielu środowisk psychologicznych i pedagogicznych oraz kościoła. Należy tu zauważyć, że w porządnym artykule powinno się jednak podać jakieś konkretne przykłady z literatury, w tym przypadku pedagogicznej i psychologicznej. W przeciwnym wypadku nie można szybko zweryfikować prezentowanych tez. Po drugie, nie jest tak, że stanowisko anty LGBT jest reprezentatywne dla całego kościoła, czy środowisk z nim związanych nawet w Polsce.
Księża tacy jak Adam Boniecki, czy Alfred Wierzbicki, ale nie tylko oni, sprzeciwiają się
dyskryminacji. Podobnie odnosił się do sprawy Świętej Pamięci ksiądz Jan Kaczkowski.
Pewnie zaraz usłyszę, że kościół nie potępia homoseksualistów, tylko homoseksualizm jako grzech i z perspektywy doktryny chrześcijańskiej byłaby to nawet prawda, ale sęk w tym, że istnieją środowiska, które idą o krok dalej i akceptują zarówno homoseksualistów jako ludzi, jak i sam homoseksualizm.
Przykładem takiego alternatywnego, nie tak konserwatywnego nurtu w katolicyzmie może być Lewica Katolicka, która w swoich twierdzeniach rozdziela prawdy zawarte w Biblii stanowiące rdzeń katechezy od tych będących naleciałościami kulturowymi nie tak istotnymi dla sedna nauczania kościoła.
Jak się nie trudno domyślić, grupa lewicy katolickiej zalicza tezy biblijne o homoseksualizmie do drugiej kategorii.
Grupy takie, jak Lewica Katolicka pokazują, że przy odrobinie dobrej woli, można wyjść poza skostniałe struktury myślenia, nie wikłając się w poważniejsze spory teologiczne. Kościół dokonał tego w swojej historii już parę razy, na przykład uznając ewolucjonizm i zakładając, że Biblii nie należy pojmować literalnie.
Może więc z czasem dojdzie do takiego wniosku i w kwestii homoseksualizmu. Skoro człowiek jest zdaniem teologów koniecznym złożeniem duszy i ciała, a jednocześnie dusza jest jakoś tam ważniejsza, czemu nie przyjąć, że ciało wyraża pragnienia duszy, przynajmniej w kwestii miłości? Z drugiej strony, jeżeli życie jest darem, to czy nie powinno być tak, że z darowanym przedmiotem możemy zrobić to, co chcemy?
Oczywiście w doktrynie katolickiej są pewne rygory, które odpowiadają na te pytania, inna rzecz, że często mętnie i wieloznacznie. Uważam jednak, że w życiu społecznym powinniśmy potrafić wyjść ponad pewne dogmaty. Powinniśmy tym bardziej, że nie żyjemy w państwie teokratycznym. Nie twierdzę, że określenie roli kościoła w państwie zsekularyzowanym jest najprostszą rzeczą pod słońcem, ale na pewno rolą tą nie powinno być choćby prawodawstwo: bezpośrednie, czy pośrednie. Państwo nie może być podporządkowane jednemu światopoglądowi, jeśli nie ma być dysfunkcyjne i każdy ma się czuć w nim dobrze. Aparat państwowy podporządkowany jednemu dyskursowi światopoglądowemu staje się właśnie narzędziem ideologii w pejoratywnym sensie, a tego należy unikać.
Wróćmy jednak do artykułu.
W następnym paragrafie czytamy.

„Zasadniczym argumentem mającym „obudzić sumienia Polaków”, a w ślad za tym stworzyć szeroki ruch społeczny domagający się zmian istniejącego prawa, jest przekonanie społeczeństwa, że istnieje „dyskryminacja osób o orientacji homoseksualnej”. Temu właśnie służą Marsze Równości. Chodzi o to, aby przekonać publiczność, a w szczególności ludzi o etycznej wrażliwości, że – w świetle obecnego ustawodawstwa – osoby LGBT+ nie mogą korzystać z podstawowych praw człowieka, są dyskryminowane, doznają przemocy i są przez społeczeństwo marginalizowane.
Argumentacja ta okazała się nadzwyczaj skuteczna w Europie zachodniej oraz w niektórych krajach obu Ameryk. Na skutek tych działań w 1989 r. w Danii uchwalono pierwszą na świecie ustawę o zarejestrowanym partnerstwie osób tej samej płci. W 2001 r. zalegalizowano w Holandii zawieranie małżeństw homoseksualnych. W ciągu zaledwie kilkunastu lat od wprowadzenia rozwiązań holenderskich tak rozumianą „równość małżeńską” zapewniły: Belgia (2003), Hiszpania, Kanada (2005), Republika Południowej Afryki (2006), Norwegia (2008), Szwecja (2009), Portugalia, Islandia, Argentyna (2010), Dania (2012), Urugwaj, Brazylia, Nowa Zelandia, Francja, Anglia i Walia (2013), Szkocja, Luksemburg (2014), Stany Zjednoczone (niektóre stany), Irlandia, Finlandia (2015), Kolumbia (2016), Niemcy i Malta (2017).
Obecnie przyszedł czas na Europę środkowo-wschodnią, bowiem żadne z państw tego regionu nie wprowadziło legalizacji małżeństw homoseksualnych. Jedynie Węgry i Chorwacja uznają tzw. związki partnerskie osób tej samej płci, ale nie małżeństwa. Można się spodziewać, że w Europie środkowej i wschodniej międzynarodowe organizacje LGBT+ będą w najbliższych latach koncentrować swoje działania.”

Czas na komentarz. Tym razem nie będę miał wiele do powiedzenia. Chcę jedynie zwrócić uwagę na parę rzeczy.
Na początku niniejszego paragrafu zaznacza się, że podstawowym argumentem środowisk związanych z LGBT jest twierdzenie o ich dyskryminacji. W zasadzie chyba trudno się temu dziwić. Jak czytamy,” dyskryminacja To sytuacja, w której człowiek ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną, jest traktowany mniej korzystnie niż byłby traktowany inny człowiek w porównywalnej sytuacji.” https://www.rpo.gov.pl/pl/content/czym-jest-dyskryminacja
Nie trzeba chyba wielkich analiz, aby dostrzec, że to, co niektóre środowiska prezentują w stosunku do osób LGBT mieści się w tej definicji. Mamy tu do czynienia z jednej strony z dyskryminacją społeczną, a z drugiej w szczególności prawną. Od razu tu zabezpieczę się przed argumentami tych wszystkich, którzy powiedzą, że przecież dyskryminacja dotykała, dotyka i pewnie dotykać będzie wielu grup ze względu na różne czynniki. To prawda i każda z tych dyskryminacji domaga się potępienia, ale nigdy nie powinno być tak, że usprawiedliwia się jedną dyskryminację inną, albo przynajmniej umniejsza się jej znaczenie. Wszak od tego, jak jest, do tego, jak być powinno często daleka droga.
Wróćmy jednak do głównego tematu. Dyskryminacja w stosunku do osób LGBT powinna zniknąć i to w każdej postaci, tym bardziej, że mam wrażenie, iż ta prawna może napędzać tą społeczną w szerszym sensie, a zatem w sensie ostracyzmu ulicznego.
Odpowiednie regulacje prawne doprowadziłyby do zmiany statusu takich osób. Zdziałały by tyle, że ludzie LGBT przestaliby oficjalnie funkcjonować na granicy prawa, co z kolei odebrałoby argument mniej tolerancyjnej części społeczeństwa. O wszystkich dziedziczeniach, dowiadywaniu się o stanie zdrowia partnera w szpitalu, czy innych tego typu aspektach nawet nie wspominam, ale one również wiążą się z szeroko rozumianą godnością i poczuciem bezpieczeństwa tych osób.
Podsumowując, tak. Uważam, że osoby LGBT są obiektem dyskryminacji. Nie mówię, że zawsze i wszędzie, ale gdyby nasz rząd chciał się odciąć od krzywdzącego dla osób LGBT dyskursu, powinien w pierwszym ruchu ukarać tych z ministrów, posłów, czy pracowników kuratorium, którzy publicznie dyskryminacji się dopuszczają.
Status tych osób natomiast powinien zostać uregulowany z wielu względów, tym bardziej, że nie stoi to w sprzeczności z podstawowymi wartościami konstytucji.
Spójrzmy na kolejny paragraf.

„Swego rodzaju mapę drogową działań jakie podejmowane są od kilku lat w Polsce, kreśli „Strategia wprowadzenia równości małżeńskiej w Polsce na lata 2016– 2025”, opracowana w 2015 r. przez Stowarzyszenie „Miłość Nie Wyklucza”. Wśród autorów skupionych, w radzie programowej projektu, znajdujemy naukowców, polityków, działaczy LGBT oraz publicystów, m. in: prof. Ireneusza Krzemińskiego z UW, Martę Abramowicz (Stowarzyszenie Osób na rzecz LGBT Tolerado), Agatę Chaber (prezes Zarządu Kampanii Przeciw Homofobii), Annę Grodzką (posłankę na Sejm RP), Krystiana Legierskiego (prawnika, polityka, aktywistę LGBT), Marcina Szczepkowskiego (prezesa Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza), czy Jacka Żakowskiego (dziennikarza).
Podstawową metodą postulowanego działania jest powołanie,jak czytamy: „oddolnego, aktywnego ruchu obywatelskiego, stojącego na straży równości małżeńskiej, opierającego się na sieci organizacji LGBT+ i osób prywatnych”. A pierwszym krokiem ma być „stworzenie i rozwijanie sprawnie działającej koalicji organizacji LGBT+ działającej m.in. na rzecz wzmocnienia organizacji (ze szczególnym uwzględnieniem wzmocnienia organizacji poza dużymi ośrodkami)”.
Niezależnie od sprawnie działającej koalicji organizacji LGBT+, w dokumencie postuluje się pozyskiwanie licznych partnerów społecznych, czemu ma służyć ”nagłaśnianie działań organizacji i osób LGBT+ w obszarach ważnych społecznie i politycznie, ale niezwiązanych stricte z tematyką LGBT+”. Dalszym krokiem ma być „pozyskiwanie ambasadorów i ambasadorek, promocja tematu wśród znanych osób ze świata kultury, sportu, nauki itp.”. Proponuje się także poszukiwanie „nieoczywistych sojuszników” np. ze „związków zawodowych, organizacji zrzeszających ekspertów z różnych dziedzin, np.: prawników, ekspertów marketingu”. Nie bez znaczenia jest również „inicjowanie powstawania grup LGBT+ w firmach lub w grupach zawodowych”.
Co ciekawe, autorzy dokumentu widzą potrzebę znalezienia takich “nieoczywistych sojuszników” na gruncie katolickim, gdyż zdają sobie sprawę, że przy wysokim poziomie religijności Polaków, niezbędne jest również oddziaływanie na środowiska związane z Kościołem. Jedyną organizacja katolicką wymienioną z nazwy jest KIK (Klub Inteligencji Katolickiej). Widać stąd, że przeprowadzona jesienią 2016 r. kampania „Przekażmy sobie znak pokoju”, realizowana przez główne organizacje LGBT+ w Polsce wraz z „Więzią”, „Znak-iem”, i KIK-iem, stanowiła element omawianej strategii.
Ważną rolę w planowanej strategii zajmują działania medialne. Postuluje się „uruchomienie i rozwijanie narzędzi, umożliwiających deklarowanie poparcia dla równości małżeńskiej, np. platform internetowych, portali społecznościowych, systemów wspierania petycji”. Szczególne znaczenie ma, jak czytamy: „prowadzenie kampanii społecznych w mediach mainstreamowych, w tym kampanii zachęcających do coming outów oraz dotyczących tematyki tęczowego rodzicielstwa”. Kolejny krok to „zwiększenie widoczności wyoutowanych osób LGBT+ i tematyki LGBT+ w mediach mainstreamowych tak ogólnopolskich, jak i regionalnych oraz lokalnych”.
Osobnym sektorem proponowanych działań jest „lobbing” wobec świata politycznego. Autorzy strategii przyznają, że „wprowadzenie równości małżeńskiej w Polsce jest uwarunkowane zbudowaniem woli politycznej”. Ich zdaniem, konieczny jest „lobbing polityków i partii politycznych na rzecz idei i ustawy o równości małżeńskiej, wprowadzenie tematu równości małżeńskiej do programów partii politycznych”. A współpraca organizacji LGBT+ z partiami politycznymi „powinna obejmować zarówno partnerów będących obecnie w Sejmie jak i tych, którzy mają szanse znaleźć się w nim po kolejnych wyborach”.
Interesująca jest przedstawiona w ramach Strategii analiza sytuacji w Parlamencie. Analitycy LGBT+ zdają sobie sprawę, że „w kadencji Sejmu 2015-2019 przyjęcie rozwiązań prawnych dla związków jednopłciowych wydaje się niemożliwe, gdyż poparcie dla równości małżeńskiej wśród partii politycznych jest znikome”. Mają świadomość, że istnieje ono na lewicy, nieobecnej w Sejmie, w Nowoczesnej oraz części PO. Jednakże nie wierzą, aby Platforma Obywatelska pod rządami Grzegorza Schetyny przyjęła zasadnicze postulaty środowisk LGBT+.
Autorzy strategii realne nadzieje na wprowadzenie związków partnerskich postrzegają w kolejnej kadencji Sejmu: 2019-2023. Planują pozyskanie ok. 200 posłów i senatorów tej kadencji Sejmu na rzecz swych postulatów. Umożliwi to – jak zaznaczają – legalizację związków partnerskich a także pierwsze czytanie w Sejmie projektu ustawy o „równości małżeńskiej”. Natomiast w 2025 r. oczekują przyjęcia przez Parlament ustawy legalizującej małżeństwa homoseksualne. Wówczas – zdaniem strategów LGBT+ – w polskim Parlamencie zasiadać ma ok. 400 zwolenników „równości małżeńskiej”.
Zawczasu jednak – jak czytamy w dokumencie: „konieczne jest osłabienie Prawa i Sprawiedliwości i innych partii skrajnie konserwatywnych oraz wzrost poparcia społecznego dla regulacji równościowych”. Zdaniem twórców Strategii LGBT+, „szansą może być zmiana nastrojów społecznych – w wyniku oporu społeczeństwa wobec konserwatywnej władzy, a wtedy możliwa będzie liberalizacja poglądów, podobnie, jak miało to miejsce w latach 2005-2007”. Postulują zatem, by na zakończenie obecnej kadencji Sejmu zwiększyć „aktywność ruchu LGBT+ na szerokim froncie demokratycznym, który wyrażać będzie opór wobec władzy, widoczny m. in. na ulicach”. Jak świadczy tegoroczna skala „Marszów Równości” realizowana aż w 23 polskich miastach, scenariusz ten jest dość precyzyjnie realizowany”.

W komentarzu do tej części artykułu pozwolę sobie wyprzedzić nieco fakty, ale jak zaraz się okaże dosłownie o jedno zdanie. Z kontekstu całego artykułu, a zwłaszcza ze zdania rozpoczynającego następny paragraf wynika, że dla wielu sam fakt precyzyjnego przygotowania kampanii LGBT potwierdza ideologiczny charakter całego ruchu. Jak rozumiem, jest to jeden z argumentów wspierających tezę o wojnie kulturowej, a może nawet ofensywnej proweniencji LGBT.
Osobiście jednak szczerze wątpię, czy w istocie tak jest. Pamiętajmy, że jeśli nawet obecną sytuację nazwiemy wojną kulturową, osoby LGBT są tu raczej tymi, którzy walczą o swoją godność i wydaje się, że w wypadku nie przyjęcia ich postulatów będą realnie pokrzywdzeni, podczas gdy kwestia obiektywnej szkodliwości samych tych postulatów jest, mówiąc eufemistycznie, dyskusyjna. Nie chodzi przecież o wyparcie jednego dyskursu drugim, lecz jedynie o możliwość ich współistnienia.
Po drugie, nie należy się dziwić, że kampania, bo od tego pojęcia przecież osoby LGBT się nie odżegnują, charakteryzuje się określonym ciągiem kroków, w tym szeregiem działań zmierzających do oswojenia tematu w społeczeństwie, czy gromadzeniem poparcia politycznego.
W obecnym położeniu, a zatem w położeniu mniejszości, muszą z konieczności planować i przewidywać korzystne dla siebie układy polityczne, aby cokolwiek przeforsować w państwie demokratycznym.
Kwestia praw mniejszości seksualnych została nagłośniona i weszła do światowego dyskursu niedawno, a biorąc pod uwagę szum, jaki niestety wzbudza, nie dziwi określona strategia postępowania. Kampanii w rzeczywistości społecznej jest wiele: kampanie na rzecz emancypacji kobiet, poprawy bytu osób z niepełnosprawnościami, a także wiele innych. Nikt jednak nie nazywa tego ideologią, a już na pewno nie ideologią o wysokiej szkodliwości społecznej. Tym czasem każda zmiana wprowadzająca coś nowego do systemu prawnego, szerzej społecznego obejmującego też sposób postrzegania określonych grup dokonuje się etapowo, w sposób zaplanowany i nie ma w tym nic egzotycznego, czy niepokojącego, o ile same forsowane treści nie zagrażają społeczeństwu, czy jego części. Oczywiście pozostaje argument, że zagadnienie LGBT jest osadzone w nieco innym kontekście, bardziej fundamentalnym. Tym jednak zajmę się w ostatniej części analizy.
Oto paragraf kończący artykuł, w którym dokonuje się analizy postulatów osób LGBT pod kątem obecności w nich cech ideologicznych.

„Dalekosiężny program zmian prawnych, społecznych i kulturowych postulowany przez środowiska LGBT+, jest często określany jako nowy rodzaj ideologii, szczególnie przez ich przeciwników. Czy słusznie? Słownik PWN definiuje ideologię jako: „Pojęcie występujące w filozofii i naukach społecznych oraz politycznych, które określa zbiory poglądów służących do całościowego interpretowania i przekształcania świata” oraz jako „strategię zmian oraz zespół ideałów nadających kierunek politycznemu i społecznemu działaniu”.
Program formułowany przez środowiska LGBT+ wydaje się wyczerpywać pojęcie tak zdefiniowanej ideologii. Wysuwa on bowiem jasno sformułowaną, szeroko zakrojoną, realizowaną jednocześnie na wielu frontach „strategię zmian oraz zespół ideałów nadających kierunek politycznemu i społecznemu działaniu”.
Podstawowym ideałem, jaki ma być zrealizowany – czytamy w Deklaracji Kongresu LGBT+ – jest zbudowanie „Polski, w której wszystkie osoby cieszą się pełnią praw, w której prawo będzie chronić zamiast dyskryminować, w której ludzie będą chcieli żyć, będą mogli tworzyć rodziny, bez względu na tożsamość płciową, orientację seksualną, ekspresję płciową i cechy płciowe”. Ponadto „Strategia wprowadzenia równości małżeńskiej w Polsce na lata 2016-2025” deklaruje cały katalog wartości, jakim mają służyć postulowane reformy prawa oraz systemu edukacji. Znajdujemy wśród nich: wolność kreowania własnego życia, równość wszystkich osób niezależnie od ich tożsamości płciowej i orientacji seksualnej, godność i uznanie praw każdego człowieka, a także otwartość i współpracę.
Podobnie jak przedstawiciele każdej ze znanych nam ideologii, środowiska LGBT+ formułują pozytywny cel, jakim ma być zbudowanie społeczeństwa, w którym – po dokonaniu dość radykalnych zmian – każdy będzie mógł być szczęśliwy, zapanuje powszechna sprawiedliwość i nikt nie będzie już prześladowany czy marginalizowany. Jest to charakterystyczny i obecny w każdej ideologii rys utopijny, zakładający, że dokonanie pewnych dość radykalnych i szybkich zmian, otworzy epokę dobra i szczęścia, w którym każdy będzie mógł uczestniczyć i nie będzie podlegać żadnej dyskryminacji.
Ideologia marksistowska obiecywała zbudowanie powszechnej sprawiedliwości społecznej i definitywne zakończenie wyzysku robotników, pod warunkiem wyzwolenia proletariatu i radykalnego ograniczenia roli klas posiadających. Ideologia nazistowska z kolei obiecywała odzyskanie należnej przestrzeni życiowej i możliwości nieskrępowanego rozwoju dla narodu niemieckiego, pod warunkiem oczyszczenia cywilizacji europejskiej z obcych i szkodliwych wpływów, jakimi była ona zanieczyszczana przez tzw. żywioł żydowski.
Podobnie – mający cechy klasycznej ideologii społecznej program LGBT+ – zakłada, że szczęśliwe społeczeństwo, wolne od dyskryminacji, w którym każdy będzie mógł bez przeszkód się realizować, zostanie zbudowane o ile zostanie zmieniony system prawny, zawierający liczne ograniczenia dyktowane przez tradycyjnie pojmowane, konserwatywne struktury społeczne.
A główną zmianą ma być zrównanie statusu związków homoseksualnych z rodziną pojmowaną jako związek mężczyzny i kobiety, otwarty na poczęcie i urodzenie dzieci. Przypomnijmy, że cywilizacja Zachodu wyrasta m. in. z zagwarantowania szczególnego statusu rodzinie, która pozostaje pod szczególną ochroną państwa, co wyraża się w określonym systemie prawnym. A tę szczególną ochronę i pomoc ze strony państwa rodzina zawdzięcza temu, że jest instytucją społeczną spełniającą wyjątkową rolę dla przyszłości społeczeństwa, poprzez zrodzenie i wychowanie przyszłych obywateli. Tymczasem związki homoseksualne nie spełniają analogicznej roli społecznej, stąd nie ma żadnych argumentów, aby przyznać im te same przywileje czy środki wsparcia, jakimi darzona jest rodzina.
Ponadto nie ma żadnych podstaw, aby brak równości prawnej pomiędzy małżeństwem kobiety i mężczyzny a związkiem homoseksualnym uznawać za dyskryminację tego ostatniego. Od dawna, a szczególnie w epoce współczesnej, takie związki są tolerowane w społeczeństwie, mają one prawo do wspólnego życia bez żadnych przeszkód, a ich członkowie korzystają z pełni praw obywatelskich i ludzkich. Żadne prawo tych osób w polskim społeczeństwie nie dyskryminuje, ani w żaden sposób ich nie marginalizuje.
Natomiast hasło daleko zakrojonych zmian – w prawie, edukacji, systemie zdrowia a przede wszystkim w świadomości społecznej – celem przeciwstawienia się dyskryminacji osób o orientacji homoseksualnej, jest typowym hasłem natury ideologicznej. Ma ono uruchomić energię społeczną celem dokonania określonych zmian, rozpoczynając od dziedziny prawa. Generalnie chodzi w nich o osłabienie roli tradycyjnych struktur społecznych (z rodziną na czele), jak i konserwatywnie rozumianego systemu wartości. Jest to dość typowy dla wielu ideologi postulat rewolucji społeczno-kulturowej. Zmiany te mają po pierwsze zlikwidować uprzywilejowaną pozycję społeczną rodziny, po drugie wprowadzić takie reformy w systemie edukacji, które zapewnią możliwość promocji zachowań homoseksualnych wśród najmłodszych – jako rzeczy zupełnie normalnej, po prostu alternatywnej ścieżki realizacji swojej seksualności.
Po trzecie – pod hasłem tzw. walki z homofobią – zmiany prawa mają uniemożliwić jakąkolwiek publiczną krytykę zachowań homoseksualnych bądź postulatów czy programów wysuwanych przez środowiska LGBT+. Będzie to bowiem traktowane jako przejaw dyskryminacji. Oczywiste jest, że wprowadzenie takich zmian w Kodeksie Karnym (które zresztą zostały już przygotowane w formie projektu ustawy), w dość radykalny sposób ograniczą wolność słowa, będącą jedną z podstaw demokracji. Ograniczą wolność badań naukowych, gdyż nie będzie można prezentować takich ich wyników, które np. krytycznie będą oceniać pewne zachowania homoseksualne, np. dla kształtowania i rozwoju osobowości człowieka. (O tym, że tak się dzieje, świadczy wiele faktów z USA i Europy Zachodniej). Uderzą wreszcie w konstytucyjne zasady wolności religijnej i bezstronności państwa w kwestiach religijnych i światopoglądowych.
Religie wywodzące się z pnia judeo-chrześcijańskiego, choć głoszą godność każdej osoby ludzkiej, to krytycznie odnoszą się do aktów homoseksualnych. Oczywiste jest, że po uwzględnieniu prawnych postulatów środowisk LGBT+, wolność głoszenia zasad moralnych zawartych w Biblii i nauczaniu Kościoła, zostanie znacznie ograniczona. Niezbędne będzie wprowadzenie nowych mechanizmów kontroli, które przywoływać będą skojarzenia z dawną instytucją cenzury. Idąc tą drogą i respektując takie prawa, państwo polskie przestanie być bezstronnym w przestrzeni religijnej i światopoglądowej. Podporządkowany mu aparat represji będzie musiał służyć ochronie określonego światopoglądu, przy równoczesnej eliminacji odmiennych sposobów myślenia, o ile nie będą one zgodne z poprawnością polityczną, wyznaczaną przez środowiska LGBT+.
Powstaje zatem pytanie, czy przypadkiem nie zagraża nam jakiś nowy rodzaj totalitaryzmu światopoglądowego, skutkujący usuwaniem poza sferę obszaru wolności ludzi czy środowisk myślących inaczej – tylko dlatego, że deklarują przywiązanie do tradycyjnych wartości?
Trudno się zatem dziwić, że poważna część polskiego społeczeństwa (w świetle badań większościowa) krytycznie odnosi się do postulatów środowisk LGBT+ i nie wyraża zgody na ten rodzaj rewolucji społeczno-kulturowej. Wedle badań CBOS z maja br., 64 proc. Polaków uważa, że wspieranie gejów, lesbijek i osób transpłciowych poprzez wprowadzanie jakichś konkretnych rozwiązań prawnych nie jest potrzebne. Zaledwie 23 proc. badanych jest zdania, że należy wprowadzić jakieś rozwiązania wspierające LGBT+. Kolejne badania CBOS z lipca br. pokazały, że tylko 29 proc. respondentów godzi się na zawieranie „związków małżeńskich” przez osoby tej samej płci, a zaledwie 9 proc. przyzwoliłoby na adopcję przez nie dzieci. Obywatele ci – zgodnie z regułami demokracji – mają pełne prawo do wyznawania i wyrażania swych poglądów, a fakt ten nie ma nic wspólnego z dyskryminacją kogokolwiek.”

Oto i mój ostatni komentarz do analizowanego tekstu.
Przyznam uczciwie, że w sumie mam problem, od czego zacząć tę końcową część niniejszych refleksji.
Problem ów polega na tym, że w przytoczonym wyżej paragrafie padło rekordowo dużo twierdzeń, które można uznać za tendencyjne, albo przynajmniej jednostronne.
W tej sytuacji zacznę może od przyjrzenia się ogólnemu rysowi argumentacji, aby później zejść na poziom subtelniejszych zawiłości perswazyjnych.
W definicji pojęcia ideologii zacytowanej za PWN, wyróżnia się jak dla mnie parę podstawowych składowych konstytutywnych dla znaczenia owego hasła. Mamy tu zatem całościowy sposób ujmowania świata, oczywiście w znaczeniu rzeczywistości społecznej, oraz zmianę społeczną, gdzie narzędziem służącym jej osiągnięciu są przekonania w ramach danej narracji ideologicznej.
W dalszych partiach tekstu napotykamy jeszcze jeden wyznacznik ideologii, a więc utopijne założenia mające zachęcić lud idealną pod każdym względem wizją społeczeństwa.
Pytania, na jakie należy sobie w tym miejscu odpowiedzieć, są dwa. Pierwsze, czy na pewno wszystkie te cechy realnie występują wśród postulatów osób LGBT i drugie, czy z całą pewnością owe wyznaczniki ideologii nie charakteryzują ostatecznie wszystkich, co bardziej złożonych struktur społecznych.
Na początku postaram się odpowiedzieć na drugie z postawionych pytań.
Fakty są takie, że jakkolwiek na co dzień nie myśli się o tym w tych kategoriach, nie da się zaprzeczyć, iż każdy dyskurs społeczny zawiera w sobie rys ideologii ujętej słownikowo.
Każdy z nich jest efektem tak, czy inaczej rozumianej umowy społecznej, na mocy której różne grupy godzą się najczęściej na jakiś kompromis, a przy dużych heterogenicznych społecznościach staje się to tym bardziej widoczne. Naturalnie w ślad za takimi ustaleniami idą pieczętujące je dokumenty. Te zaś z konieczności mają charakter na swój sposób idealistyczny. W naukach społecznych mówi się czasami o tak-zwanych ideach regulatywnych, które mają właśnie charakter utopijny. Taką ideą byłby przykładowo wieczny pokój. Założenie jest takie, że wiadomo, iż nigdy nie doprowadzimy do punktu, w którym na świecie nie będzie konfliktów, ale próbujemy się do takiego punktu jak najbardziej zbliżyć.
Tak działa wiele idei i instytucji: organizacje międzynarodowe takie, jak ONZ, czy UE. U podstaw tych organizacji leży zespół przekonań determinujący ich działania zmierzające do urzeczywistnienia konkretnej wizji świata. Jest tu również miejsce dla dokumentów programowych, jeżeli za takie uznać na przykład powszechną deklarację praw człowieka oraz wszelkie inne ponadnarodowe porozumienia.
Czy z tego, że owe organizacje posiadają zespół przekonań i na jego bazie kreują rzeczywistość społeczną wynika ich ideologiczny w pejoratywnym sensie charakter?
Raczej nie, a przynajmniej nie jest to pogląd powszechny.
Wniosek, przypisywanie czemuś cech ideologii w słownikowym sensie, nie jest żadnym argumentem przeciwko temu czemuś, bo cała rzeczywistość społeczna nosi cechy ideologii.
Oczywiście przypadek pewnych ideologii: nazizmu, bolszewizmu, czy faszyzmu pokazuje, że czasami idealizacja społeczeństwa prowadzi do opłakanych skutków, ale dzieje się to najczęściej wówczas, gdy jeden podmiot społeczny, gospodarczy rozumiany jako instytucja, lub organ władzy zmonopolizuje swój dyskurs jako jedyny słuszny i co ważne agresywnie zacznie eliminować wszystkie inne dyskursy.
Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ktoś, a jeśli tak to kto ma u nas takie aspiracje i czy na pewno są to osoby LGBT.
Przyjrzyjmy się teraz drugiemu zasygnalizowanemu przeze mnie wyżej problemowi.
Czy postulaty LGBT zasługują na miano ideologii?
Na pewno nie w takim sensie, w jakim używamy tego pojęcia w odniesieniu do marksizmu, czy nazizmu.
Wnikliwi czytelnicy z pewnością zauważą, że nie przypadkowo wymieniłem tu marksizm i nazizm, ponieważ właśnie do nich odwoływał się autor w cytowanym powyżej artykule.
Porównywanie ze sobą nazizmu, marksizmu i postulatów LGBT jako równorzędnych prądów myślenia wydaje mi się co najmniej dyskusyjne, a to ze względu na niewspółmierność implikowanych przemian społecznych.
Czytamy, że naziści obiecywali nieograniczony rozwój narodu niemieckiego, jeśli tylko zostanie on oczyszczony z wpływów żywiołu żydowskiego.
Marksiści z kolei mówili o powszechnej równości uzyskanej dzięki wyzwoleniu proletariatu i radykalnemu ograniczeniu wpływów klasy kapitalistów.
A co czytamy o głównym celu środowisk LGBT?
Czytamy, że podstawową zmianą po uznaniu ich postulatów będzie legalizacja związków jednopłciowych na tych samych zasadach, jak w przypadku par heteroseksualnych.
Czy nie zachodzi tu niewspółmierność?
Nazizm mówi o eksterminacji Żydów, a w każdym razie programowo o zepchnięciu ich na margines. Marksizm w praktyce zapowiada totalną rewolucję społeczną, odwrócenie porządku klasowego i przejęcie władzy przez proletariat. Na koniec mamy zaś społeczność LGBT, która oczekuje jedynie równości w dostępie do instytucji małżeńskiej. Czy to nie dość duży kontrast?
Druga sprawa jest taka, że w przypadku osób LGBT nie mamy do czynienia z grupą homogeniczną pod względem narodowym, etnicznym, wyznaniowym, statusu społecznego ETC. Jedynym ich wspólnym mianownikiem jest inna orientacja psychoseksualna i związany z nią minimum wartości, które są im niezbędne do godnego życia.
Jest to pewna rewolucja kulturowa, jeśli weźmiemy pod uwagę spojrzenie przez wiele lat na związki homoseksualne i ich status prawny, ale raczej przesadą byłoby mówić, że jest to bezwzględna dominacja jednego dyskursu. Przecież jest zapisane, że chodzi o zrównanie w prawach związków homo i heteroseksualnych. Nie ma tu nic odnośnie tego, który model jest uprzywilejowany. Raczej to obecne prawo ma coś do powiedzenia w tym względzie, więc może je trzeba uznać za opresyjne. Ponieważ nie ma tu jednoznacznej dominacji jednego dyskursu nad drugim, raczej trudno mówić o totalitaryzmie, który odruchowo kojarzy się z ingerencją jednej grupy w każdą sferę życia danego społeczeństwa. Mówi się o ograniczeniu wolności słowa, ale czy naprawdę w sposób uzasadniony? Tak samo można by było powiedzieć, że obecny system prawny i normy obyczajowe są opresyjne, ponieważ zabraniają ekspresji choćby poprzez przeklinanie w miejscach publicznych.
Wróćmy jeszcze do samej rewolucji kulturowej, bo mam wrażenie, że to pojęcie również może wzbudzać u niektórych reakcję obronną. Z tego względu połączenie środowisk LGBT z rewolucją może stanowić dobry chwyt perswazyjny. Zastanówmy się jednak. Potocznie rewolucja kojarzy się z przewrotem, agresywnym narzuceniem nowego porządku, ale rewolucja to nie tylko rewolucja francuska, czy październikowa okupiona ofiarami zarówno w ludziach, jak i systemach wartości.
Rewolucjami były również nazywane przemiany zachodzące bez udziału przemocy fizycznej, czy symbolicznej. Mamy rewolucje naukowe polegające na zmianie paradygmatu myślenia, bez których dziś trudno wyobrazić sobie rozwój nauki. Podobnie z rewolucją przemysłową, czy seksualną.
Po tej uwadze wniosek, że być może czasami na wyrost dostajemy alergii na słowo rewolucja, tak samo jak na słowo ideologia nasuwa się sam.
Oczywiście każda rewolucja jest zmianą w sposobie myślenia, lecz nie każda musi się wiązać z ogromnymi stratami, czy opresją.
Przyjmijmy więc, że mamy do czynienia nawet z jakąś postacią rewolucji społeczno-kulturowej. Co jest głównym przedmiotem tej rewolucji. Wydaje się, że rodzina jako podstawowa komórka społeczna. Główny problem polega na tym, że związki homoseksualne zdaniem prawicy, nie spełniają kryteriów rodziny w rozumieniu związku kobiety i mężczyzny i to ma się rozumieć, nie tylko ze względu na ich jednopłciowość jako taką. Otóż, czytamy, para homoseksualna nie mogłaby na przykład mieć dzieci, a przecież podstawową funkcją społeczną rodziny jest płodzenie i wychowywanie potomstwa ku przyrostowi demograficznemu.
Znowu dwa pytania. Czy rzeczywiście jest to nadrzędna, konstytutywna niemalże funkcja rodziny i czy pary jednopłciowe rzeczywiście nie mogą realizować choćby po części tych zadań.
Odpowiadając na pierwsze pytanie, wszystko zależy od tego, jak określimy nie tylko kształt rodziny jako komórki społecznej, ale również jej wartości konstytutywne. Przy założeniu reprodukcyjnej roli rodziny, rzeczywiście pary homoseksualne mogą nie spełniać pewnych kryteriów, ale z drugiej strony nie powinniśmy chyba uprzedmiotawiać ludzi jako maszynek do płodzenia dzieci. Człowiek jest wartością samą w sobie i myślę, że w ostatecznym rozrachunku jest to konkluzja i etyki chrześcijańskiej, i świeckiej. Jego dobrostan też powinien być więc istotny.
A co z wychowaniem dzieci? Cóż, sądzę, że tę funkcję rodziny para homoseksualna może wypełniać równie dobrze, jak heteroseksualna. Nie chcę tutaj rozwodzić się nad tym, jaki wpływ na psychikę dziecka ma wychowanie przez jedną, czy drugą parę, ale sądzę, że dziecko takie może być równie szczęśliwe, kochane i dobrze wychowane, bo wszystko zależy od atmosfery w rodzinie. Para homoseksualna nie musi więc reprodukować, ale może na przykład przyczynić się do wzrostu poziomu szczęścia w społeczeństwie i zmniejszenia liczby wychowanków sierocińców. Nie wspomnę już o tym, że wartość reprodukcyjna rodzin heteroseksualnych również spada, bo wiele par po prostu nie może mieć dzieci, ale czy to znaczy, że są one jakoś wybrakowane?
Dlatego właśnie uważam, że fundamentem rodziny są przede wszystkim wartości, ale wartości takie jak miłość, poczucie szeroko rozumianego bezpieczeństwa i stabilizacji, zaufanie oraz szacunek do siebie i otoczenia. Takie wartości mogą z powodzeniem wystąpić zarówno w rodzinie homo, jak i heteroseksualnej.
Należy tu powiedzieć więcej. Takie wartości budują nowoczesną Europę. Jedność w różnorodności, ale też w poszanowaniu godności każdej grupy.
W artykule pada stwierdzenie, że tak-zwana „ideologia LGBT” zagraża cywilizacji zachodu. To dość cyniczny zabieg, którego autorzy najwyraźniej starają się jeszcze bardziej podkreślić zgubny wpływ postulatów LGBT, ale co tak naprawdę buduje współczesny zachód? Wydaje mi się, że jednak znacznie bardziej tolerancja, akceptacja i otwartość. Jeśli coś zagraża tym wartościom, to właśnie ślepe bronienie czegoś, co wcale nie jest moim zdaniem wyznacznikiem polskiej tradycji. A czym jest sama tradycja? Co stanowi jej rdzeń? Czy na pewno rodzina heteroseksualna? Wydaje mi się, że polskość to jednak coś więcej, ale wpis nie jest o tym, więc pozostawiam tylko tę kwestię do refleksji. Przez lata Polska była krajem bardzo tolerancyjnym. W dobie prześladowań byliśmy często azylem dla różnych mniejszości. Dlaczego teraz tak być nie może? Dlaczego tej tradycji nie pielęgnujemy, a w każdym razie nasze władze nie odżegnują się z odpowiednią stanowczością od aktów agresji skierowanych w stronę mniejszości?
To pytanie również pozostawiam jako retoryczne.
Chciałbym za to wrócić jeszcze na moment do kwestii reprodukcji jako podstawowej wartości rodziny.
Podkreślanie tej wartości jako nadrzędnej jest w gruncie rzeczy zaskakujące, zwłaszcza w kontekście krytyki homoseksualizmu. Zważywszy na okoliczność, że pary homoseksualne są mniejszością społeczną, fakt, iż nie będą miały potomstwa raczej nie będzie przyczyną niżu demograficznego. Po drugie takie gloryfikowanie reprodukcji można jak dla mnie poddać krytyce również z pozycji religii. Przecież dla chrześcijaństwa człowiek jest radykalnie różny od zwierząt, od których dzieli go różnica jakościowa. Skoro tak, to nie sprowadzajmy związków człowieka tylko do reprodukcji, bo to właśnie zbliżałoby go do zwierząt. Oczywiście ktoś zaraz powie, że istnieje różnica między miłością cielesną, a duchową i z perspektywy doktryny chrześcijańskiej będzie miał rację, ale o tym, jak można uspójnić te dwa aspekty miłości pisałem powyżej, więc nie będę się powtarzał.
Zbliżając się powoli do końca mojej analizy, chciałbym podkreślić jeszcze parę rzeczy. Na początku tej części mojego wywodu zaznaczyłem, że ostatni paragraf omawianego artykułu wydaje mi się szczególnie jednostronny. Niespójności i tendencyjności jest tu moim zdaniem naprawdę wiele.
Jednym z takich ujętych jednostronnie wątków jest między innymi poruszana w tekście kwestia bezstronności religii.
Czytamy, że po wprowadzeniu w życie postulatów środowisk LGBT naruszona zostanie konstytucyjna wolność religii i zasada bezstronności państwa w kwestiach religijnych. Brzmi groźnie, ale co poza brzmieniem?
Należy moim zdaniem zauważyć, iż religia wcale nie musiałaby stracić swojej autonomii, a to dlatego, że jak już zostało wspomniane wyżej, pytanie, co stanowi aksjologiczny rdzeń religii judeochrześcijańskich. Nie będę się tu nad tym rozwodzić, bo i moja wiedza w tym zakresie jest dość ogólna, ale trzeba powiedzieć, iż nasza wiara, tak samo, jak każda inna kształtowała się również przy udziale kultury, w której żyli autorzy Pisma Świętego.
Z jednej strony zatem teolog musi oddzielić prawdy fundamentalne dla danej religii, a z drugiej uspójnić niespójności obecne pomiędzy poszczególnymi księgami.
Stąd już natomiast niedaleko do wniosku, że podstawowe wartości wypływające z Pisma Świętego powinny być jak najbardziej ponadczasowe i nie sprowadzać się do krytyki określonych form życia seksualnego. Napisano, że Bóg się nimi brzydzi, ale brzydzi się dlaczego? Jeśli tylko ze względów obyczajowych, są one w gruncie rzeczy poza oceną moralną, ponieważ dziś odróżniamy w wielu przypadkach obyczajowość od moralności. Powinniśmy te dwie sfery odróżniać tym bardziej, jeśli mówimy o czymś, co zostało napisane tysiące lat temu, w radykalnie odmiennej rzeczywistości społecznej.
Tym ważniejsze staje się zatem wyznaczenie aksjologicznego rdzenia Pisma Świętego.
W tej optyce państwo, które krytykuje określone dogmaty religijne, nie musi krytykować religii jako-takiej, na tej samej zasadzie, na jakiej religia potępia grzech, a nie grzesznika.
Widać z tego, że państwo może pozostać neutralne w odniesieniu do religii jako całości, ale z drugiej strony dobrze by też było, gdyby zasada ta działała w obydwu kierunkach.
Religia powinna pozostać bezstronna, jeśli chodzi o codzienne życie społeczne i nie mieszać się w dyskurs polityczny.
W artykule padło sformułowanie, że religii w społeczeństwie po uznaniu postulatów LGBT groziłby aparat represji, a bezstronność stałaby pod znakiem zapytania. A teraz? Czy fakt, że furgonetki oklejone treściami światopoglądowymi jeżdżą w asyście policji jest dowodem bezstronności?
Wystrzegajmy się hipokryzji i zastanówmy się, czy naprawdę teraz jest tak neutralnie światopoglądowo, jak chciałyby tego określone portale prawicowe.
Mówi się również o tym, że badania naukowe będą zahamowane przez poprawność polityczną. Oczywiście. Nie powinny być hamowane, ale nie zapominajmy o tym, że obecnie różne badania seksuologów, czy psychoseksuologów też są wyciszane, albo przynajmniej spotykają się często z krytyką środowisk prawicowych.
Bądźmy zatem obiektywni, a przede wszystkim, jeśli chcemy dyskutować z dyskursem mającym podstawy naukowe, przeciwstawiajmy mu również dyskurs naukowy, a nie jedynie światopoglądowy, czy religijny.
Na sam koniec chcę jeszcze zwrócić uwagę na statystyki przytoczone pod sam koniec cytowanego tekstu.
Miałoby z nich wynikać, że przeważająca większość społeczeństwa polskiego nie uważa, żeby było konieczne włączanie postulatów LGBT do obowiązującego systemu prawnego.
Nie będę tutaj pisał o tym, że badania statystyczne są obarczone błędem statystycznym i siłą rzeczy zależą od grupy ankietowanych. To oczywiste, ale oczywiście nie chodzi o to, aby z gruntu krytykować takie badania.
Chciałbym za to zasygnalizować coś innego.
Otóż z pewnego punktu widzenia sondowanie opinii większości na temat mniejszości wydaje się dość zawodne, a czasem nawet może być krzywdzące. Dochodzimy bowiem do sytuacji, w której większość wypowiadających się robi to z pozycji osoby całkowicie postronnej, która nie tylko nie musi być bezpośrednio zainteresowana zmianami, lecz również może nie być kompetentna w danym temacie.
To tak, jak by pytać osoby pełnosprawne, jak mają wyglądać dostosowania dla osób z daną niepełnosprawnością.
Uwierzcie mi, takie niekompetentne konsultacje zwykle nie kończą się dobrze. 😀
Podsumowując cały wywód, napisałem niniejszy tekst z dwóch przyczyn. Po pierwsze chciałem jeszcze raz wyrazić swój sprzeciw wobec dyskryminacji i rozpętywaniu burzy, na której tracą tylko mniejszości, a cena jest niewspółmierna do stawki.
Po drugie zaś moją intencją było polemiczne zmierzenie się ze stanowiskiem oponentów w imię uczciwości intelektualnej. Czy mi się to udało, ocenią sami ci, którzy bohatersko dotrwali do końca tego tasiemca.
Naturalnie niniejsza analiza nie wyczerpuje tematu. Pokazuje jedynie wycinek spektrum problemowego. Wiele jeszcze byłoby do powiedzenia od strony psychologicznej, seksuologicznej, czy teologicznej, ale na to nie starczyłoby pewnie niczyjej cierpliwości, a i moja wiedza jest ograniczona.
Tytułem zamknięcia całej tej pisaniny, odpowiem jeszcze raz zwięźle na pytanie, czy konstrukt pojęciowy ideologia LGBT ma sens.
Otóż nie, a to przez rozwinięcie skrótu LGBT.
Można jedynie się zastanowić, czy ideologią nazwać postulaty osób LGBT.
Moja odpowiedź brzmi, tylko wtedy, jeśli uznamy, że cała rzeczywistość społeczna podpada pod słownikową definicję ideologii i nie ma w tym nic piętnującego.
Należy w takim wypadku również uznać, że zespół przekonań nazywanych ideologią może wynikać z uwarunkowań biologicznych i służyć zagwarantowaniu godności osób je posiadających.
Jest to teoretycznie do pomyślenia, ale wówczas trzeba by było mówić również o ideologii osób z niepełnosprawnościami.
Zdecydowanym nieporozumieniem jednak jest zestawianie postulatów LGBT z nazizmem, czy marksizmem, ponieważ wydaje się to bardzo dyskusyjne z moralnego, ale też logicznego punktu widzenia.
Na tej konkluzji chciałbym zakończyć niniejszą analizę.
Mam nadzieję, że nie była ona totalnym bełkotem i pustynią intelektualną, ale to ocenicie już sami.
Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu i do następnego wpisu.
Link do materiału źródłowego: https://ekai.pl/grozi-nam-totalitaryzm-swiatopogladowy-ideologiczna-ofensywa-lgbt/

Kategorie
Okolicznościowo

Dowidzenia, czyli pożegnanie pewnego autora

Witajcie,
W tej kategorii raczej rzadko będzie się coś pojawiało, bo choć nie ukrywam, że mam naturę dość sentymentalną, raczej też nie odczuwam potrzeby, aby komentować bieżące wydarzenia, czy tym bardziej pisać zbiorowe życzenia z okazji różnych świąt. To nie mój styl.
Dzisiaj jednak przychodzę do Was ze smutną informacją. Kilka dni temu dowiedziałem się, że zmarł Carlos Ruiz Zafón: autor znany przede wszystkim z cyklów znajdujących się na pograniczu fantastyki i powieści psychologicznej takich jak Cmentarz zapomnianych książek, czy adresowana w teorii do młodszego czytelnika trylogia mgły. Po kilku latach przegrał walkę z chorobą nowotworową. Uznałem, że napiszę tu o tym, żeby symbolicznie pożegnać tego pisarza. Wnikliwi czytelnicy tego bloga, ale też generalnie osoby, które znają trochę moje preferencje literackie, wiedzą, że bardzo ceniłem tego autora. Szkoda, że już nic nam nie napisze. Podkreślę jeszcze raz, że nie wszystkie jego książki przemówiły do mnie w jednakowym stopniu. Jedną nawet wciąż mam do nadrobienia. Nie zmienia to jednak faktu, że w mojej opinii książki Zafóna były poruszające. Jedne bardziej, inne mniej, lecz z całą pewnością nie można było odmówić Zafónowi zdolności do kreowania bohaterów niejednoznacznych, niejednokrotnie tajemniczych, czy po prostu rozdartych wewnętrznie, zagubionych w tym labiryncie wielu ścieżek, który nazywamy życiem. Właśnie ta zdolność sprawiła, iż twórczość Zafóna przemawia do mnie z taką siłą, ale myślę, że nie tylko ona. Wątkiem w mojej opinii bardzo inspirującym jest ten kładący nacisk na rolę książek w życiu człowieka, przede wszystkim młodego czytelnika, ale nie tylko. „Książki są lustrem. Widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie”,
[niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca, czytać to bardziej żyć, to żyć intensywniej.
Podobnych stwierdzeń pada na kartach powieści pisarza znacznie więcej. Nie ukrywam, że w dużym stopniu utożsamiam się z tymi stwierdzeniami. Książki zawsze były, są i będą znaczącą częścią mojego życia. Kiedyś, kiedy jeszcze byłem w podstawówce, a nawet gimnazjum, czy liceum, słowem zanim dołączyłem do CWM, świat książki był tą sferą, która rekompensowała mi dość mało urozmaicone życie towarzyskie, był tym, co pozwalało mi oderwać się od szarej codzienności i przeżywać ekscytujące przygody w świecie wyobraźni. Później, w miarę, jak poznawałem nowych ludzi, włączałem się w nowe aktywności, książki zaczęły stanowić mniejszą składową mojego osobistego świata, ale nie mniej znaczącą.
Z tego powodu bardzo utożsamiam się ze zwłaszcza niektórymi stwierdzeniami Zafóna i myślę, że są warte uwagi. W swoich historiach autor ukazywał rolę książek w życiu czytelnika, wchodzącego za pośrednictwem powieści w nowy świat, czyniąc z samego aktu czytania niemal misterium. Mówił też jednak o perspektywie pisarza, niekiedy zagubionego we własnym procesie twórczym, podsumowując istotę kreacji nowych światów przedstawionych między innymi
w takim cytacie z Gry anioła, drugiego tomu w cyklu Cmentarz zapomnianych książek.
Pisarz nigdy nie zapomni dnia, w którym po raz pierwszy przyjmuje pieniądze lub pochlebstwo w zamian za powieść. Nigdy nie zapomina tego momentu, kiedy po raz pierwszy słodka trucizna próżności zaczyna krążyć mu w żyłach, wierząc, że jeśli zdoła ukryć swój brak talentu, sen o pisarstwie zapewni mu dach nad głową, ciepłą strawę pod wieczór i ziści jego największe marzenie: ujrzy swoje nazwisko wydrukowane na nędznym skrawku papieru, który zapewne go przeżyje. Pisarz skazany jest na wieczne wspomnienie tej chwili, bo właśnie wtedy został zgubiony na zawsze, a za jego duszę już wyznaczono cenę.
Trzeba przyznać, że to dość pesymistyczna wizja pisarstwa i jakkolwiek zdecydowanie nie w każdym przypadku musi się sprawdzić, nie można odmówić jej swoistego realizmu, przynajmniej w odniesieniu do pewnych twórców. Nie będzie chyba zaskoczeniem, że motyw pisarza starającego się przelać na papier swoją wizję w nierzadko długim, żmudnym, a czasami napawającym zwątpieniem procesie również jest mi bliski.
Oczywiście te wszystkie rozterki i uniesienia związane z tworzeniem, a z drugiej strony odbiorem literatury pięknej, to tylko jedna z osi fabularnych obecnych najsilniej w Cmentarzu zapomnianych książek. Doceniam bardzo ten cykl, zwłaszcza jego pierwszą część: Cień wiatru, lecz muszę od razu tu napisać, że to powieści specyficzne, zwłaszcza od drugiej części. Bohaterowie tam ukazani nierzadko są doprowadzeni na granicę obłędu, w związku z czym należy przyzwyczaić się do pewnego klimatu i do tego, że czasami czytelnik nie wie, co jest rzeczywistością w ramach świata przedstawionego, a co halucynacją bohatera.
Oprócz tego jednak opisywane dzieła zawierają wiele psychologicznych wątków powiązanych z szarą codziennością przeciętnych ludzi. Nie brakuje tu również przemyśleń egzystencjalnych.
Troszkę inaczej przedstawia się trylogia mgły oraz zaklasyfikowana również do powieści dla młodzieży Marina.
Mówiąc szczerze, z pewnych względów to właśnie te powieści z dorobku Zafóna szczególnie skradły moje serce. Typowym schematem, według którego zostały napisane, jest ukazanie grupki z pozoru zwyczajnych ludzi, którzy przypadkiem zostają wplątani w jakąś mroczną historię, zwykle powiązaną ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, ale przede wszystkim z przeszłością danego miejsca, czy osoby. W przeciwieństwie do klasycznych powieści tego typu, historie Zafóna nie kończą się happyendem. Stanowią za to zawsze pretekst do rozważań nad kondycją ludzką.
Zbliżając się do końca tego wpisu, jedno mogę powiedzieć na pewno. Książki Zafóna pozostaną ze mną z pewnością przez długie lata.
Carlos Ruiz Zafón odszedł w wieku pięćdziesięciu paru lat, padając ofiarą choroby, która tak skutecznie pustoszy współczesny świat. Już sam ten fakt może być pretekstem do chwili refleksji. Dla mnie na pewno jest, tym bardziej, że choroba ta zabrała mi przedwcześnie mojego dziadka, osobę dla mnie niezwykle ważną, ale wiecie, wydaje mi się, że właśnie takie momenty, gdy doświadczamy kruchości naszej egzystencji są głównym powodem, dla którego musimy umieć korzystać z tego, co przynosi chwila.
Jak pisał Zafón, Czas, im bardziej jest pusty, tym szybciej płynie. Życie pozbawione znaczenia przemyka obok, jak pociąg nie zatrzymujący się na stacji.
Żegnaj Carlosie. Na pewno zostaniesz na zawsze ze swoimi fanami, bo jak napisałeś, istniejemy, póki ktoś o nas pamięta.

Kategorie
Okolicznościowo

LGBT to nie ludzie. To ideologia, czyli parę przemyśleń na temat bieżących wypowiedzi politycznych

Witajcie,
Zazwyczaj nie wypowiadam się na tematy jakkolwiek powiązane z polityką i dobrze mi z tym. Nie interesuje mnie to, a poza tym nie czuję się wystarczająco kompetentny, żeby prowadzić rozległe debaty. Dziś jednak zrobię wyjątek, bo nie ukrywam, że narracja zbudowana wokół tematu LGBT oraz uczynienie z tej narracji narzędzia w walce wyborczej dość mocno mnie poruszyły. Nie twierdzę, że pewne tematy związane z tym środowiskiem, jak na przykład adopcja dzieci przez pary homoseksualne nie może być przedmiotem żadnej dyskusji. Nie będę się też na ten temat tu rozwodził, bo nie taki jest cel wpisu, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, chętnie podyskutuję w komentarzach. Tu powiem tylko, że tego typu dyskusje powinny przebiegać na odpowiednim, merytorycznym i zapewniającym poszanowanie obu stronom poziomie, a także na gruncie, który pozostaje neutralny politycznie.
Mimo to w moim odczuciu jedna kwestia nie powinna podlegać żadnej debacie, a mianowicie taka, że wszyscy jesteśmy ludźmi i jako tacy posiadamy pewną godność gwarantowaną przez prawa człowieka i nie powinno się jej nikomu odbierać.
Właśnie chyba wokół tej godności rozpętała się największa burza wywołana paroma zdaniami wypowiedzianymi przez obecnego prezydenta i paru jego współpracowników. LGBT to nie ludzie. To ideologia. To zdanie odmieniane przez wszystkie przypadki słyszy się w mediach obecnie bardzo często. Towarzyszy mu za zwyczaj parę innych twierdzeń, których sens sprowadza się do tego, że w szkołach ideologizuje się dzieci, że jest to analogiczne do komunizmu. Można również usłyszeć uroczą etykietkę, czyli hasło neobolszewizm.
W dalszej części tego wpisu chciałbym to troszeczkę uporządkować i przeanalizować filozoficznie, oczywiście na miarę moich skromnych możliwości.
Zacznijmy od definicji samego pojęcia ideologii, ponieważ wydaje się, że słowo to, choć tak często i chętnie używane, nadal pozostaje mętne dla wielu osób.
Parafrazując Antoniego B. Stępnia, a konkretniej sformułowanie zawarte w jego książce zatytułowanej Wstęp do filozofii, ideologia jest to doktryna postępowania danej Grupy społecznej podyktowana interesem tej grupy.
Już na tym etapie pojawia się pierwszy problem związany w mojej opinii ze wspomnianymi powyżej wypowiedziami politycznymi. Problemem tym jest fakt, iż ideologia pojęta z perspektywy nauk społecznych to bardzo szerokie pojęcie, z którego definicji nie wynika wprost szkodliwość społeczna. Każdy przecież ma swoje interesy i każdy w naturalny sposób dąży do tego, aby je respektowano. W tej optyce ideologią można nazwać wszystko, wspieranie określonych modeli rodziny, konserwatyzm, liberalizm, wegetarianizm i wiele innych rzeczy.
Widzimy mimo to na co dzień, że ruchy te, jakkolwiek pozostają przedmiotem debat politycznych i społecznych, nie muszą implikować szkodliwości. Powiedziałbym wręcz, nie dokonując w tym względzie żadnego wiekopomnego odkrycia, że obiektywna szkodliwość stanowi tu granicę dopuszczalności obowiązywania określonych doktryn.
Doktryna staje się ideologią w pejoratywnym sensie dopiero wtedy, gdy z racji jej przyjęcia wynikają obiektywne szkody dla pozostałej części społeczeństwa i gdy doktryna ta jest narzucana siłą pozostałym członkom społeczności muszącym się do niej dostosować.
Tak ja rozumiem ten problem i wydaje mi się, że rozumienie to wynika, przynajmniej po części, z opisywanych przeze mnie na tym blogu przy innej okazji granic tolerancji.
Niestety w powszechnej świadomości słowo ideologia funkcjonuje zazwyczaj wyłącznie w znaczeniu wysoce pejoratywnym, a to jak sądzę za sprawą rozmaitych wydarzeń historycznych z XIX oraz XX wieku.
Mówię niestety, ponieważ sprawia to, iż za pomocą terminu ideologia bardzo łatwo jest wzbudzić społeczny niepokój, spowodować, że na określoną grupę będącą zwolennikami pewnej doktryny będziemy patrzeć z nieufnością, albo nawet niechęcią. Oczywiście w teorii same teorie z zakresu nauk społecznych należy odróżnić od ludzi je wyznających, lecz w praktyce jak wiadomo nasze przekonania definiują nas samych i z tej przyczyny linia obrony przyjęta przez prezydenta i jego współpracowników w obliczu oskarżeń o homofobię wydaje się słaba, nawet jeżeli spójna czysto logicznie.
I tu właśnie upatrywałbym jednej z największych nieuczciwości, jakich dopuszczono się w całej tej narracji.
Skojarzenie LGBT z ideologią, a następnie z komunizmem, czy neobolszewizmem na jakimkolwiek poziomie jest moim zdaniem chwytem perswazyjnym przerzucającym podświadomie na LGBT cały negatywny ładunek emocjonalny, jaki pociąga za sobą termin ideologia w powszechnym rozumieniu.
Jest to nieuczciwe, ponieważ od razu ustawia tych ludzi na pozycji podejrzanych, na którą przecież sobie nie zapracowali.
Kolejny problem, który chciałbym tu wypunktować to kwestia poprawności utożsamiania LGBT z doktryną społeczną.
Można się zastanawiać, czy doktryna może mieć swoje korzenie w biologicznych uwarunkowaniach, czy musi być jedynie konstruktem społecznym, choć przyznaję, że zwłaszcza przy niektórych rozumieniach kultury drugie ujęcie mogłoby być nieco problematyczne.
W każdym razie wydaje się, że z wypowiedzi pana prezydenta przebija nie wprost wniosek, iż doktryna, ideologia, jest konstruktem społecznym, a w takim razie raczej słabo będzie się odnosić do LGBT, skoro ich uwarunkowania mają podłoże naturalne, czego oczywiście przeciwnicy tego ruchu nie chcą roztropnie przyznać.
Na zakończenie tego wywodu chciałbym odnieść się jeszcze do słów wypowiedzianych przez posła Czarnka, gdzie twierdził on, że, tu parafrazuję, dawno już zostało pokazane, że ludzie LGBT nie są normalni. W tym miejscu chcę postawić tylko jedno retoryczne pytanie. Jakie jest kryterium normalności. Nie mówię oczywiście o skrajnościach z jakimi możemy mieć do czynienia w zakładach karnych, czy psychiatrycznych, ale o codziennym życiu.
Gdzie możemy przeprowadzić linię demarkacyjną pomiędzy normalnością, a nienormalnością. Przecież każdy z nas jest indywiduum, ma niepowtarzalne cechy osobowości, temperament, przyzwyczajenia, dążenia. Oczywiście istnieje pewien ogólny zbiór cech preferowany przez konkretne kultury, prawo, etykietę, ale przecież poza zachowaniami sankcjonowanymi prawnie każdy z nas ma inne cechy, wartości i to właśnie decyduje o naszej indywidualności, ale czy o nienormalności? Śmiem wątpić. Bardzo fajnie pokazał to Lem w Solaris, podkreślając, że przy odpowiednio szerokim ujęciu nienormalności każdy z nas byłby nienormalny, chociażby ze względu na nigdy nie wyartykułowane myśli. Widać zatem, że pojęciem nienormalności nie można zbyt Chojnie szafować.
Podsumowując, Pisząc ten wpis chciałem podzielić się z Wami swoimi odczuciami dotyczącymi powyższego tematu. Prywatnie powiem, że jest mi przykro, po pierwsze dlatego, że określone grupy ludzi uprzedmiotawia się jako mięso do armat wyborczych, po drugie zaś dlatego, że moim zdaniem z premedytacją używa się mętnych pojęć, mówiąc do ludzi, którzy nie posiadają humanistycznego wykształcenia. W efekcie ludzie ci mogą zinterpretować wysyłane do nich komunikaty tak, jak mają one być zinterpretowane z punktu widzenia nadawcy. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że coraz więcej ludzi będzie dochodzić do wniosku, że tolerancja jest fundamentem większych społeczności. Nie ze wszystkim musimy się zgadzać, ale jeśli nie potrafimy żyć ze sobą, powinniśmy przynajmniej umieć żyć obok siebie. Wydaje mi się, że jeśli to zrozumiemy, nie będzie mieć miejsca ani ideologizacja, ani dyskryminacja, ponieważ nikt nie mówi, że jeden model rodziny ma zastąpić drugi. Chodzi tylko o to, żeby każdy miał wybór.
Tymi przemyśleniami żegnam się z wami. Niezmiennie czekam na inspirujące komentarze i do następnego wpisu

EltenLink