Kategorie
Nominacje Paleontologia

Paleontologia – dlaczego i jak? – nominacja od Mimi

Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

2. Stanisław Lem – Dzienniki gwiazdowe

Witajcie,
Postępując według zasady, że lepiej kuć żelazo, póki gorące, wrzucam kolejną recenzję książki, którą przeczytałem. W przeciwieństwie do Eryka, Dzienniki gwiazdowe Stanisława Lema, bo o nich właśnie chcę tu się rozwodzić, przeczytałem niedawno. To znaczy zacząłem je czytać jakiś czas temu, a skończyłem dzisiaj, więc pewnymi refleksjami mogę się podzielić na świeżo. Zakładam też, że recenzji różnych książek Lema będzie się pojawiać tu więcej, a to choćby dlatego, że piszę z tego autora pracę magisterską.
Na samym początku tego wpisu, zanim jeszcze przejdę do bezpośredniego omawiania zawartości Dzienników gwiazdowych, chciałbym zasygnalizować jedną rzecz. Książka ta, ogólnie rzecz biorąc, jak chyba większa część twórczości tego autora, jest inspirująca i warto ją przeczytać, ale trzeba też mieć świadomość, że nie jest to raczej książka do poduszki. Oczywiście, może to być moja subiektywna opinia, ale z własnego doświadczenia zalecałbym czytanie tej książki z wypoczętym umysłem i analitycznym nastawieniem. Wiadomo. Dzienniki nie mają charakteru traktatu filozoficznego, niemniej jednak zacięcie filozoficzne Lema jest w nich widoczne.
Przejdźmy jednak wreszcie do samej książki.
Głównym bohaterem i osobą, z której perspektywy poznajemy świat przedstawiony, jest kosmiczny pilot i podróżnik międzyplanetarny Ijon Tichy, który zwiedza odległe ciała niebieskie.
Powieść jest podzielona na podróże, które są ponumerowane, choć nie jest powiedziane, że następują po sobie w tradycyjnej kolejności. Przyczyna tego zamieszania numeracyjnego jest wyjaśniona przez samego autora. Samo słowo podróż też należy tu rozumieć możliwie szeroko. W niektórych przypadkach są to rzeczywiście podróże międzyplanetarne, w innych podróże w czasie, a w jeszcze innych są to wspominki bohatera, a więc znów odmienny typ prozy i narracji.
Nie tworzą też one jednej ciągłej fabuły. Każda z podróży jest odrębną całością, nie powiązaną z resztą niczym oprócz głównego bohatera i ewentualnie niektórych drugoplanowych.
Jeśli chodzi o fabułę to od razu można uprzedzić, że rozczaruje się ten, kto będzie szukał w tej książce szczególnych fajerwerków. Nie ma tu widowiskowych bitew kosmicznych, niewyjaśnionych morderstw, przyprawiających o dreszcze scen grozy. Nie ma też charakterystycznej dla niektórych powieści SF, a nawet dla niektórych powieści Lema przytłaczającej samotności, jakiej sprzyjają zwykle wizje lotów kosmicznych. Sam bardzo cenię taki motyw i nie mówię, że w dziennikach w ogóle go nie ma, ale znacznie bardziej zaznacza się on na przykład w takiej Odysei kosmicznej. Tu schodzi trochę na drugi plan, może dlatego, że Dzienniki skupiają się dość mocno na pokazaniu relacji bohatera ze społecznościami odwiedzanych przez niego planet. Co więc można znaleźć w tej książce. Na pewno można w niej znaleźć dużo takich opisów, które w filozofii nazywa się eksperymentami myślowymi. Przykładem takiego eksperymentu myślowego we współczesnej filozofii jest mózg w naczyniu Hilarego Putnama. Nie będę tu opisywał tego eksperymentu, bo nie o Putnamie jest ten wpis, ale zainteresowanych odsyłam do stosownej literatury, albo też zachęcam do zadawania pytań w komentarzach. Generalnie jednak eksperyment myślowy polega na wyobrażeniu sobie hermetycznej sytuacji, powiedzielibyśmy w warunkach laboratoryjnych, obwarowanej mnóstwem założeń towarzyszących, w praktyce wręcz uniemożliwiających wystąpienie takiego przypadku w Realu. Eksperymenty takie służą zobrazowaniu bardzo teoretycznych rozważań i uzyskaniu odpowiedzi na bardzo teoretyczne pytania. Upraszczając można powiedzieć, że to taka zabawa intelektualisty. W każdym razie, w Dziennikach gwiazdowych pojawia się trochę takich eksperymentów. Jednym z nich jest skrzynia CorCorana stanowiąca przekształcenie mózgu w naczyniu Putnama. Corcoran jest profesorem, który stworzył układy cybernetyczne symulujące świadomości, którym wydaje się, że żyją w normalnym świecie, czują, doznają, wchodzą w interakcje społeczne. W rzeczywistości jednak są tylko wiązkami impulsów zamkniętymi w hermetycznych skrzyniach, z czego nie zdają sobie sprawy. Z perspektywy ich zaprogramowanego świata, są realne, cielesne i wolne. Jak pewnie niektórzy już się domyślają, ten eksperyment myślowy skłania do kilku pytań, które można postawić w odniesieniu do człowieka. Po pierwsze jest to pretekst do zapytania o ludzką wolność, o to, czy i my nie jesteśmy zaprogramowani. W jednej z interpretacji można by na przykład postawić Boga w miejscu profesora Corcorana, a wtedy problem ten nabiera wymiaru religijnego. Czy przyjęcie istnienia wszechwiedzącego Boga jest zagrożeniem dla naszej wolności? To potężny dylemat, w który nie chcę już się zagłębiać, chyba, że w dyskusji. Druga płaszczyzna interpretacyjna tego eksperymentu dotyka solipsyzmu: stanowiska ontologicznego, według którego istnieje tylko podmiot poznający, a wszystko, co go otacza stanowi tylko projekcję jego świadomości. W przypadku skrzyń Corcorana, czy putnamowskiego mózgu w naczyniu tak właśnie jest. Zamknięta w hermetycznym środowisku świadomość projektuje sobie rzeczywistość, a zasadzie jest pobudzana do określonej projekcji impulsami z poza jej zasięgu poznawczego, ale projekcja ta jest tylko złudzeniem branym za realność. Cu ż. Nigdy nie byłem zwolennikiem solipsyzmu, ale takie stanowisko istnieje, a skrzynie Corcorana dobrze ilustrują istotę tego pomysłu. Dobrze. Pokazałem wam na przykładzie Profesora Corcorana, jakiego rodzaju rozważania filozoficzne możemy napotkać w dziennikach, ale nie tylko takie. Są też przemyślenia o nieśmiertelności, o tym, czym ona jest i jakiej nieśmiertelności pragnęliby ludzie przy założeniu, że w ogóle jest ona obiektem ich pożądania. Przy tej okazji poznajemy ekscentrycznego naukowca, skrywającego z reszt ą mroczny sekret, który znalazł sposób na unieśmiertelnienie świadomości człowieka po śmierci ciała. Jak próbuje nas przekonać Lem, chyba nie takiej nie śmiertelności pragniemy, co znowu może stanowić próbę dialogu z naszą religią. Jak pisze w pewnym miejscu autor Dzienników, ludzie nie pragną nieśmiertelności. Pragną jedynie nie umierać, co oznacza również nie rozstawanie się z doczesnością.
Innym wątkiem eksponowanym w Dziennikach dość mocno są paradoksy czasu. Lem rozważa tam, wykorzystując formę opowiadania, skutki zakrzywienia czasu do postaci pętli, przy czym sposób ukazania tych skutków nie jest pozbawiony swoistego komizmu. Zastanawia się również nad kwestią podróży w czasie. Wskazuje pewien problem, który zwykle nie jest brany pod uwagę, jeśli myślimy o podróżach w czasie, a mianowicie problem tego, że my sami jesteśmy w czasie zanurzeni, a zatem przyspieszając go, wpływamy również na nasz metabolizm. Chyba już się domyślacie, do czego to prowadziło w tamtym opowiadaniu.
Inne ciekawe uchwycenie paradoksów czasu pokazuje Lem w innej podróży swojego bohatera, gdzie prezentuje nam skutki poprawiania przeszłości z perspektywy teraźniejszości, a efekty tego znów są przedstawione z pewną dozą komizmu. Przy okazji obrywa się filozofom, ale to już zostawiam waszej ewentualnej lekturze.
Podsumowując, Książkę dzienniki gwiazdowe polecam wszystkim tym, którzy lubią SF, ale z drugiej strony potrafią obejść się bez blasterów, gwiazd śmierci i wartkiej akcji, a przy tym mają nieco analitycznego, filozoficznego zacięcia. Automatycznie nie polecam jej tym, którzy tego zacięcia nie mają, bo mogą się zwyczajnie znudzić. Książka zawiera dużo refleksji na temat paradoksów czasu, nieśmiertelności, kondycji ludzkiej, a nawet ekologii i tego, jak niszczymy swoje środowisko życia. Ilustruje również pewne problemy z zakresu filozofii społecznej, nawiązując nie wprost między innymi do komunizmu, czy innych totalitaryzmów. Jednocześnie dzieło to nie stanowi traktatu filozoficznego, będąc raczej rodzajem przypowieści z filozoficznymi sensami. Z tego względu ciężko jest powiedzieć, jaki stopień obycia filozoficznego jest wskazany przy czytaniu tego dzieła. Dla ludzi nie mających nic wspólnego z filozofią, pewne nawiązania mogą być nieczytelne, a problemy wydumane. Laik filozoficzny może oczywiście przeczytać tą książkę jako tylko opowieść SF, ale z takim nastawieniem będzie musiał uzbroić się w cierpliwość, albo przeskoczyć pewne fragmenty. Z kolei komuś po filozofii, książka ta może w mojej ocenie wydać się wprawdzie dość naiwna. Nie ma przecież aspiracji traktatu filozoficznego, a raczej ilustruje momentami pewne idee filozoficzne. Z drugiej strony jednak jest na pewno rodzajem interesującej zabawy intelektualnej. Wniosek z tego taki, że nie trzeba być filozofem, żeby tą książkę docenić, chociaż pewien rodzaj myślenia charakterystycznego dla filozofów, czy znajomość podstawowych terminów zdecydowanie pomaga.
Na tym kończę moją recenzję. Zapraszam do dyskusji i do następnego wpisu.

Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

1. Terry Pratchett – Eryk

Witajcie,
Zgodnie z zapowiedzią, nadszedł czas, aby podzielić się z Wami pierwszymi moimi recenzjami książek, które to książki przeczytałem w bieżącym roku. Jak wynika z tytułu, na pierwszy ogień idzie Eryk Terrego Pratchetta.
Na początek, dla porządku pozwolę sobie zacytować tu opis rzeczonej książki, jaki występuje na stronie DZDN.
Słyszeliście o Fauście… To jest Eryk. Istnieje pewna różnica. Eryk ma czternaście lat, mieszka na legendarnym i magicznym Świecie Dysku, a także jest pierwszym w historii hakerem demonologii. Na szczęście nie udało mu się wywołać żadnych demonów, wywołał za to Rincewinda (najbardziej niekompetentnego maga w uniwersum)oraz Bagaż (najniebezpieczniejszy sprzęt podróżny na świecie). Kiedy Eryk wypuszcza ich na niczym nie chroniony świat, oczekuje, że Rincewind spełni trzy jego życzenia. Wiecie przecież. Standardowa trójka. Żyć wiecznie, panować nad światem, spotkać najpiękniejszą kobietę w historii. Właściwie to proste… Dryfowanie u zarania Czasu, zmiana przyszłości i spotkanie z najbardziej kłopotliwym bogiem historii to zaledwie początek. Stworzenie życia na Dysku to drobnostka. Ponieważ Rincewind trafia w końcu do Piekła. Dosłownie. A ono nigdy już nie będzie takie jak dawniej.
No właśnie. Cóż mogę powiedzieć od siebie? Ponieważ Eryk to zasadniczo bodajże czwarta część napisanego przez Pratchetta w ramach świata dysku cyklu o Rincevindzie, odniosę się po części do całego uniwersum, tym bardziej, że Eryka czytałem na początku tego roku i wiele przemyśleń dotyczących akurat tej konkretnej lektury zdążyło mi uciec. To, co mogę powiedzieć na początku omawiania tego autora, to z pewnością to, że do stylu omawianego twórcy trzeba się przyzwyczaić. Kto czytał kiedykolwiek Pratchetta, ten prawdopodobnie wie, o co mi chodzi. Jego styl jest bardzo parodystyczny i to co najmniej na paru poziomach. Z jednej strony autor w satyryczny sposób ośmiesza pewne tendencje społeczne, takie, jak różne odmiany zabobonu. Przykładem niech będzie tutaj scena chyba z drugiej części, w której ludność uznała, że za nadchodzący koniec świata odpowiedzialni są magowie, a zatem należy spalić wszystkie księgi o magii traktujące. Oto obrazująca parodystyczność tej sceny parafraza jednego z cytatów, który zapadł mi w pamięć. Fanatyk – Należy spalić wszystkie księgi. Jeden z głównych bohaterów – A dlaczego? Fanatyk – Ponieważ zostało nam to objawione.
Coś wam to przypomina z naszego, polskiego podwórka?
Drugi poziom satyry, który czasami daje się zauważyć u Pratchetta, to ukazanie w krzywym zwierciadle fantastyki jako gatunku z jej całym dobrodziejstwem inwentarza, w tym pewną schematycznością konstrukcji fabularnych. I znowu pewna parafraza cytatu, który zapadł mi w pamięć. Dwaj bohaterowie siedzą w lochu i jeden pyta drugiego. I jak myślisz? Co teraz z nami będzie.
Na to drugi odpowiada. No jak to. Pewnie zaraz wejdą tu strażnicy, zabiorą mnie na jakąś arenę, tam będę musiał walczyć z potworami, uwolnię z wierzy jakąś księżniczkę, ona z wdzięczności pokaże nam drogę do skarbu, znajdziemy jakieś konie i uciekniemy ze skarbem. I to wszystko na raz? Zazwyczaj tak.
Chyba już widzicie, w jaką stronę zmierza twórczość tego autora, albo przynajmniej jakie ma cechy, na ile zdążyłem do tej pory ją poznać.
Jego parodystyczność obejmuje również wykrzywienie pewnych, utrwalonych przez tradycję archetypów bohaterów literackich. I tak widzimy herosa nie przypadkowo nazwanego Coenem Barbarzyńcą, który jednak nie jest mężczyzną w sile wieku, ale starcem ze sztucznymi zębami, który jednak nie utracił wszystkiego z dawnej krzepy i bitności. Do podobnego wykrzywienia dochodzi w Eryku, gdzie na miejscu potężnego maga z lampą przywołującego Ginna, mamy zepsutego nastolatka z przerostem ego wykreślającego magiczne kręgi na podłodze swego pokoju w tajemnicy przed matką.
W roli Ginna widzimy z kolei nie demona, tylko Rincevinda, nie zdolnego do rzucenia nawet prostych zaklęć, którego Największym talentem jest uciekanie przed kłopotami, w jakie sam się pakuje.
Razem doznają wielu przygód, które choć pod wieloma względami komiczne, nie są pozbawione pewnego morału. Ostatecznie Eryk zmienia się pod wpływem różnych doświadczeń uświadamiających mu, że życie nie jest bajką napisaną pod jeden fabularny szablon. Dowiaduje się, że chociaż w pogoni za najpiękniejszą kobietą trafił w realia wojny Trojańskiej, nie może zmieniać historii, która raz już się wydarzyła. Pouczające w mojej opinii jest też spotkanie z Bogiem cierpiącym z powodu przepracowania. Pada w tym fragmencie wiele aluzji ciekawych z punktu widzenia filozofii religii. Przypomina mi się tu tekst, który brzmiał mniej więcej tak, że tworzenie wielu światów, które później zostawia się własnemu biegowi kończy się zastojem trwającym przez miliardy lat, albo tym, że kiedy chce się złożyć reklamację, za ladą spotyka się tylko wystraszoną ekspedientkę tłumaczącą, że szef wyszedł i niewiadomo, kiedy wróci.
Podsumowując tę chaotyczną recenzję, uważam, że twórczość Pratchetta, choć do jego stylu trzeba się przyzwyczaić, jest warta polecenia. Na pewno powinien się z nią zetknąć każdy, kto lubi ironię i docenia satyrę ukazującą rzeczywistość w krzywym zwierciadle, a do tego nieobca mu jest fantastyka.
Z drugiej strony osoba, która nie lubi tego gatunku literatury, czy silnie ironicznego podejścia do pewnych tematów, raczej w Pratchettcie się nie odnajdzie. Trzeba również przyzwyczaić się do szybkich przejść między poszczególnymi miejscami akcji. To nie Władca pierścieni, gdzie jest położony nacisk na długie narracyjne opisy i rozwlekłe wędrówki. Często wręcz bohaterowie przenoszą się gdzieś wśród przysłowiowego huku i błysku, ale osobiście mi aż tak bardzo to nie przeszkadza.
Tym pozytywnym akcentem kończę swoją pierwszą recenzję, zapraszam do dyskusji i do następnego wpisu.

Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

Słowo wstępu

Witajcie,
Długo mi zajęło, żeby utworzyć tę kategorię. Wszak mamy już połowę marca, a pomysł na wyzwanie czytelnicze padł pod koniec zeszłego roku, ale po kolei. Informacja dla czytelników mojego bloga z poza eltena, względnie dla tych eltenowiczów, którzy nie śledzą bloga Julitki. Pojawienie się tej kategorii jest związane bezpośrednio z propozycją Julity, żeby przeczytać jak najwięcej książek w 2020 roku i zrecenzować jew specjalnie wydzielonej przestrzeni bloga. Jak pisałem w innym miejscu na eltenie, bardzo mi się spodobała ta idea. Z natury czytam dużo, a zobowiązanie się do w miarę regularnego recenzowania przeczytanych pozycji ma wiele zalet. Dzięki temu przeczytane treści bardziej utrwalają się w głowie, perspektywa recenzji podświadomie zmusza do wnikliwego zastanawiania się nad czytaną literaturą, co mi dała, jakie miała słabe, a jakie mocne strony. Wreszcie zaistnienie tej kategorii sprawi, jak mam nadzieję, że z większą regularnością będzie przybywać na tym blogu przemyśleń literackich, choć może z nieco innego poziomu, niż w przypadku kategorii refleksje literackie. No dobra. Dość wstępu, a już w następnym wpisie moje pierwsze recenzje. Najwyższy czas zacząć czytać bardziej systematycznie, bo w tym roku trochę się z tym opuściłem.
Zachęcam do śledzenia nowej kategorii i do następnego wpisu.

Kategorie
Moja twórczość

Bliskość

Witajcie,
Dzisiaj wiersz, którego nie było w planach. Powstał spontanicznie, w większości wczoraj wieczorem, a w przypadku końcówki przed chwilą. Nie wiem. Może to nie przypadek, że akurat w takim terminie? No właśnie. Życzę wszystkiego najlepszego wszystkim kobietom czytającym tego bloga. Zapraszam do lektury. Sam tekst w mojej ocenie dość banalny, choć jest dla mnie ważny o tyle, że stanowi nowe wyzwanie literackie. Po raz pierwszy mianowicie odszedłem w swoim utworze wierszopodobnym od poezji narracyjnej, zamiast tego decydując się na formę dialogiczną. Czy mi wyszło? Oceńcie sami.

Bliskość

Pytasz mnie, czym bliskość jest i nie łatwe to pytanie. Jeśli wejrzysz w swoje serce, może sam odpowiesz na nie. Jeśli mówię komuś kocham, czy przyjaźnią go obdarzam, wpuszczam go do swego świata, a to się nie często zdarza. Ściągam maskę codzienności i nie jestem już aktorem. Mogę wytchnąć od spektaklu, nim w kolejną wejdę rolę. Ale, ale, to nie wszystko, bo by mówić o bliskości, musi zwrotność zajść relacji. Muszę doznać wzajemności. Pytasz dalej. Jak to poznać, kto mi jest naprawdę bliski. Wszak uczucia to labirynt. Można zgubić się w nich wszystkich. Czy to trudne, odpowiadam, toż jest znaków prostych parę. One zanalizowane dadzą ci bliskości miarę. Gdy na przykład uśmiech kogoś i twój uśmiech wywołuje, troski mniejsze się wydają, czas się nagle zatrzymuje. Lecz uważać musisz wtedy, dobrze zostać odebranym, wiedzieć, że i twój powiernik chciałby zostać wysłuchanym. Daj mu przestrzeń. Nie naciskaj, ale zawsze bądź gotowy. Gdy przyjaciel ci zaufa, sam przystąpi do rozmowy. Kiedy go coś będzie gryzło i dostrzeże w tobie druha, sam się zgłosi, jeśli uzna, że potrzebna mu otucha. Wtedy zrozum, iż nie pora, by w dialogu dominować. Trzeba sięgnąć po empatię, ego do kieszeni schować. I pamiętaj. Zaufania dowód właśnie to bezsprzeczny, gdy ktoś sekret ci powierza, wiedząc, że jest tam bezpieczny. Pytasz, jak to, słowem bliskość do przestrzeni się sprowadza, do czekania, gdy przyjaciel nawet ślad zgryzoty zdradza? Odpowiadam, to zależy. Wszak gdy kogoś znasz już dobrze, wiesz, jaki masz ruch wykonać, jak w kłopocie pomóc mądrze.
Drążysz jednak, jak rozpoznać podczas trwania znajomości, że szczególny to jej rodzaj, że znamiona ma bliskości. Patrzysz, mówię, czy twój uśmiech, uśmiech kogoś wywołuje, czy gdy znikasz z horyzontu, czegoś jakby mu brakuje. Czy po okresie rozłąki, choćby długi czas upłynął, potraficie tak rozmawiać, jakby tylko moment minął.
Czy czas znajdzie, by wysłuchać w świecie ludzi zapędzonych i pocieszy obecnością, kiedy czujesz się strapiony.
Czy o bliskość można walczyć, jak i kiedy, chcesz to wiedzieć, ale muszę wyznać z żalem, że nie umiem odpowiedzieć. Gdzie znaleźć złoty środek, aby zbytnio nie nastawać, z drugiej strony wszak próbując obojętnym nie zostawać.
Każdy inny jest przypadek, więc ci teraz nie odpowiem. Czy istnieje panaceum? Może sam się kiedyś dowiem.

Kategorie
z życia

Fabryka Pomysłów, czyli co robiłem przez ostatni weekend

Witajcie,
Nieczęsto zamieszczam coś w tej kategorii, bo też nie codziennie dzieje się u mnie coś wymagającego szczególnych adnotacji, ale ostatnio coś takiego moim zdaniem miało miejsce. Otóż w zeszłym tygodniu, od piątku do niedzieli, byłem na szkoleniu Fabryka pomysłów, od którego tytuł wziął niniejszy wpis. Teraz napiszę coś więcej o samym szkoleniu. Było to szkolenie z zakresu tworzenia i realizacji projektów dedykowanych społecznościom lokalnym. Wiadomość o nim dostaliśmy razem z moją przyjaciółką z organizacji w której działamy. Wydarzenie miało miejsce pod Warszawą. Stwierdziłem, że wezmę udział w rekrutacji. Uznałem, że zawsze to okazja, żeby wziąć udział w ciekawej inicjatywie, podnieść swoje kompetencje w zakresie koordynowania projektów, co ostatnio robię coraz częściej, po prostu wyrwać się z domu i poznać nowych, inspirujących ludzi. Zaproszenie do uczestnictwa w inicjatywie było tym bardziej kuszące, że wszystkie koszty związane z wyżywieniem i zakwaterowaniem pokrywała Narodowa Agencja Korpusu Solidarności odpowiedzialna za organizację eventu.
Przyznam szczerze, że gdy wypełniałem ankietę zgłoszeniową, miałem małe nadzieje na pozytywne rozpatrzenie. Od razu włączyła mi się funkcja samokrytyki. Uważałem, że na pewno moje pomysły na projekty są słabe, ja mam na koncie za mało zrealizowanych inicjatyw społecznych, a na dodatek w momencie wypełniania zgłoszenia zapomniałem uwzględnić połowy rzeczy. Czekało mnie jednak pozytywne zaskoczenie. Zakwalifikowałem się. Samo szkolenie było zasadniczo prowadzone przez trzy trenerki, a właściwie dwie i tą babeczkę, z którą pisaliśmy w sprawie zgłoszeń. Jeśli chodzi o samo tematykę spotkania, to było ono poświęcone przede wszystkim metodzie realizacji projektów nazywanej Design Thinking. Nie wdając się w szczegóły, jest to metoda projektowa, której podstawowe założenie można streścić w haśle odbiorcy w centrum uwagi. Chodzi o to, aby każdy projekt był poprzedzony uważnym rozpoznaniem potrzeb naszej społeczności i diagnozą ich problemów. Potem tworzy się wyzwanie projektowe i realizuje się projekt w dobranej grupie inicjatywnej. Oczywiście w samym projekcie też jest wiele faz, które są konieczne, żeby działanie w ogóle miało szansę powodzenia. Na ich temat nie będę się jednak tu rozpisywał, bo nie o to chodzi w tym wpisie. Co dał mi ten wyjazd? Wypływające z niego korzyści można podzielić na dwie duże grupy, a mianowicie profity związane ze zwiększeniem kompetencji w działaniach prospołecznych i te towarzyskie. Do grupy pierwszej mogę zaliczyć na początek na pewno samo doświadczenie, jakim był udział w podobnym wydarzeniu. Był to mój pierwszy raz w takiej inicjatywie, w związku z czym całokształt stanowił nowość i pouczający epizod. W zeszłym tygodniu po raz pierwszy zetknąłem się także z metodą Design Thinking. Wcześniej słyszałem o niej pobieżnie, ale teraz, kiedy wiem już o niej trochę więcej, będę mógł wykorzystywać ją w praktyce moich działań społecznych. Dowiedziałem się sporo na temat zarządzania projektami od strony formalnej. Nie ukrywam, że było to dla mnie istotne. Przed szkoleniem miałem niewielką wiedzę w tym zakresie i bardzo liczyłem, że podczas spotkania kwestie te zostaną nam przybliżone. Nie zawiodłem się. I chociaż informacji było zbyt dużo, by wszystko szczegółowo zapamiętać i tak teraz czuję się bardziej przygotowany do wszystkich okołoprojektowych formalizmów, tym bardziej, że prezentacje wykorzystywane przez trenerki w czasie szkolenia zostały nam na szczęście przesłane. Lećmy dalej. Kolejnym profitem jest zaproszenie do internetowego kursu poświęconego realizacji projektów. Po ukończeniu tego kursu będzie możliwe złożenie wniosku o dofinansowanie przez Narodową Agencję, ale także UE własnego projektu społecznego. Wszystko kończy się również certyfikatem, który zawsze się przyda na przykład przy ewentualnym szukaniu pracy. Poza tym wszystkim szkolenie Fabryka Pomysłów dało mi możliwość skonfrontowania swoich wizji projektów lokalnych z opinią oraz wizjami innych osób z poza mojego ścisłego środowiska. Mogłem także sam posłuchać, w jaki sposób działają inni młodzi ludzie z całej Polski, bo o czym jeszcze nie wspomniałem, szkolenie było adresowane do ludzi między osiemnastym, a trzydziestym rokiem życia.
No dobrze. Teraz może przejdę do drugiej grupy profitów , czyli do co najmniej tak samo dla mnie istotnych profitów towarzyskich i ogólnie atmosfery wyjazdu.
Tutaj trzeba od razu powiedzieć, że było wspaniale i jeżeli chodzi o trenerki, i jeżeli chodzi o samych uczestników. To, co bardzo podobało mi się w samym sposobie prowadzenia szkolenia, to podejście trenerek. Z jednej strony były zdyscyplinowane i trzymały się ram czasowych, a z drugiej podchodziły do nas bardzo ciepło, traktując nas po partnersku i bez zbędnego dystansu. Jeszcze ważniejsze jednak było nastawienie uczestników. W spotkaniu wzięli udział bardzo fajni ludzie, pełni pasji, pomysłów i dobrej energii. Mimo, że każdy był inny, na innym etapie życia, edukacji, po różnych kierunkach i z różnymi doświadczeniami, bardzo szybko się zintegrowaliśmy i mogliśmy spędzać bardzo miło czas. Wszystkie wieczory schodziły nam wspólnie, a niektórzy siedzieli do naprawdę późnych godzin nocnych, nie przejmując się tym, że rano trzeba wcześnie wstać. Tematy na które się rozmawiało były tak różne, jak w różnych kierunkach byli wykształceni ludzie. Teraz nie pamiętam wszystkich, ale na pewno było parę osób po kognitywistyce, jedna dziewczyna po socjologii i filozofii, kilka osób z ostatniej klasy liceum, ktoś po botanice, ktoś po ekonomii, ktoś po medycynie. Rozmawialiśmy oczywiście również na tematy niezwiązane ściśle z edukacją, a bardziej z naszymi doświadczeniami życiowymi. No i był jeszcze jeden świetny element naszej integracji. Okazało się mianowicie, że mieliśmy w swoim gronie zawodowego mistrza RPG (gier wyobraźni). Część z nas, w tym ja, skorzystała z takiej okazji i wzięła udział w profesjonalnej sesji RPG. Kto wie, ten wie, ile zabawy może dostarczyć taka sesja, jeżeli jest dobrze przeprowadzona. Co się tam naśmialiśmy, to nasze. Graliśmy również w karty. Dobrze, że przezornie wziąłem własne, obrailowane. Rzeczą, której nie mogę nie podkreślić i która była dla mnie bardzo ważna, było to, że w tamtym towarzystwie nikt nie zwracał uwagi na moją niepełnosprawność. To znaczy, oczywiście, jeśli potrzebowałem w czymś pomocy, zawsze ją otrzymałem, ale w codziennej komunikacji czułem się jak każdy pełnosprawny członek grupy. Dziękuję za to. Podobne odczucia miała z tego, co wiem jedna uczestniczka, która dla odmiany była nie słysząca.
Na pewno nie czuliśmy się wykluczeni, co było tym ważniejsze, że bardzo duża część zajęć w trakcie samego szkolenia również była oparta na ścisłej interakcji i współpracy grupowej, co przyśpieszało tylko integrację.
Teraz chciałbym przejść do następnej części mojego podsumowania, która wpisuje się po części w atmosferę wyjazdu, niemniej jednak uważam, że zasługuje na jakieś wyróżnienie.
Nadmieniłem już, że oprócz mnie, z naszej organizacji informację o projekcie dostała również moja przyjaciółka Janka. Pojechaliśmy na szkolenie razem. To było super. Po pierwsze dlatego, że po prostu było raźniej. Zawsze znacznie fajniej podróżować w towarzystwie, zwłaszcza, jeśli z kimś się dobrze dogaduje, a dodatkowo towarzyszka podróży ma tyle pozytywnej energii. Po drugie jednak była dla mnie dużym wsparciem i podczas drogi, i na miejscu, a nie oszukujmy się, zaufany przewodnik, zwłaszcza w przypadku nieco dalszych wycieczek jest bardzo ważny. Ponownie dziękuję, tym razem Jance za to, że podczas tego wyjazdu mogłem na nią liczyć, co było szczególnie ważne w czasie podróży i na początku szkolenia, kiedy jeszcze nie znałem nikogo z towarzystwa.
Nie widziała przeszkód, w czym akurat jesteśmy podobni, choć na szczęście w jej przypadku to niewidzenie ma charakter bardziej metaforyczny, niż w moim. 😀
Zbliżając się do końca tego wpisu, wspomnę może jeszcze o tym, co ewentualnie oceniałem, nie tyle negatywnie, ale w każdym razie nie 10 na 10. Są to drobne rzeczy. Z organizacji szkolenia, na przyszłość, co zresztą napisałem w ankiecie ewaluacyjnej, dałbym uczestnikom więcej przestrzeni do rozmowy o własnych pomysłach projektowych na forum ogólnym, a nie tylko mniejszych grup. W moim odczuciu było tego jednak minimalnie za mało. Z innych rzeczy, już bardziej pozaorganizacyjnych, nie podobała mi się zbytnio infrastruktura hotelu. To znaczy, niestety stosunek szerokich, pustych przestrzeni do ilości stałych punktów odniesienia zdecydowanie niesprzyjający niewidomym, co utrudniało w znacznym stopniu samodzielną orientację w terenie. Z jeszcze innych rzeczy, część zadań była słabo wykonalna bez wzroku, ale tu muszę przyznać, że to akurat moja wina. Wypełniając ankietę zgłoszeniową, nie wspomniałem, że jestem osobą niewidomą. Nie chciałem, żeby to zaważyło na mojej kandydaturze, czy to na plus, czy na minus. Może był to błąd, bo same trenerki mówiły, że gdyby wiedziały, dostosowałyby bardziej pewne elementy szkolenia. Ostatecznie jednak niedostosowania nie były tak wielkie, by wykluczyć mnie z poszczególnych aktywności, dzięki wsparciu innych uczestników.
Może nawet sprzyjało to jeszcze bardziej mojej integracji z resztą grupy.
Cóż. Na tym chyba zakończę ten przydługi wpis, choć mógłbym go kontynuować jeszcze przez kolejne strony. Mógłbym rozpisywać się o tym, jak fajnym, integrującym pomysłem było losowe dobieranie nas w zespoły do poszczególnych zadań, albo o tym, jak dobre było jedzenie, ale nie będę tego robił.
W każdym razie powyższe wydarzenie na pewno zostanie na długo w mojej pamięci, na co dowodem niech będzie smutek ogarniający chyba wszystkich w momencie pożegnania. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, z którymi spędziłem ten niezapomniany czas, jeśli jakimś przypadkiem przeczytają ten tasiemcowaty wywód. Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca i do następnego wpisu.

EltenLink