Kategorie
Nominacje

Pajperowa nominacja

Witajcie,
Przyznam, że wahałem się, czy ostatecznie podejmować wyzwanie.
W gruncie rzeczy też uważam, że blogi powinny żyć własnym życiem i czasami nie ma co ingerować w nie do tego stopnia, żeby aż wyznaczać terminy nominacjom, choć rozumiem zamysł.
Z drugiej strony jednak uznałem, że można się pobawić.
No to jedziemy.
1. Gdybyś miał/miała spędzić dzień z bohaterem lub bohaterką bajki dla dzieci, kto by to był? Jakie trzy pytania chciał/chciałabyś mu/jej zadać?
To trudne pytanie, tym bardziej, że wielu postaci z bajek zwyczajnie już nie pamiętam.
Myślę, że ciekawe mogłoby być spotkanie z Diego z epoki lodowcowej. To jedna z moich ulubionych bajek, a tą postać lubię chyba dlatego, że doceniam postaci niejednoznaczne i takie, które przechodzą przemianę, oczywiście tą pozytywną.
Myślę, że zadałbym mu pytanie, czy był jakiś konkretny moment, który wpłynął na jego decyzję, że nie może poświęcić, dziecka, leniwca i mamuta?
Po drugie zapytałbym o to, która chwila była dla niego trudniejsza i dlaczego, ta, w której musiał przyznać przed nowymi przyjaciółmi, że chciał ich zdradzić, czy ostateczne wystąpienie przeciwko swojemu dawnemu stadu?
Wreszcie pewnie bym zapytał, dlaczego tak naprawdę przeżył kryzys na początku trzeciej części, kiedy zamierzał odejść od stada.
Myślę, że wbrew pozorom nie było tu jednego powodu.
2. Który Eltenowy bloger byłby Twoim zdaniem najlepszym kandydatem na ministra zdrowia? Dlaczego?
Nie mam takiego typu, ponieważ zbyt mało znam większość osób na Eltenie.
3. Jaka była najgorsza książka, którą przeczytałeś/przeczytałaś? Dlaczego?
I znowu niełatwe pytanie.
Było trochę książek, które mnie odrzuciły. Zastanawiałbym się nad Dziadami częścią trzecią, ale miało być o książce, którą przeczytałem, a nie którą tylko zacząłem czytać.
W związku z powyższym postawię na tego obcego.
Teraz może spojrzałbym na to dzieło inaczej, choć nadal nie często sięgam po książki obyczajowe, ale wtedy, gdy miałem pozycję pani Jurgielewiczowej jako lekturę, wydawała mi się po prostu przerażająco nudna.
4. Jakie byłyby trzy pytania, które zadałbyś/zadałabyś, gdybyś mógł/mogła przeprowadzić wywiad z panem Bogiem dla radia BBC?
Znając siebie, przypuszczam, że byłyby to jakieś pytania filozoficzne. Pierwsze, jaka koncepcja dobra, jeśli w ogóle jakaś z tych proponowanych przez etyków jest mu najbliższa? Drugie, czy życie, w którym na nic się nie czeka i nic nie jest zaskoczeniem nie jest nudne, a jeśli nie, to co sprawia, że jest ciekawe? No i trzecie, czy dobroć Boga determinuje jego działania na zasadzie przymiotu moralnego, a zatem nie dokonuje obiektywnego zła, bo po prostu nie chce, czy może dobroć ta wiąże go analogicznie do, no nie wiem, praw fizyki, sprawiając, że po prostu nie może postąpić inaczej, jest jakoś zdeterminowany? Jeśli to drugie, to można zapytać, czy atrybut ten nie koliduje z wszechmocą.
5. Gdyby któryś z Eltenowiczów miał przez następne 24 godziny znać wszystkie Twoje myśli, kto by to był?
Podobnie, jak Monia, odpowiem, że chyba nikt. Prywatność to jednak ważna rzecz, a znajomość myśli innych mogłaby pewnie dużo rzeczy skomplikować.
Gdybym jednak nie miał wyboru, sądzę, że byłby to Pajper.
A teraz najtrudniejsze.
Trzeba wymyślić pięć własnych pytań.
No dobra. Spróbujemy.
1. Gdybyś miał/miała przenieść się na jeden dzień do wybranego świata przedstawionego z literatury, filmu, ETC, co to byłby za świat i dlaczego?
2. Gdybyś musiał/ musiała przedstawić się komuś przy użyciu pięciu określających Cię najlepiej przymiotników, co by to było?
3. Gdybyś miał/miała wymienić trzy książki, które w jakiś sposób cię ukształtowały, jakie to byłyby książki i dlaczego?
4. Gdybyś miał/miała możliwość powrotu na jeden dzień do wybranego miejsca ze swojej przeszłości, co to by było za miejsce?
5. Wyobraź sobie, że możesz zadać jedno pytanie o swoją przyszłość nieomylnemu wieszczowi? O co chciałbyś/chciałabyś go zapytać?
Nominowani: Matius, Everlastink dream, HelenkaGD, Jamajka.

Kategorie
Nominacje

Preferencje filmowe – nominacja od Mimi

Kategorie
Nominacje

Preferencje filmowe – zapowiedź nominacji od Mimi

Witajcie,
Za chwilę, zgodnie z tytułem, pojawi się tu nominacja od Mimi, która poprosiła mnie, abym powiedział coś o swoich filmowych gustach. Ponieważ lubię gadać, a ostatnio jeszcze bardziej, ponieważ ćwiczę się w nie mówieniu eee, nominację zrealizowałem głosowo. Wrzucę ją tu w kilku częściach, bo w jednym kawałku raczej nie przejdzie przez serwer. 😀 Miłego odsłuchu

Kategorie
Filozofia Nominacje

Argumenty przeciwko studiowaniu filozofii – nominacja od Moni01

Witajcie,
Niniejszy wpis, jak informuje jego tytuł, jest odpowiedzią na nominację od Moni01. Postawiła ona przede mną nieco prowokacyjne zadanie, a mianowicie powiedziała, żebym, jak w tytule, wypisał argumenty przeciwko studiowaniu filozofii. Jest to ciekawe wyzwanie, w związku z czym przyjąłem tę nominację. Przyznam szczerze, że kiedy zastanawiałem się, jak skonstruować ten wpis, doszedłem do wniosku, że do sprawy można podejść co najmniej na dwa sposoby. Hm. Może to rozbieranie na czynniki pierwsze wszystkiego, co się usłyszy, należy zakwalifikować jako pierwszy argument przeciwko studiowaniu mojego kierunku? 😀
Trochę to czasami utrudnia życie i filozofom, i ich otoczeniu.
W każdym razie zacząłem pisać o dwóch możliwych podejściach do tytułowego tematu. Można otóż moim zdaniem wyliczyć argumenty przeciwko samemu studiowaniu filozofii, jako zinstytucjonalizowanemu procesowi jej nauczania, albo też skupić się na niepraktyczności samej dyscypliny. Postanowiłem przyjrzeć się pokrótce obu aspektom. Zacznijmy od studiowania jako procesu odbywającego się na uniwersytecie. Po pierwsze mam wrażenie, że są wykładowcy, nie wszyscy, ale jednak, którzy uwielbiają dygresje. Ktoś mi zaraz powie, że tacy są na wszystkich kierunkach. Zgadzam się, ale mimo wszystko sądzę, że filozofowie są na tę pokusę dygresji szczególnie wrażliwi. Częstotliwość odejść od głównego tematu na ich wykładach jest moim zdaniem większa, niż w przypadku innych dziedzin. Inna rzecz, że nie miałem przesadnie dużej ilości sposobności do takich porównań, ale te doświadczenia, które mam, nasuwają mi taki właśnie wniosek. Jaka jest tego przyczyna? Nie wiem. Być może to specyfika UG, być może moje subiektywne odczucie nie pokrywające się z rzeczywistością, a może po prostu wynika to ze specyfiki filozofii jako dyscypliny, która dotyka tylu sfer życia, że łatwo w niej popłynąć. W każdym razie możecie się domyślić, że taka dygresyjność, choć czasem interesująca, a nawet twórcza, staje się w pewnym momencie również irytująca. Człowiek przyszedł jednak na wykład, żeby się czegoś dowiedzieć, a nie po to, żeby słuchać czyichś opinii na całkowicie randomowe tematy, brać udział w konkursie narzekania na politykę, czy dość tanim coachingu.
Całkowicie odrębnym problemem jest, gdy wykładowcy popadają w dogmatyzm, uparcie obstając w dyskusji przy jednej teorii na wcale nieoczywisty temat, chodźmy przekonań religijnych. Jest to przykre o tyle, że filozof, choć też człowiek posiadający osobiste poglądy, powinien być z racji zawodu otwarty na argumenty strony przeciwnej. Powinien przynajmniej ich wysłuchać i odeprzeć własnymi argumentami, a nie mówić nie, bo nie.
Kolejną wadą studiów filozoficznych, przynajmniej w Polsce, jest fakt, że większość dyscyplin filozoficznych rozpatruje się historycznie, a nie problemowo. I tak na przykład na filozofii nauki omawiamy historię filozofii nauki. Streszczamy sobie poszczególne stanowiska, poglądy myślicieli i w sumie tyle. Indukcjonizm głosi X Y Z. Redukcjonizm głosi X Y Z. Popper był twórcą stanowiska Y, a Kuchn głosił teorię X. W tym wszystkim brakuje jednak problemowego ujęcia. Rekonstrukcji tego, jak konkretnie poszczególne stanowiska na siebie wpływały, na jakie przemiany społeczne były odpowiedziami i co same zainicjowały. Oczywiście nie wszyscy wykładowcy podchodzą do tego w ten sposób, ale zdecydowana większość. Podałem tu przykład filozofii nauki, ale jeszcze lepiej widać to na gruncie filozofii polityki, czytaj historii myśli politycznej myśliciel po myślicielu, czy historii filozofii. W przypadku tej ostatniej pojawia się pytanie, ile w niej historii, a ile filozofii, parafrazując w pewnym sensie jednego z moich wykładowców. Przyznam szczerze, że mój stosunek do takiego prowadzenia zajęć jest ambiwalentny. Z jednej strony w niektórych przypadkach specjalnie mi to nie przeszkadza, choć wiem, że mogłoby być inaczej. W innych, na przykład w filozofii polityki bardzo mnie to uwiera, może dlatego, że mój profesor od tego przedmiotu był, jaki był.
Przejdźmy teraz do drugiego wymienionego przeze mnie aspektu tej analizy, czyli niepraktyczności filozofii, jako samej dyscypliny. Tu parę uwag. Przede wszystkim można powiedzieć, że wiele działów filozofii, bo nie mówię, że cała, zajmuje się bardzo subtelnymi, drobiazgowymi, a wręcz czasami wydumanymi problemami. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę tu wybrane przykłady. Oto definicja ontologii Leibniza. Wybaczcie, jeśli gdzieś wkradnie się drobna pomyłka, ale cytuję z pamięci. Filozof powiada. Ontologia jest to nauka o czymś i o niczym, bycie oraz niebycie, rzeczach, ich modusach, substancji i przypadłościach. Ten sam filozof zadawał wielkie egzystencjalne pytanie. Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic? Ponieważ filozofia zmienia ludzi, a ja jestem pod jej wpływem już czwarty rok, nie licząc trzech lat filozofii w liceum, pytania te nie wydają mi się tak absurdalne, ale przyznacie, że żeby się nimi zajmować, trzeba po pierwsze myśleć w specyficzny, analityczny sposób, a po drugie dążyć do wiedzy przede wszystkim dla niej samej. Nie zaś dla bezpośrednich korzyści, jakie ona przyniesie. Na marginesie uwagi o specyficznym myśleniu, można się pół żartem pół serio zastanowić, dlaczego tak wielu filozofów w historii było w gruncie rzeczy szaleńcami?
Wróćmy jednak do meritum. Czy fakt, że filozofia nie dostarcza wiedzy przydatnej w jakichś sektorach życia społecznego oznacza, że w ogóle nic nie daje? Daje, ale raczej są to profity w postaci umiejętności, zwłaszcza analitycznego myślenia, a nie wiedzy użytecznej. Oczywiście jest wiele pytań natury egzystencjalnej, czy moralnej, na które filozofia próbuje dać odpowiedź. Stąd określone jej dyscypliny są bardzo zaangażowane społecznie i potrzebne, ale my mówimy tu o tej mniej chlubnej stronie filozofii.
Uwaga numer 2. Często mówi się, że na filozofię idą ludzie poszukujący. To prawda. Prawdą jest nawet, że studia takie mogą co poniektórych rozwinąć. Nie jest jednak w moim przekonaniu prawdą, że znajdzie się tam odpowiedzi na trudne pytania. Do takich celów może służyć już prędzej religia, ale nie filozofia. Filozofia jest na to w moim przekonaniu za bogata. Może powiedzieć studentowi, jak myśleć poprawnie logicznie, jak wyciągać wnioski z przesłanek, ale na pytanie jak żyć, nie odpowie, chyba, że student, bądź studentka, znajdzie sobie wśród wielu propozycji filozoficznych taką, która go, lub ją, w pełni usatysfakcjonuje. To jednak nie musi się zdarzyć, a jeśli nawet się zdarzy, pytanie, czy dany pogląd nie został przyjęty na zasadzie dogmatu przeczącego myśleniu filozoficznemu. Można więc chyba powiedzieć na zakończenie tego wniosku, że filozofia nie daje odpowiedzi, tylko uczy zadawać pytania. Nie spodziewajmy się więc po tych studiach recept na życiowe bolączki. Kolejnym argumentem na poparcie tezy, że filozofii nie opłaca się studiować, może być ten fakt, o którym już wspomniałem, czyli że filozofia zmienia ludzi. To mogę powiedzieć z całym przekonaniem. Jeśli ktoś jest przywiązany do stabilnej w szerokim rozumieniu tego słowa wizji świata, lubi mieć pewność co do różnych rzeczy i reprezentuje typ realisty, nie powinien iść na studia filozoficzne. One zdecydowanie potrafią wytrącić z tej pewności, sprawić, że nasze postrzeganie świata nigdy już nie będzie takie, jak dawniej. Może właśnie dlatego wśród filozofów było tylu ekstremalnych ekscentryków, bo nie potrafili oni poradzić sobie z tym niepokojem egzystencjalnym, który budziła w nich filozofia. Oczywiście są w filozofii i kierunki bardzo mocno realistyczne, zakorzenione w naturalistycznej wizji świata. Są jednak i takie, które przeczą wszelkim zdroworozsądkowym intuicjom, na przykład radykalny sceptycyzm będący nurtem ciekawym intelektualnie, ale skrajnie niepraktycznym i mogącym doprowadzić do pomylenia, jeśli się go za bardzo weźmie sobie do serca.
Cóż. Zbliżam się już chyba do końca mojej listy. Zanim jednak naprawdę skończę, chciałbym poruszyć jeszcze parę kwestii związanych poniekąd z już sygnalizowanym wątkiem filozofii jako sztuki zadawania pytań bez odpowiedzi. Można się zastanowić, dlaczego tak jest i co to oznacza dla statusu filozofii pośród innych nauk. Rozstrzygnięcie przynajmniej pierwszej części tego pytania nie wydaje się strasznie skomplikowane. Filozofia, w przeciwieństwie do innych nauk, nie da nam nigdy jednoznacznych odpowiedzi przede wszystkim ze względu na specyfikę swojego przedmiotu. O ile bowiem nauki badają rzeczywistość empiryczną, że tak powiem, intersubiektywnie sprawdzalną, co jest cechą konieczną nauki, o tyle domeną filozofii pozostają abstrakcje. To może nie najszczęśliwsze wyjaśnienie, ponieważ taka matematyka też operuje na abstrakcjach, a jednak jest królową nauk i wydaje się intersubiektywna. Powstaje też pytanie, czy i filozofia nie może dorobić się intersubiektywności w swoim abstrahowaniu. Jestem nawet skłonny przyznać, że może, ale działając w pewnym określonym modelu. Cały ambaras w tym, że modeli uprawiania filozofii jest wiele, a wiele z nich odbiega od uporządkowanego wzorem nauk toku postępowania. I o ile twierdzeń matematycznych, nie mówiąc o badaniach empirycznych, da się dowieść intersubiektywnie, o tyle w filozofii nieformalnej takie dowodzenie trudno jest przeprowadzić. Jak udowodnić wyższość jednej teorii światów możliwych nad drugą, albo prymat ontologii szkotystów nad ontologią tomistów. Z powodu takich trudności filozofia nie rozwija się tak, jak nauki. W nauce jedne paradygmaty były naturalnie wypierane przez inne, kiedy przestawały spójnie wyjaśniać rzeczywistość. W filozofii taka weryfikacja jest znacznie trudniejsza, zwłaszcza w pewnych dyscyplinach. Selekcja więc nie zachodzi. Nowe teorie przybywają, a stare wcale nie muszą im ustępować, bo brakuje rozstrzygającego kryterium. Rozwój więc Może odbywać się tylko na zasadzie kumulatywnego przyrostu. Taki stan rzeczy skłania do zadania sobie pytania, czy filozofia jest nauką? A skoro może nią nie być, to czy jest sens jej studiowania, zwłaszcza jako osobnego kierunku? Czy przynajmniej dużej części filozofii nie powinno się uznać za ezoteryczną odmianę poezji i omawiać jej w najlepszym razie w ramach poszczególnych filologii?
Taki argument przeciwko studiowaniu filozofii też jestem w stanie sobie wyobrazić. No i jest jeszcze ostatni z nich. Niestety filozofia w mojej opinii, a przynajmniej wiele z jej dyscyplin, boryka się z kryzysem, w który wpędził ją rozwój nauk. Dawniej filozofia zastępowała nauki, a filozofowie byli prekursorami zarówno racjonalizmu, jak i empiryzmu tak ważnego w dzisiejszych naukach. Z chwilą rozwoju poszczególnych dyscyplin naukowych filozofia zaczęła jednak tracić swój przedmiot na rzecz tradycyjnie pojętej nauki i stanęła przed trudnym dylematem. Dać się zepchnąć ze sceny, zostać wchłoniętą przez religię, literaturę, a może stać się jedną z nauk, jeżeli jeszcze wśród nich było dla filozofii miejsce. Była jeszcze ostatnia opcja. Próbować rywalizować z nauką ściśle pojętą, tworząc konkurencyjny dla naukowego obraz świata. Niektórzy niestety poszli tą drogą, w tym Hegel będący chyba najbardziej jaskrawym przykładem, ale oczywiście nie jedynym. To nie jest tak, że nauka się nie myli i nie potrzebuje jakiegoś stymulującego bodźca. Osobiście uważam, że filozofia jest potrzebna nauce jako refleksja czysto metodologiczna. Nie powinna jednak konkurować z nauką. Tylko w dialogu z nią może się utrzymać. Konkurując z nią, przegra, bo nie ma w mojej ocenie wystarczającego autorytetu społecznego, ani argumentów mogących posłużyć jego zdobyciu. Dlatego też zabiegi w rodzaju tych Heglowskich są dla mnie bezcelowe. Myśliciel ten stworzył system, w którym świat rozwija się jako stadia w ewolucji samo-doskonalącego się absolutu. Brzmi jak dobra poezja, ale z pewnością nie coś, co mogłoby zastąpić naukę, czy choćby stanowić dla niej realną konkurencję. W połączeniu zaś ze słynnym już heglowskim twierdzeniem, że jeśli teorie nie odpowiadają faktom, to tym gorzej dla faktów, stanowi dla mnie ostateczny dowód arogancji i pomylenia tego filozofa.
Niestety takich radykałów było w historii filozofii więcej i jeśli ktoś miałby się na tym wzorować, czy traktować to poważnie, to jest to silny argument, żeby nie studiować filozofii, bo w starciu z nauką na obecnym poziomie rozwoju nie ma ona szans.
Myślę, że to tyle z mojej strony. Mógłbym się naturalnie rozpisywać jeszcze na temat tego, jak często na przestrzeni historii teorie filozoficzne były świadomie, bądź nie wykorzystywane jako narzędzia ideologii. Czasami też w celach ideologicznych powstawały, co czyni z filozofii niebezpieczną broń. Nie będę tu jednak się nad tym rozwodził, tym bardziej, że taki argument mógłby przy odpowiednim umotywowaniu być wykorzystany zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść studiowania filozofii.
Tą uwagą żegnam się z Wami, jeżeli chodzi o ten wpis. Pewnie zdajecie sobie sprawę, że ze względu na prowokacyjny charakter tej nominacji, to, co tu napisałem, jest tylko jedną stroną medalu. Niemniej jednak starałem się, by wpis nie był zbyt wydumany i ukazywał pewne problemy z możliwie bezstronnej perspektywy, z drugiej strony odbijając troszeczkę moje własne przemyślenia.
Zapraszam do komentowania i do następnego wpisu.

Kategorie
Nominacje Refleksje literackie

Moja ulubiona książka – nominacja od Kat

Witajcie,
Nadszedł czas, aby wywiązać się z blogowego wyzwania, jakie postawiła przede mną Kat. Napisała mi mianowicie, żebym opisał swoją ulubioną książkę, zostawiając mi jednak swobodę w kwestii tego, jaki aspekt książki zechcę w opisie uwzględnić.
Przyznam szczerze, że choć miałem od samego początku pewne typy, nie byłem od razu przekonany na sto procent, jaką książkę chcę opisać, która jest moją ulubioną. Przeczytałem ich bardzo dużo i wiele z nich uważam za wartościowe z uwagi na pewne aspekty, podczas gdy pod innymi względami miałbym im sporo do zarzucenia. Z tej przyczyny wybór nie był prosty, bo trudno porównać książki jeden do jednego, tym bardziej, kiedy przynależą one do różnych gatunków literackich.
Zapewne wielu z was kojarzy mnie przede wszystkim z wiedźminem i Harrym Potterem. Są to książki, do których najczęściej się odwołuję w różnych dyskusjach, ale nie wybrałem żadnej z nich. Po pierwsze dlatego, że pomimo, iż bardzo cenię oba uniwersa i osnute wokół nich historie, nie jestem przekonany, czy są to moje ulubione sagi. Tym bardziej miałbym problem z powiedzeniem tego o którejś konkretnej książce w ramach tych serii.
Mój wybór padł na książkę, którą już kiedyś na tym blogu analizowałem, choć pod nieco innym kątem, czyli Pałac północy. Wybrałem ją, ponieważ była to książka, która mnie poruszyła, naprawdę poruszyła, choć jeśli idzie o konstrukcję fabularną można jej coś zarzucić.
Ponieważ we wpisie Między miłością, a szaleństwem powiedziałem już całkiem sporo na temat tej książki Carlosa Ruiza Zafóna, nie będę tu poświęcał wiele miejsca opisom fabuły i możliwym jej interpretacjom, co by się nie powtarzać. Chętnych odsyłam do rzeczonej analizy w wątku refleksje literackie. Tu przypomnę tylko krótko. Akcja koncentruje się wokół grupki wychowanków jednego z sierocińców w Kalkucie, którzy w momencie rozpoczęcia powieści osiągają wiek pozwalający im na opuszczenie przytułku. Rzecz dzieje się w Indiach lat trzydziestych XX wieku, a więc w czasach, gdy kraj ten był jeszcze kolonią angielską. Mimo niezbyt łatwej sytuacji gospodarczo-politycznej, chłopcy cieszyli się zapewne, że z tą chwilą będą mogli rozpocząć nowe życie, lecz nadejście tego nowego życia zostało opóźnione przez przeszłość jednego z młodych absolwentów sierocińca Bena. Przeszłość ta upomniała się o niego i jego siostrę pod postacią tajemniczego psychopaty, który najwyraźniej uwziął się, aby ich zamordować bez wyraźnego powodu. Tak przynajmniej się wydawało, ale historia oczywiście okazała się znacznie bardziej złożona.
Jak się dowiadujemy, u jej podstaw leżą powiązania rodzinne dwójki nastolatków, a konkretniej, prześladowcą okazuje się by ć ich ojciec, czy raczej coś, co po ich ojcu zostało. Lahaway Chandra Hatterkchee, bo tak nazywał się ojciec rodzeństwa, po bardzo ciężkim dzieciństwie, oglądaniu samospalenia matki, pobycie w domu dla obłąkanych i młodości naznaczonej wieloma niegodnymi postępkami przechodzi przemianę, gdy poznaje miłość swojego życia, matkę Bena i Sheere. Pod jej wpływem wchodzi na całkowicie nową ścieżkę, zostaje cenionym inżynierem i postanawia wykorzystać swoje zdolności do działalności dobroczynnej na rzecz indyjskich dzieci z biednych rodzin. Niestety los stawia na jego drodze ludzi, którzy podobnie jak niegdyś Lahaway, nie mają nic do stracenia i chcą wykorzystać jego talenty do ratowania swojej pozycji, przy czym ratowanie to nie ma wiele wspólnego z humanitaryzmem. Lahaway nie chce wracać na złą drogę, ale jego prześladowcy grożą, że zabiją mu żonę, czyli pozbawią go tego, co dla niego najcenniejsze. W tej sytuacji inżynier decyduje się grać na dwa fronty, aby wyprowadzić w pole szantażystów, lecz ta podwójna gra kończy się dla niego tragicznie. Lahaway, będąc uprzednio świadkiem zabójstwa swojej żony, sam ginie razem z tymi, których tak chciał uszczęśliwić. Wielka nienawiść kumulująca się w nim przez całe nieszczęśliwe życie, nie pozwala mu jednak odejść. Jego duch wraca pod postacią ognistej zjawy. Nie jest to już jednak dawny Lahaway z czasów pożycia małżeńskiego, szczodry i chcący za wszelką cenę naprawić błędy młodości. Jest to manifestacja wszystkich frustracji, jakich kiedykolwiek doznał inżynier, esencja jego szaleństwa, z którego kiedyś udało mu się wyjść.
W mściwym zapamiętaniu chce uśmiercić nawet swoje dzieci stanowiące ostatnią mocną nić łączącą go z tym, kim był niegdyś.
Cóż. Streściłem nawet więcej, niż początkowo zamierzałem, ale może przynajmniej dzięki temu będę mógł rozwinąć się bardziej w opisie moich odczuć dotyczących tej książki. Dlaczego uznałem ją za ulubioną?
Po pierwsze i najważniejsze, dlatego, że ta powieść łączy w sposób moim zdaniem dość niepowtarzalny dwie cechy, które decydują w największym stopniu o tym, że dana książka mi się podoba. Z jednej strony jest to fantastyczność (obecność wątków nadnaturalnych, które tworzą ten szczególny rodzaj atmosfery świata przedstawionego. Z drugiej natomiast ukryte w całej opowieści wątki egzystencjalne, najlepiej wynikające wprost z portretów psychologicznych poszczególnych postaci.
Drugą rzeczą, którą cenię w omawianej powieści jest już konkretny sposób ukazania określonych motywów psychologicznych i kreacji bohaterów, zwłaszcza zaś tego czarnego charakteru. Kto choć przelotnie zetknął się z fantastyką i klimatami około-fantastycznymi, ten wie, jak istotną rolę dla struktury fabularnej tego typu utworów odgrywa zdefiniowanie protagonisty i antagonisty w danym świecie przedstawionym. Być może w przypadku niektórych sag, takich, jak choćby Wiedźmin, czy Pieśń lodu i ognia kwestia tego podziału staje się bardziej skomplikowana, bo przeważają tam raczej odcienie szarości, a nie czarnobiały podział na dobro i zło, ale nawet tam istnieje przynajmniej jedna napiętnowana jednoznacznie negatywnie zła siła.
W każdym razie teraz chciałbym nawiązać właśnie do tych odcieni szarości. Jedną z rzeczy, która bardzo mnie denerwuje w powieściach fantastycznych, jest założenie, że antagonista jest zły, bo tak, po prostu dlatego, że zło jest jego cechą istotową i konstytutywną. Nie mówię, że taka kreacja czarnego charakteru przekreśla od razu w moich oczach dzieło, ale zdecydowanie wolę, kiedy czarne charaktery mają historię, z której można wyprowadzić przyczyny ich upadku moralnego. Uwiarygodnia to postać, czyni bardziej logiczną i generalnie pozwala na zachowanie części ludzkich, realistycznych rysów. Nie ukrywam natomiast, że taki rodzaj twórczości odpowiada mi najbardziej. Realistyczne psychologicznie postaci osadzone w fantastycznych uniwersach. Poza wszystkim pokazanie historii czarnego charakteru równa się dla mnie wykorzystaniu jego potencjału, ponieważ dobre ukazanie upadku moralnego danej postaci, to świetny pretekst do poruszenia istotnych egzystencjalnie wątków. Z dobrymi postaciami jest dla mnie troszeczkę inaczej i łatwiej, choć umiejętne pokazanie, jak dobra postać kształtowała swój charakter też może być interesujące. Naturalnie kojarzy mi się tu motyw mędrca i tego, że moim zdaniem znacznie ciekawsze jest ukazanie postawy życiowej takiego bohatera jako wypadkowej jego wszystkich doświadczeń, trafnych wyborów podyktowanych szlachetnością, ale też błędów i porażek, na których się uczył. Powinno się nawet podkreślić jego pewne słabości, z którymi się zmaga i wygrywa z nimi, może czasami nie małym kosztem, bo inaczej znowu traci na realistyczności. To temat na inny wpis poświęcony stricte figurze mędrca w literaturze fantastycznej. Może coś takiego też napiszę. Wróćmy jednak po tej długiej dygresji do Pałacu północy. Napisałem wyżej, że lubię czarne charaktery z historią. To kolejna rzecz, która została dla mnie dobrze zrobiona w Pałacu i to ona w gruncie rzeczy sprawiła, że książka ta tak mnie poruszyła. Nic nie usprawiedliwia tego, czego młody Lahaway, a zwłaszcza to, co wyłoniło się w jego drugim wcieleniu dopuszczało się względem innych. Robił po prostu rzeczy okrutne. Z drugiej jednak strony, przy całym potępieniu dla jego wyczynów, można mu bardzo współczuć. Doświadczył tylu wręcz makabrycznych przeżyć, że naprawdę dziwnym by było, gdyby się nie złamał. To bezwątpienia jedna z tych postaci literackich, które można potępiać i litować się nad nimi jednocześnie.
Oczywiście to litowanie się nad tego rodzaju postaciami stanowi niezaprzeczalnie przywilej czytelnika. W realnym życiu bardzo trudno byłoby zapewne taką litość poczuć, gdyż emocje wzięłyby tu na pewno górę nad racjonalną analizą i chcielibyśmy po prostu, żeby taki łajdak jeden czy drugi zapłacił za to, co zrobił. W sytuacji czytelnika emocje te są odpowiednio słabsze, a poza tym, dzięki bezstronnemu, wszechwiedzącemu narratorowi mamy dostęp do pełnych motywacji i życiorysu bohatera, przynajmniej w niektórych przypadkach. Możemy więc sobie pozwolić na taką psychoanalizę. Ktoś by mógł powiedzieć, co z tego, skoro taka chłodna analiza jest nierealna z punktu widzenia rzeczywistości. Nawet względem postaci historycznych nie zawsze możemy sobie na nią pozwolić, bo nawet jeśli przez lata emocje związane z ich nierzadko kontrowersyjnymi działaniami okrzepły, nie musimy mieć pełnych danych do analizy. Tak, ale z drugiej strony właśnie przez to wszystko, dobrze skonstruowane dzieła literackie umożliwiają interesujące eksperymenty myślowe.
Wróćmy do książki, bo znów wdałem się w rozważania ogólnoliterackie, choć inspirowane tym konkretnym dziełem. Jak pisałem, postaci takich, jak Lahaway można żałować, tym bardziej, że akurat Lahaway ostatecznie znów doznał, hm, może nie wyrzutów sumienia sensu stricte, ale w każdym razie gorzkiej autorefleksji. Taka skrucha, czy świadcząca o niej bezpośrednio chwila zadumy też pomaga w żałowaniu nawet złej postaci, zwłaszcza, jeśli jest oddana wiarygodnie, a myślę, że Zafón oddał ją przekonująco. Ostatecznie Ben żegna się z tym, co kiedyś było jego ojcem, wysłuchawszy uprzednio jego bardzo swoistej spowiedzi. Widmo Lahawaya rezygnuje ze swoich wcześniejszych zamiarów względem syna i wreszcie uwalnia się całkowicie z ziemskiego wymiaru. W moim opisie może to brzmieć bardzo górnolotnie i patetycznie, ale klimat powieści sprawia, że wygląda to jednak nieco inaczej, przynajmniej moim zdaniem. Naturalnie można tu podkreślić jeszcze raz, że wybaczenie w przypadku dzieł literackich jest pewnym przywilejem, a takie oceny w życiu nie muszą przychodzić łatwo. Myślę sobie, że poza pierwiastkiem emocjonalnym może wynikać to również z faktu, że w realnym życiu nie wiemy nigdy na sto procent, czy ktoś żałuje na pewno tego, co złego zrobił. W przypadku powieści raczej przyjmujemy to bez zastrzeżeń, bo uznajemy instancję wszechwiedzącego narratora. Oczywiście, jak powiedziałem, nie należy zapominać, że widmo Lahaway’a nie wyraziło skruchy bezpośrednio, ale raczej wyraziło ubolewanie nad swoją kondycją, której już nie może zmienić. To też bardzo ciekawy motyw, lecz nie będę go tu szerzej analizować.
Zamiast tego chciałbym powiedzieć jeszcze, co dla odmiany mi się w tej książce nie podobało. Przede wszystkim jedno. Pewna niespójność postaci Lahaway’a. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie byłby on w stanie funkcjonować normalnie i po występnej młodości skończyć Inżynierię, a poza tym generalnie być w miarę normalnym, choć przez te kilka lat. Oczywiście nie wiemy, na ile standardowo zachowywał się on w codziennym życiu, ale z tego, czego dowiadujemy się o jego przeszłości, wnioskuję, że zaburzenia psychiczne raczej zaszły u niego zbyt daleko, żeby mógł normalnie społecznie funkcjonować. Jest to więc nieco naciągane. Mówię tu o psychicznym funkcjonowaniu, ale równie dobrze można to odnieść do sfery służbowej, czy kontaktów z prawem. Nie sądzę, żeby osobnik, który miał taką podejrzaną przeszłość, cieszył się takim zaufaniem społecznym, a raczej ciężko byłoby mu pewne rzeczy ukryć. Z zaufaniem mogłoby być tym ciężej, że ludzie, którzy go otaczali, nie musieliby wiedzieć tego, co wie czytelnik od narratora, że jego przemiana pod wpływem żony była autentyczna.
Mimo wszakże tego zastrzeżenia, i tak jest to jedna z moich ulubionych książek i sądzę, że jest warta polecenia.
Podsumowując, mam nadzieję, że tym wpisem podołałem wyzwaniu Kat. Zresztą pewnie niebawem się dowiem. 😀
Mój wybór ulubionej książki padł na Pałac północy, ponieważ jest to książka poruszająca i zawierająca ciekawy portret psychologiczny. To historia bardzo smutna, ale też na swój sposób piękna mówiąca o przyjaźni, miłości silniejszej, niż strach przed śmiercią, ale też szaleństwie, nienawiści i podłości. Bezsprzecznym atutem jest tu kreacja tak-zwanego czarnego charakteru, choć i ona ma swoje wady. Ja jednak powiem, że niewiele napotkałem do tej pory postaci literackich, które zmieniałyby się tyle razy, upadały, podnosiły się i upadały znowu, by ostatecznie popaść w coś w rodzaju smutnej akceptacji własnej kondycji, akceptacji bezsilnej, ale z dużą dozą moralnej samoświadomości.
Polecam Pałac wszystkim tym, którzy lubią opowieści z przesłaniem, ale też nie radzę czytać tym, którzy wolą łatwe, przyjemne i jednoznaczne zakończenia.
Tą rekomendacją kończę tę pseudo-recenzję i zapraszam do dzielenia się swoimi odczuciami w komentarzach.
Do następnego wpisu

Kategorie
Nominacje Paleontologia

Paleontologia – dlaczego i jak? – nominacja od Mimi

EltenLink