Kategorie
z życia

O zanudzaniu uczniów, obmacywaniu skał i o tym, jak pani od chemii mi polewała, czyli słów kilka o minionym roku

Witajcie w Nowym roku
Mija już szesnasty dzień od kiedy weszliśmy wszyscy w ten następny rozdział nazywany przez niektórych 2023.
A może nie jest to wcale żaden następny rozdział? Na świecie wciąż niepokoje, zimy w zimie jak nie było, tak nie ma, politycy po staremu nie mogą znaleźć wspólnego języka i tylko człowiek znowu się postarzał, choć to również nic nowego.
Niemniej jednak, mówiąc całkowicie poważnie, wraz z początkiem kolejnego roku kalendarzowego przyszła pora na podtrzymanie mojej tradycji, jaką jest podsumowanie tu roku ubiegłego.
Moja determinacja, żeby ją podtrzymać, jest tym większa, że jak wiecie, nie jestem raczej zwolennikiem zamieszczania wielu wpisów z cyklu Co u mnie, a w związku z tym te podsumowania mogą być dla wielu z Was jedyną okazją, aby poczytać więcej o moich poczynaniach.
Co zatem wydarzyło się u mnie w minionym już 2022.
Można powiedzieć, że ten czas był dla mnie z paru względów dość przełomowy.
Jednym z powodów było powiększenie mojego doświadczenia zawodowego.
Jeszcze w poprzednim, czyli w 2021, zapisałem się do projektu aktywizacji zawodowej osób z niepełnosprawnościami, o czym chyba miałem okazję wam napisać w ubiegłorocznym podsumowaniu.
Ku mojemu zaskoczeniu, Integracja zadziałała sprawnie.
Ze swojej strony dość szybko zadeklarowałem, że swój pierwszy staż zawodowy chciałbym odbyć, pracując w sektorze dostępności, albo edukacji, a najlepiej by było, gdyby udało się jakoś te dwie sfery połączyć.
Moje preferencje zostały wzięte pod uwagę. Niestety, jak się okazało, trudno było znaleźć miejsce dla stażysty koordynatora dostępności, zwłaszcza na uczelniach, w które nie ukrywam celowałem.
Może wiedzieli, że niebezpiecznie byłoby mnie zatrudniać i nie chcieli fundować studentom takiej traumy, jak kontakt ze mną i to w przypadku części zapewne od pierwszego roku. 😀
Nie udało mi się też nawiązać współpracy z Centrum Nauki Eksperyment, tym razem ze względów formalnych, gdyż projekt nie przewidywał możliwości stażu w tej instytucji.
Ostatecznie swoją pierwszą długoterminową przygodę zawodową, a w każdym razie bardziej długoterminową, niż wszystko, co robiłem do tej pory, rozpocząłem w swojej dawnej podstawówce, czyli w Gdyńskiej Szkole Społecznej.
Biedni uczniowie nie mieli pojęcia, co ich czeka.
Zapewne przez wzgląd na ich spokój ducha i jakość odpoczynku psychicznego, P. Dyrektor szkoły zadecydowała, że zajęcia rozpocznę dopiero od marca, po feriach zimowych.
Nie ukrywam, że perspektywa pracy tam, przynajmniej przez trzy miesiące, bardzo mnie ucieszyła. Zawsze chciałem spróbować się w zawodzie nauczyciela, a niestety, ze względu na niepełnosprawność, najprawdopodobniej nie miałbym wielu innych możliwości spełnienia tego marzenia.
Po drugie, ze szkołą tą wiążę wiele wspomnień i dlatego bardzo miło było mi tam wrócić, siedzieć w pokoju nauczycielskim z osobami, które wcześniej mnie uczyły, a wreszcie spojrzeć na życie szkolne niejako z drugiej strony biurka.
Wiecie. Tym razem to ja byłem osobą, która czasem otwierała drzwi, gdy kolejny z młodocianych amatorów sportów wszelakich przychodził do pokoju nauczycielskiego z pytaniem, czy mogę piłkę? Zanim jednak dotarłem na swój pierwszy dzień stażu, wybuchła wojna w Ukrainie. Była to dla mnie bardzo przygnębiająca informacja, myślę, że bardziej, niż dla wielu innych osób, ponieważ sam mam wielu znajomych z Ukrainy, a nie dalej, jak w październiku 2021, brałem udział w wymianie międzynarodowej w Charkowie, o czym też pisałem w poprzednim podsumowaniu.
Piszę o tym w kontekście mojego stażu w szkole, gdyż podobnie, jak wielu innych ludzi, także ja chciałem jakoś pomóc naszym wschodnim przyjaciołom.
Uznałem, że moje nowe miejsce pracy może dać mi ku temu pewne możliwości, tym bardziej, że oficjalnie moje stanowisko nazywało się młodszy specjalista do spraw projektów.
Gdy będąc już w pracy, zapytałem, czy mogę jakoś pomóc, na przykład organizując jakąś zbiórkę, dowiedziałem się, że zbiórka już działa, a nawet sklepik, w którym dochód z zakupionych rzeczy szedł na wsparcie Ukrainy.
Dowiedziałem się jednak również, że w szkole po zajęciach są organizowane warsztaty dla ukraińskich dzieci, których mamy pobierały w tym czasie lekcje polskiego.
Stwierdziłem, że postaram się tu jakoś pomóc, choć nie było to łatwe.
Do bariery językowej dochodził fakt, że dzieci, bardziej niż zorganizowane zajęcia tematyczne, preferowały aktywność fizyczną na Sali gimnastycznej, czemu w sumie trudno się dziwić. Tam nie mogłem z oczywistych względów realizować się w roli animatora. Mimo wszystko starałem się udzielać w drugiej części cotygodniowych warsztatów mającej formę gier i zajęć o charakterze artystycznym, a czasami edukacyjnym. Próbowałem zainteresować naszych podopiecznych przyrządami ułatwiającymi życie niewidomym, dostosowanymi grami, alfabetem Braille’a, no i oczywiście dinozaurami. Czasem nawet mi się to udało.
A co robiłem w szkole poza tym?
Po nazwie stanowiska, które zresztą zostało zasugerowane przez Integrację, można by było wnosić, że głównie organizowałem jakieś edukacyjno-rekreacyjne eventy.
W praktyce jednak zajmowałem się wszystkim po trochu. Szkoła wprawdzie założyła dla mnie pewien dość luźny zakres obowiązków, ale w pewnych momentach było widać, że nie mają na mnie pomysłu.
Patrząc na to z drugiej strony, przynajmniej mogłem wykazać się własną inicjatywą, bo raczej dostawałem przestrzeń do różnych działań. Na ile mogłem, organizowałem uczniom spotkania z różnymi ludźmi, którymi mogliby się zainspirować. Ponieważ była to szkoła integracyjna, zaprosiłem pewnego dnia moją koleżankę na wózku, która opowiedziała o swojej perspektywie i codziennym życiu.
Innym razem z kolei szkołę odwiedziły moje koleżanki z nieformalnej grupy ekologicznej, w której się udzielam.
Wspólnie poprowadziliśmy warsztaty związane z realizowanym przez nas wtedy większym projektem dotyczącym praw zwierząt.
Oprócz tego chodziłem po różnych klasach z pogadankami dotyczącymi niepełnosprawności, opowiadałem o swojej ścieżce rozwoju, ale też paleontologii, niekiedy w ramach geografii oraz współprowadziłem lekcje Braille’a i etyki.
W przypadku Braille’a przez chwilę nawet prowadziłem go sam, gdyż prowadząca go zwykle, znana wszystkim doskonale P. Helenka, musiała udać się na zwolnienie lekarskie.
Nie ukrywam, że była to dla mnie satysfakcja, kiedy prowadziłem w zastępstwie te zajęcia, bo czułem, że jestem tam realnie potrzebny.
Współprowadzenie lekcji etyki też było ciekawym doświadczeniem. Oczywiście sam pomysł, żebym to współorganizował, padł ze względu na moje filozoficzne wykształcenie. Muszę przyznać, że dotarcie do czwarto, piąto, szósto i siódmoklasistów o godzinie 14:00 i 15:00 stanowiło duże wyzwanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że etyka nie ma należnego jej miejsca w naszym systemie edukacji.
W rezultacie przychodzą tam często ludzie, którzy nie chodzą na religię, a nie zainteresowani etyką. Łączenie klas również nie pomagało.
Generalnie, oceniając wszystkie moje zajęcia i postawy uczniów, o większości nie mogę powiedzieć złego słowa, co nie oznacza, że nie było też takich, którym przydałaby się lekcja wychowania. Zdarzały się przedsiębiorcze jednostki, które na lekcji Braille’a po prostu odmawiały wykonania polecenia. Na pewno pamiętam jeden taki przypadek. Zrobiło też na mnie wrażenie, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu, gdy wyjątkowo rozwydrzona uczennica przeszkadzała podczas etyki, a po moim zwróceniu uwagi, że nawiązując do naszej ostatniej lekcji na temat empatii, mogłaby czasem pomyśleć o nauczycielu, oświadczyła, że nigdy nie chciała być nauczycielem, więc jej to nie obchodzi.
Podsumowując wątek szkoły, i tak zrobił się zbyt długi, mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z tego doświadczenia.
Spróbowałem. Przekonałem się, że zdecydowanie wolę pracować z grupami bardziej zaawansowanymi wiekiem, a myślę też, że jest to przyjemniejsze w odbiorze dla obu stron. 😀
Tak całkowicie poważnie mówiąc, znacznie lepiej czuję się w stylu i przestrzeni akademickiej, co chyba po mnie widać.
Podobno miałem już kończyć temat szkoły, ale wiecie… Jestem polakiem, a polak musi ponarzekać, nie? W takim razie powiem jeszcze, że jeśli coś w mojej przygodzie ze szkołą było dla mnie szczególnie irytujące, a momentami nawet męczące, było to nastawienie opiekuna stażu. Mam do niego głęboki szacunek jako do dawnego nauczyciela, ale również do osoby, która odegrała swego czasu kluczową rolę w zmotywowaniu mnie do rozpoczęcia dzielenia się swoją wiedzą.
Tym bardziej frustrująca była jednak jego postawa. Uważał, że ten staż, jako nie perspektywiczny, jest stratą czasu, a potencjalny doktorat, który ma otworzyć mi drogę do zawodowej kariery uniwersyteckiej, przedłużeniem dzieciństwa. Nie dało mu się wytłumaczyć, że wszystko, co robię, jest konsekwentną realizacją mojego planu na życie. I chociaż wiem, że pewnie wynikało to z troski, ostatecznie powiedziałem, jak ja to widzę i że nie jestem już uczniem, którego trzeba prowadzić za rękę. Oczywiście sformułowałem to dyplomatycznie. Osiągnąłem tyle, że później temat na szczęście już nie wracał.
Poza stażem, w ubiegłym roku wziąłem też udział w innej aktywności zwącej się wymiany międzynarodowe.
Odbyłem dwie takie wymiany.
Jedna miała miejsce w maju, a druga na przełomie września i października.
Napiszę coś o nich chronologicznie.
Wymiana majowa była organizowana przez PZN i dowiedziałem się o niej w gruncie rzeczy przypadkowo.
Nie zastanawiałem się długo, czy wziąć w niej udział. Sformułowanie wymiana międzynarodowa zadziałało tutaj jak wytrych.
Jeszcze większym wytrychem był temat, bo mieliśmy rozmawiać o kompetencjach przydatnych w przygotowywaniu warsztatów w ramach edukacji nieformalnej. Tam akurat chodziło o warsztaty zwiększające świadomość społeczną w zakresie osób z niepełnosprawnością, ale co do zasady umiejętności facylitatorskie są uniwersalne.
Myślę, że rozumiecie mój entuzjazm. Oto pojawiła się możliwość poznania nowych metod dręczenia biednych uczniów.
Ba. Projekt kończył się organizacją zajęć dla naszych grup lokalnych, więc skuteczność tych metod można było przetestować w praktyce.
Na samym wyjeździe znalazłem to, czego szukałem. Możliwość podszkolenia języka, odwiedzenia innego kraju, konkretnie Belgii, miasta Liege, a przede wszystkim poznania nowych ludzi.
I wszystko byłoby cudownie, gdybym na wyjeździe nie dostał zapalenia żył, które skutecznie uprzykrzyło mi egzystencję. Ból nóg, który jednego wieczoru praktycznie uniemożliwił mi chodzenie i przypuszczalnie także gorączka, a do tego wszystkiego wielka opuchlizna sięgająca od stóp do połowy łydek, na szczęście nie wyeliminowały mnie całkowicie z życia naszej grupy. Co ważniejsze, bez poważniejszych komplikacji wróciłem do kraju, choć lot w tych warunkach był ryzykowny.
Mimo perturbacji zdrowotnych, najlepiej zapamiętam miłą atmosferę, ciekawych ludzi i pyszne regionalne przekąski z wieczoru międzykulturowego.
Warto może jeszcze wspomnieć, że w całym projekcie brało udział sześć państw, a konkretnie Polska, Rumunia, Grecja, Hiszpania, Belgia i Włochy.
Wliczając wolontariuszy, którzy pomagali nam na miejscu oraz wielonarodowość samej grupy belgijskiej, powinno się tu nieformalnie dorzucić również Turcję, Niemcy, Izrael i jakieś państwo afrykańskie, którego teraz nie jestem pewien.
Może powinienem od tego zacząć, ale trudno.
Druga wymiana, ta z przełomu września i października, była w trochę innym klimacie. Organizowało ją Centrum Współpracy Młodzieży w porozumieniu z organizacjami partnerskimi z Ukrainy, Gruzji i Włoch.
Jako, że tym razem wymiana odbywała się w Polsce, w urokliwej agroturystyce w Płaczewie na Kaszubach, grupa polska, w tym ja, byliśmy odpowiedzialni za większość spraw organizacyjnych.
Zamysł był taki, aby to uczestnicy ze wszystkich krajów prowadzili kolejno warsztaty zgodnie z tym, co wcześniej na nie przewidzieli, oczywiście pozostając w ramach tematu głównego.
Tym razem brzmiał on Związek ekologii z prawami człowieka.
Jak łatwo się domyślić, kontekstem większości dyskusji był wpływ wyzwań klimatycznych na funkcjonowanie społeczeństw, a także środki, którymi poszczególne kraje reprezentowane na wymianie próbują zmierzyć się z tymi wyzwaniami.
Tu mogę się pochwalić, że moderowana przeze mnie debata wprowadzająca w temat praw człowieka w kontekście ochrony klimatu otwierała część dyskusyjną całej wymiany, przynajmniej oficjalnie. Była to również pierwsza moderowana przeze mnie debata w całości w języku angielskim.
Poszło raczej nie najgorzej.
Trochę mniej zadowolony byłem z prowadzonej przez siebie części wieczorku kulturowego tego samego dnia.
Próbowaliśmy tam, w nieco interaktywnej, sfabularyzowanej wersji, przedstawić wybrane polskie legendy.
No cóż. Nie byłem może stuprocentowo zachwycony swoim występem, ale najwyraźniej wyczerpałem swój limit sukcesów na tamten dzień.
Grunt, że biorąc pod uwagę całość, uczestnicy byli usatysfakcjonowani.
Kolejne dni wypełniały dalsze dyskusje, wieczorki międzykulturowe, warsztaty i szeroko pojęta integracja.
O ile na każdej z wymian międzynarodowych, w których uczestniczyłem, atmosfera była niepowtarzalna, o tyle tą będę pamiętał szczególnie. Wszyscy byliśmy bardzo zżyci. Nie bez znaczenia było też to, że bardzo dobrze zasymilowałem się z Grupą, chociaż byłem jedyną osobą z niepełnosprawnością.
Szczególnie wzruszyła mnie grupa włoska.
Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż z powodu pilnych spraw rodzinnych musiałem opuścić Płaczewo na parę dni w trakcie wymiany.
Było to akurat w dniu włoskiego wieczorku międzykulturowego. Włosi bardzo zasmucili się moją zapowiedzianą nieobecnością i kiedy wyjeżdżałem, wręczyli mi paczuszkę ze swoimi regionalnymi przekąskami, żebym choć częściowo mógł się poczuć, jak na ich wieczorku.
Z kolei kiedy po dwóch dniach wróciłem, wszyscy się do mnie przytulali i mówili, jak to fajnie, że jestem znowu z nimi.
Tu już mówię także o grupie ukraińskiej i gruzińskiej, zwłaszcza ich żeńskiej części. 😀
Całą wymianę zakończyliśmy całodniowym pobytem w Gdańsku, łącznie z wieczornym wyjściem do knajpy.
Następnego dnia trzeba było niestety się pożegnać, choć chyba każdy żegnał się z ciężkim sercem.
Podsumowując ubiegły rok, nie mógłbym nie wspomnieć o uniwersytecie, za którym, czego nie ukrywam, stęskniłem się od czasu obrony mojej pracy magisterskiej. Sądzę, że rok akademicki, który spędziłem poza strukturami uczelni, spełnił swoje zadanie. Z jednej strony bowiem pozwolił mi odpocząć, a z drugiej uświadomić sobie, że chyba naprawdę nauka, nawet ta zinstytucjonalizowana, jest bliska mojemu sercu i to z nią chciałbym związać swoją przyszłość.
Bogatszy o tą wiedzę postanowiłem zmierzyć się z doktoratem, a mówiąc ściślej w pierwszej kolejności z systemem rekrutacji do szkoły doktorskiej. Połowę sukcesu stanowiło wybranie tematu i znalezienie promotora chętnego do zaopiekowania się moim projektem.
Był to jednak dopiero sam początek konfrontacji z rekrutacyjną machiną i jej najłatwiejsza część.
Wreszcie, po nerwowym bieganiu w poszukiwaniu miejsca, gdzie składało się potrzebne dokumenty, udało się dopełnić koniecznych formalności, a musicie wiedzieć, że wcale nie było to intuicyjne.
Pełen naiwnej wiary w resztki logiczności systemu Uniwersytetu Gdańskiego skierowałem swoje pierwsze kroki do dziekanatu filozofii, aby tam dowiedzieć się, gdzie składać dokumenty rekrutacyjne.
Niestety, ten zakazany rodzaj wiedzy okazał się znajdować na wyższym poziomie wtajemniczenia niedostępnym dla pani w dziekanacie. Dowiedziałem się tylko, że komisja rekrutacyjna znajduje się w takiej i takiej Sali. Zadowolony udałem się we wskazane miejsce, a tam powiedziano mi, że komisja zajmuje się tylko studiami pierwszego i drugiego stopnia.
Po kolejnych trzydziestu minutach krążenia pomiędzy sekretariatem, a dziekanatem instytutu nareszcie ustaliłem, że szkoła nauk humanistycznych i społecznych nie znajduje się wcale na wydziale nauk społecznych, a na wydziale chemii.
Genialność i prostota tego rozwiązania jakoś umknęła mojej najwidoczniej niedoskonałej zdolności kojarzenia.
Cóż. Może jestem jakiś dziwny, co do tego na pewno większość czytelników tego bloga nie ma najmniejszych wątpliwości, ale w każdym razie do dziś nie potrafię zrozumieć koncepcji kogoś, kto wymyślił tą lokalizację.
Może to jakiś rodzaj egzaminu wstępnego na determinację, ale jeśli tak, to chyba na podobnych zasadach, co ustne matury. Nie zdasz? Sorry. Nie idziesz dalej. Zdasz? Świetnie, ale dodatkowych punktów nie masz.
Ostatecznie wszystkie dokumenty zostały złożone, chociaż nie bez konieczności późniejszego uzupełniania załączników.
I nadszedł czas rozmowy kwalifikacyjnej. W gruncie rzeczy spodziewałem się, że będzie to formalność, ale przeliczyłem się. Stres i duża konkurencja zrobiły swoje i niestety, choć teoretycznie zdobyłem wystarczającą liczbę punktów, by przekroczyć próg przyjęcia, inni kandydaci okazali się lepsi i zajęli dwa jedyne miejsca przewidziane na ten rok. Było trochę smutno, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Za rok znów spróbuję swoich sił, teraz to nawet za pół roku, a tym czasem i tak wróciłem na uniwersytet. Bez większych nadziei złożyłem bowiem również papiery na geologię, jednocześnie podejmując próbę spełnienia swojego marzenia z dzieciństwa.
Nie liczyłem na wiele. Ostatecznie na maturze nie zdawałem rozszerzeń przyrodniczych i ścisłych. Istotnie, jak przewidywałem, nie dostałem się z pierwszej listy.
Był lekki smutek, ale nie zaskoczenie. Niespodzianką jednak był raptowny odpływ kandydatów, którzy nie donieśli papierów i dodatkowa rekrutacja.
Nadzieja we mnie odżyła i z tej listy rzeczywiście się dostałem.
Przyznam, że miałem duże wątpliwości, gdy szedłem na pierwsze zajęcia, czy sobie poradzę. Słyszałem kilka głosów, które twierdziły, że to nie jest dobry pomysł, no bo jak to tak. Niewidomy? Geologia? Co to za fanaberia? Jak on będzie rozpoznawał skały, odczytywał dane z map i uczestniczył w laboratoriach?
Swoje trzy grosze dołożyła pani z medycyny pracy, która stwierdziła, że ona nie może się na to zgodzić i wykraczając poza swoje kompetencje, zaczęła komentować mój poziom orientacji przestrzennej.
Na szczęście zamknęła się, kiedy głos zabrała moja lekarka prowadząca i stwierdziła, że nie widzi przeciwwskazań.
Wróćmy jednak do tematu samych zajęć.
Nie ukrywam, że niektórzy wykładowcy, zwłaszcza od przedmiotów obejmujących swoim zakresem elementy kartografii początkowo byli zagubieni.
Wszyscy jednak, jak na razie, stanęli na wysokości zadania pod każdym względem.
Póki co nikt nie ma problemów z nagrywaniem wykładów, a każdy stara się jak może, żeby możliwie uprzystępnić mi treść zajęć. W ruch poszła więc rysownica, na której pani od przedmiotu o wdzięcznej nazwie podstawy planisekcji i intersekcji odrysowuje mi wykresy. W użyciu są również modele struktur chemicznych, kubarytmy, a na zajęciach z rozpoznawania skał dostaję zawsze najbardziej wyraziste okazy do obmacywania. Trzeba przyznać, że bardzo to obmacywanie satysfakcjonujące, a nawet ekscytujące. Za każdym razem, gdy wchodzę do tamtej Sali, utwierdzam się w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu.
To, czego nie mogę rozpoznawać na dotyk, muszę zaklasyfikować po opisie.
Ilość inicjatywy moich wykładowców i wykładowczyń jest czasami aż wzruszająca.
Nawet na laboratorium chemicznym zostałem dopuszczony do tych z odczynników, które nie stwarzają zagrożenia.
Okazało się również, że jedną z ważniejszych dla geologa reakcji jestem w stanie zaobserwować, bazując tylko na słuchu.
Mowa tu oczywiście o reakcji kwasu z wapieniem. Gdy na taki wapień wyleje się kwas solny, choć z octowym też to wychodzi, mamy do czynienia z wydzielaniem się ze skały dwutlenku węgla, czyli tak-zwanym burzeniem. Kiedy się tego słucha, efekt jest podobny, jak przy potrząśnięciu butelką z napojem gazowanym.
Do legendy przeszły już zajęcia, na których nasza wykładowczyni mi polewała. Serio. Takie mam fory, ale nie, nie, to nie tak, jak myślicie.
Całkiem poważnie, sprawdzaliśmy, czy burzenie z kwasem rzeczywiście będzie dla mnie słyszalne. Pani zatem wylała kwas na skałę, a ja wsłuchałem się w szum rodem ze wstrząśniętej butelki coca-coli.
Parę dni później podobną reakcję sprawdzaliśmy na innych zajęciach. W pewnym momencie kolega zapytał, czy to prawda, że na chemii pani polała mi kwas na rękę. No cóż. Zależy, jak na to spojrzeć. Skała, na którą kwas został wylany, była przez chwilę na mojej ręce, ale nie wiem, czy o to chodziło.
W każdym razie od razu zwietrzyłem okazję do żartu, cudowny język polski, i odparłem, że pani mi polewała.
Takich humorystycznych akcentów jest u nas dużo, tym więcej, że moi nowi znajomi szybko załapali moje czasami czarne poczucie humoru.
Dobra. Koniec dygresji. Wróćmy do samego studiowania.
Oczywiście część przedmiotów wymaga więcej pracy, niż w standardowych przypadkach, zarówno ode mnie, jak i od prowadzących, ale muszę powiedzieć, że przede wszystkim te drugie studia sprawiają mi dużo radości. Czasami siedzę na wykładach i nie wierzę, że tam jestem po tylu latach marzeń o tym kierunku.
Na pewno też zamierzam skończyć te studia, choć w przypadku, gdybym dostał się na doktorat, planuję przejść na tok indywidualny.
Zbliżając się do końca mojego i tak już zbyt długiego wywodu, muszę wspomnieć jak zawsze o ludziach, których poznałem w roku minionym.
Na szczególną uwagę zasługują tu znajomi z moich nowych studiów. Bez przesady mogę powiedzieć, że postawa ich wszystkich jest jednym z bardzo ważnych czynników sprawiających, że tak dobrze odnalazłem się w tej nowej, geologicznej rzeczywistości.
Mimo, że na filozofii też spotkałem się z bardzo życzliwym przyjęciem, tam integracja zdecydowanie nie postępowała tak szybko.
Już pierwszego dnia z zajęciami dydaktycznymi udaliśmy się całą grupą na integracyjne piwo i od razu poczułem się w pełni częścią tej grupy.
Dostawałem dużo pytań, jak ewentualnie można mi pomóc i zapewnień, że w razie czego mogę liczyć na wsparcie.
Po pierwszym wyjściu szybko nastąpiły kolejne wyjścia, a potem też domówki.
Z tego miejsca mogę podziękować jeszcze raz mojej całej grupie rocznikowej za tak naturalne przyjęcie. Bardzo to doceniam i gdyby nie ono, z pewnością nie czułbym się tak dobrze na nowym wydziale. O niezastąpionych wskazówkach kolegi Oliviera odnośnie rozwiązywania zadań matematycznych nawet nie wspomnę. Jeżeli zdam ten przedmiot, a wiele o tym świadczy, będzie to w dużej mierze jego zasługa.
Poza znajomościami w ramach studiów, nie mogę nie wspomnieć na zakończenie o grupie związanej z Centrum Integracja.
Tak się złożyło, że w minionym roku miałem przyjemność współ-koordynować z nimi grę miejską dotyczącą niepełnosprawności, która odbyła się w Muzeum Emigracji.
To, że tego typu projekty zbliżają ludzi wiedziałem już po Centrum Współpracy Młodzieży.
Nie sądziłem jednak, że nasza kilkuosobowa grupa zintegruje się tak szybko.
Dość powiedzieć, że gra miejska odbyła się w październiku, a w grudniu spędzaliśmy już razem sylwestra. Innym razem, przy okazji urodzin kolegi, odwiedziliśmy, dla mnie po raz pierwszy, escape room.
Oczywiście nic dziwnego, że klimatu, który panuje na naszych spotkaniach, śmiechu z różnego rodzaju żartów sytuacyjnych i tym podobnych zabawnych historii nie da się tutaj opisać.
Mogę powiedzieć tylko jedno. Niewiele jest grup, z którymi tak niepostrzeżenie upływa czas do czwartej w nocy.
Tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć moje podsumowanie ubiegłego roku. Oczywiście o wielu rzeczach nie napisałem. O niektórych, jak na przykład organizacja Gdańskiego Tygodnia Praw Zwierząt, ponieważ nie starczyło by na to wszystko miejsca. O innych, smutnych, a nawet bardzo smutnych, jak odejście mojego ukochanego pradziadka, ponieważ jest to dla mnie zbyt ciężkie, żeby obnażać się z tym w Internecie.
Ostatecznie jednak, dokonując końcowego bilansu, stwierdzam, że ten rok był pod wieloma względami owocny.
Pozostaje mi tylko życzyć sobie i Wam, by następny rok był jeszcze lepszy, możliwie pozbawiony niepokojów, a za to pełen okazji do samorozwoju.
Pamiętajcie, by zawsze postępować w zgodzie ze sobą i walczyć o to, co naprawdę dla Was ważne i Was uszczęśliwia.
Osobne, dodatkowe życzenia składam też wszystkim moim ukraińskim znajomym i nieznajomym, żeby przede wszystkim odzyskali jak najszybciej swój dom, w którym znów będą się czuć bezpiecznie.
Do następnego wpisu

Kategorie
Moja twórczość

W moim małym świecie

Witajcie,
Przychodzę do Was dzisiaj z kolejnym, spontanicznie napisanym wierszem. Jest to tekst dość osobisty, ale mimo to stwierdziłem, że się nim podzielę.
Sama treść nie wymaga mojego komentarza.
Życzę zatem miłej lektury i jak zawsze zachęcam do komentowania.

W moim małym świecie

W moim małym świecie jest wiele mniejszych światów będących owocem fantazji rozkwitu.
Ruj ich nieprzebrany, a każdy jego twórca wydobył słowami z otchłani niebytu.
Wiatr słów owych porywa nieodparcie, gdy tylko szansę jemu dam przynajmniej drobną, a potem tkać zaczyna długą nić historii, co do żadnej innej, nie jest już podobną.
Prowadzi przez światów niezliczone mrowie pokrytych pustynią, oceanem, lasem, w pięknie swoim niemal namacalnych, choć będących poza przestrzenią i czasem.
Niekiedy lubię skryć się w którymś z tych światów, by rzeczywistością zbytnio się nie znużyć, lecz przecież nęcą także wszystkie inne światy i kuszą żeby w ich odmęty się zanurzyć.
Istnieje gdzieś obok kraina pięknych wspomnień, gdzie głosy tych, co odeszli rozbrzmiewają żywe, jak płyta nagrana przez tych mi najdroższych, wciąż przywołująca momenty szczęśliwe.
Są przyjaźnie dawne, miejsca, sentymenty utrwalone tutaj przed wieloma laty i bryza niosąca zapach słonych fal, gdy zamki budowałem na plażach Juraty.
Jest świat oczekiwań, pasji, aspiracji, co spojrzenie kieruje w stronę nauk bezmiaru. Obiecuje pozycję i ciekawe życie, jeśli tylko na to starczy mi zapału.
Wreszcie świat relacji, ukoronowanie, nieodmiennie siłę wielką mi dające, co rozświetla wszystko i nadaje barwy, niby wielkie nigdy niegasnące słońce.
To są moje światy w swym całym bogactwie, cząstki elementarne mej rzeczywistości.
A wszystkie one łączy samosięprzędąca, wijąca się wytrwale nić teraźniejszości.
I jest jeszcze jedno miejsce w moim świecie, subtelne, lecz zarazem wyraźne marzenie.
Jak część układanki jeszcze nie gotowej, co czeka uparcie na swe dopełnienie.
Chciałbym by świat mój tak różnorodny, zetknął się z innym, co go ubogaci, by mogły się przenikać, jednakże nie tracąc, indywidualnej, odrębnej postaci.
Chciałbym dzielić stan ten z kimś wyjątkowym, z kim moglibyśmy kroczyć, spełniać swoje sny. Czuję, że dojrzałem do tego, by spróbować i chciałbym, byś tym kimś była właśnie ty.

Kategorie
Moja twórczość

Szlak

Witajcie,
Przychodzę do Was dzisiaj z kolejnym wierszem. Z jego napisaniem nosiłem się już od dawna, a kiedy wreszcie zacząłem go pisać, robiłem to z różnych względów etapami, co też wydłużyło proces.
Bez przedłużania, wklejam mój najnowszy twór. Ciekaw jestem, ile osób wpadnie na to, jak tym razem pobawiłem się konwencją.

Szlak

Stanąłem kiedyś pośród dróg, wśród
kropel rosy lśnienia, a widział to wiatr szepczący w ciemności i gwiazdy ze swego sklepienia.
Spojrzałem w górę, choć nie dostrzegłem wśród mgieł szafiru błękitu. Ruszyłem w drogę, z której się nie wraca, podróż wędrowca do świtu.
Kroczyłem tak przez łąki i lasy, płynąłem po morza najdalszy brzeg, lecz w żagle me dmuchał inny wiatr. Ponaglał, bym dalej szedł.

Czasami błądziłem, jak mały Książe, co w świecie dla niego zbyt dużym, próbował odnaleźć własną oazę, a w sercu niósł imię róży.
Niekiedy strudzony wracałem myślami do swego miejsca początku, by potem znów podjąć moją wędrówkę, nie zawsze za głosem rozsądku.
Nierzadko w podróżach mych spotykałem jakiś nieznany ląd, tajemniczą wyspę, może wyspę skarbów, będącą nieraz parę kroków stąd.
Odkryłem tam nieraz blask fantastyczny, relacji świat zaginiony i dzięki wsparciu mojej drużyny, byłem niezwyciężony.
I idę, tańcząc prywatne tango na deskach własnego teatru. Przede mną hen horyzont lśni, a drogę mą znaczy cień wiatru.
Zapewne minę niejeden most płonący. Nie jeden też się zawali. Lecz przecież nie wszystko pochłonie ogień, ni zimno śniegu i stali.
I choć oddalam się z
każdym krokiem od źródła pierwotnego, po kraniec świata coś stale mnie pcha i sam już nie wiem, dlaczego.
I trwa tak wciąż ta odyseja po brzegi, o których nikt nie śnił. Mijają dni, a świat wyśpiewuje odwieczne ognia i lodu pieśni.
Pejzaż dokoła zmienia się co rusz, od czarnych skał po kraje zielone, wyspy szczęśliwe rodem z opowieści, co na myśl przywodzą raje utracone.
Pod chłodną osłoną doliny księżycowej, wdycham wonności jałowców i głogów. Wsłuchany w trel ptasi, zadaję pytanie, czy moim udziałem jest samotność bogów.
A może gdzieś tam, za zakrętem drogi, stoi już ona, dziewczyna spoza szlaku, co kiedyś wyruszyła, podobnie, jak i ja i własne doświadczenia niesie w swym plecaku.
I razem pójdziemy w pustynię i puszczę, gdzie słowo las zawsze świat znaczy, snuć opowieści nić niedokończonych, o tym czego przecież sam bym nie zobaczył.
A może całkiem inną drogę do przebycia wyznaczył mi już dawno mój miecz przeznaczenia. Ja jednak chcę wierzyć, że sam ją kształtuję, choć czasem wymaga to trochę poświęcenia. Ściskam mocno w garści bezcenny pierwszy klucz, którym wrota marzeń otworzyć potrafię, zmienić swą opowieść w pasmo pięknych chwil, co czas zatrzymują, niczym w starej szafie.
Gdy nadejdzie wieczór, usiądę przy ogniu, odpocznę, wszak kroków zrobiłem już wiele. I promień nadziei stale mi przyświeca, że ciepłem ogniska z kimś wtedy się podzielę.

Kategorie
z życia

A może tak zapytać, czyli jeszcze raz o tym, że niewidomi też znają ludzką mowę i posiadają swoją godność.

Witajcie,
Dziś przychodzę do was, aby podzielić się kolejną sytuacją, która obiektywnie rzecz ujmując, nie powinna mieć miejsca.
Rzecz zdarzyła się w autobusie, kiedy w ostatni wtorek wracałem z dwugodzinnych warsztatów w Centrum Integracja. Współczujecie im, że musieli ze mną wytrzymać aż dwie godziny z okładem? Słusznie. Ja również, ale wróćmy do meritum.
Siedzę sobie grzecznie na swoim miejscu w trajtku, zmierzając w kierunku Dąbrowy, a że za kilka przystanków miałem wysiadać, doszedłem do wniosku, iż najwyższy czas przywdziać kamizelkę odblaskową. Wiecie, jak człowiek ślepy i może nie zauważyć samochodu przechodząc przez ulicę, lepiej, żeby przynajmniej osoba kierująca pojazdem widziała wyraźnie.
Przystępuję więc do zakładania kamizelki i nagle czuję, że ktoś, trudno nawet powiedzieć, czy kobieta, czy mężczyzna, bo się nie odezwał, pomaga mi ją założyć, wyciągając rękę ponad oparciem mojego siedzenia.
Zapewne niewidome czytelniczki i czytelnicy mojego bloga już wiedzą, dlaczego mi się to nie spodobało, ale jeszcze to wypunktuję, bo wpis ma mieć również charakter edukacyjny.
Nie neguję, że ta osoba, która postanowiła wesprzeć mnie w karkołomnym zadaniu założenia kamizelki, miała najprawdopodobniej dobre intencje. Powinna jednak zabrać się do tego całkiem inaczej.
Przede wszystkim, jeśli ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji, powinien zapytać, czy pomoc jest potrzebna i poczekać na informację zwrotną. Naprawdę. Osoby niewidome posługują się ludzką mową czynnie i biernie i raczej nie gryzą.
Jeśli jednak pomocy udzielamy osobie, która nawet może jej nie potrzebować, naruszamy etykietę i w skrajnych przypadkach możemy pogorszyć sytuację, zamiast ją poprawić.
Odwołując się do opisywanego człowieka w autobusie, w moim odczuciu nieświadomie postąpił on niewłaściwie z trzech powodów.
Po pierwsze naruszył on moją przestrzeń osobistą bez mojego przyzwolenia. Jest to ten sam mechanizm, co w przypadku chwytania za laskę osoby niewidomej, prowadzenia jej gdzieś bez pytania, czy dotykania wózka osoby z niepełnosprawnością ruchową.
Nie mówię oczywiście, że absolutnie nigdy takich rzeczy się nie robi, ale powinno to być poprzedzone komunikatem głosowym i przyzwoleniem ze strony osoby z niepełnosprawnością.
Po drugie, jeśli dotykamy niewidomego bez ostrzeżenia, możemy po prostu go przestraszyć, ponieważ nie widzi on przysłowiowej ręki zbliżającej się do jego ramienia.
Wreszcie po trzecie, wydaje mi się, że osobie sprawnej raczej nie poprawialibyśmy kamizelki, wystającej ze spodni koszuli, czy co tam sobie podstawicie, a w każdym razie zdarza się to znacznie rzadziej. To tak samo, jak w restauracji, gdzie istnieje zasadnicza różnica pomiędzy zwróceniem komuś uwagi, że jest brudny na twarzy, a samodzielnym wytarciem mu tej twarzy chusteczką, najlepiej z zaskoczenia.
Jeśli nie robimy takich rzeczy w przypadku osób pełnosprawnych, nie róbmy też tego w odniesieniu do osób z niepełnosprawnością, bo inaczej zakładamy, że istnieje jakaś kategoryzacja i różnica pod względem poczucia godności jednych i drugich.
Jak mówię, nie jest tak, że w ogóle nie jestem tolerancyjny i nie biorę pod uwagę popełniania błędów z niewiedzy, a nie ze złej woli.
Gdyby tak było, pewnie w podobnych sytuacjach nie odpowiadałbym stanowczo dziękuję, poradzę sobie, a za to nie mniej stanowczo, proszę nie naruszać mojej przestrzeni osobistej, lub zwyczajnie łapy przy sobie.
Jest to jednak dla mnie dalej niekomfortowe i frustrujące.
Reasumując, jaki jest złoty środek, aby nie pozostać obojętnym/ obojętną, a jednak nie naruszać cudzej prywatności?
Zawsze pytajcie czy i jak pomóc, a tam, gdzie macie wątpliwości, po prostu postępujcie tak, jak w standardowej sytuacji komunikacyjnej z osobami pełnosprawnymi.
Z tą refleksją zostawiam Was i do następnego wpisu.

Kategorie
Okolicznościowo

Coś się kończy, coś się zaczyna, czyli podsumowanie roku 2021

Witajcie,
Skończył nam się kolejny rok, a co za tym idzie, przyszedł czas na tradycyjne już jego podsumowanie.
Kiedy myślę sobie o tym, co przez ostatnie 12 miesięcy mi wyszło, a co z różnych względów musiałem odłożyć na później, dochodzę do wniosku, że jednak 2021 był dla mnie łaskawszy, niż 2020.
Dzieląc się z Wami moim zeszłorocznym podsumowaniem, zacząłem od użalania się na wyjazdy, które się nie odbyły i podzieliłem się wynikającym z tego rozczarowaniem, pisząc, jak ważne są dla mnie takie wydarzenia.
Miniony już 2021 rok był pod tym względem znacznie bardziej pomyślny, mimo szalejącej pandemii, ale nie uprzedzajmy faktów.
Rzeczą, o której chciałbym nadmienić w pierwszej kolejności, ponieważ naturalnie posiada ona znaczenie przełomowe dla mojej dalszej kariery, jest obrona pracy magisterskiej.
Tak. Mimo zdalnego nauczania za pośrednictwem Teamsa, chwil zwątpienia wynikających z okresowej niesystematyczności w pisaniu, dopinania pewnych formalności za pięć dwunasta, co nie było łatwe ani dla mnie, ani dla mojego promotora, a wreszcie pojawiających się niekiedy wątpliwości dotyczących samego układu i treści magisterium, obroniłem się w pierwszym terminie, dokładnie 16 lipca.
Zwłaszcza na początku momentami nie docierało do mnie, że już to zrobiłem i uzyskałem tytuł, tym bardziej, że byłem jedyną osobą na roku, która zdecydowała się na pierwszy, lipcowy termin.
Cały drugi i ostatni rozdział powstawał w pewnym napięciu spowodowanym presją czasu, jednak finalnie odczułem silną satysfakcję, że nie musiałem bronić się we wrześniu.
Jak przypuszczam, na ostatniej prostej zmobilizowała mnie chęć spędzenia w spokoju zbliżających się wakacji i przeznaczenia ich na stuprocentowy wypoczynek, moja tendencja do perfekcji oraz poczucie zadaniowości, a w końcu wsparcie ze strony mojej rodziny i najbliższych przyjaciół i przyjaciółek.
Świadomość, że wierzą w moje możliwości, w to, że praca nie tylko zostanie napisana w terminie, ale również będzie bardzo dobra, pomagała mi we wspomnianych chwilach zwątpienia.
Dziękuję za to.
Skoro już powiedziałem o magisterce, mogę przejść płynnie do kolejnego mojego działania podjętego w ubiegłym roku.
Skoro wszak studia skończone, pojawia się naturalnie pytanie, co dalej?
Ci z Was, którzy znają mnie troszkę lepiej, na pewno pamiętają, że planowałem karierę akademicką, ale też, że zadecydowałem o niepodejmowaniu jej od razu. Najważniejszym powodem takiej decyzji jest chęć zdystansowania się na jakiś czas od uniwersytetu, ale bynajmniej nie od nauki.
Uznałem, iż dobrze pozwolić sobie na chwilę oddechu od struktur uczelnianych, popracować w innych miejscach, poznać nowe realia, ewentualnie na spokojnie przemyśleć projekt badawczy na doktorat, a dopiero potem zdecydować ostatecznie o swojej przyszłości, mając realne porównanie.
W związku z tym wszystkim, w październiku 2021 zapisałem się do projektu aktywizacji zawodowej osób z niepełnosprawnościami w gdyńskim oddziale centrum integracja.
Bardzo mi się ten projekt spodobał, ponieważ założeniem jego jest pomoc w znalezieniu przez osoby z niepełnosprawnościami zatrudnienia zgodnego z ich kompetencjami i preferencjami.
Zasygnalizowałem jasno, że do pracy nie idę z konieczności, ale z potrzeby samorozwoju, w związku z czym nie zadowolę się pierwszym lepszym stanowiskiem.
Chciałbym spróbować swoich sił w obszarach, w których już mam pewne doświadczenie, czyli w edukacji, albo w obszarze dostępności. Pewnie to drugie jest nawet na dłuższą metę z różnych względów bardziej realne. W każdym razie póki co moja pośredniczka pracy w projekcie robi rozeznanie, czy na przykład jakaś uczelnia nie potrzebuje koordynatora dostępności i nawet jedną taką uczelnię znalazła. To Uniwersytet SWPS w Sopocie, poszukujący koordynatora do spraw osób z niepełnosprawnościami.
Ponieważ wymagania zawarte w ogłoszeniu spełniam, aplikowałem na stronie z ofertą, a obecnie czekam na jakąś odpowiedź. Jedna z alternatyw to natomiast podjęcie stażu w mojej szkole podstawowej, co również z różnych przyczyn jest atrakcyjne.
Skoro już jesteśmy przy pracy nad dostępnością, warto dodać, że w tym temacie spotkało mnie jeszcze jedno wyróżnienie.
W zeszłym roku, przy Muzeum Emigracji W Gdyni powstał społeczny zespół do spraw dostępności.
Jednostka ta ma charakter doradczy i przez swoje sugestie posiada realny wpływ na to, jak muzeum udostępnia się dla osób ze szczególnymi potrzebami. W skład tej grupy wchodzą ludzie reprezentujący różne organizacje działające na rzecz dostępności, a także, co najistotniejsze, osoby z niepełnosprawnościami.
Osobiście cieszę się, że mogę wspierać muzeum swoimi radami w sposób bardziej, że tak to ujmę, stały. Do tej pory doradzałem tam tylko dorywczo, wtedy, kiedy wprowadzano jakiś nowy element i należało go przetestować.
Dodatkowo fakt, że znalazłem się wśród dwunastu osób tworzących zespół, stanowi dla mnie duże źródło satysfakcji, tym bardziej, że pozostali członkowie zespołu to z reguły ludzie o długoletnim doświadczeniu w działaniach dostępnościowych, nierzadko na ważnych stanowiskach.
No dobrze.
Odpocznijmy teraz trochę od rozważań nad moimi wolontariatami i przyszłą karierą zawodową, a za to powiedzmy coś o zeszłorocznych wyjazdach, czyli aktywnościach, które tygryski lubią najbardziej.
Tu nie można nie wspomnieć o poznaniu.
Pamiętacie, jak ponad rok temu, pisząc podsumowanie 2020, mówiłem Wam, że chciałbym się tam wybrać i jest mi przykro, bo pandemia pokrzyżowała te plany?
W minionym roku udało mi się je zrealizować nawet z nawiązką, bo Poznań odwiedziłem aż trzy razy.
Każdy z tych trzech pobytów był nieco inny, a wszystkie razem wspaniale się uzupełniły, pozwalając mi na zwiedzenie większości flagowych miejsc w tym mieście.
Na pierwszym wyjeździe byłem z moją przyjaciółką i był to cudowny czas. Te trzy dni zapamiętam przede wszystkim jako jedną z pierwszych okazji ku temu, aby poczuć, co to znaczy czysto rekreacyjny wyjazd z kimś, z kim ma się bardzo miłą relację, przyjemnie spędza się czas, a tematy do rozmów nigdy się nie kończą.
Czegoś takiego zawsze mi brakowało.
Dziękuję Ci za to, Janko, za włóczenie się po kawiarenkach, parkach i muzeach, za deskrypcje w muzeum instrumentów, uzupełnione Twoją wiedzą wyniesioną ze szkoły muzycznej i za wspólne odkrycie, dlaczego wszystkim nieszczęściom od czasu paleolitu winne są renifery. 😀
Drugi raz Poznań odwiedziłem, w ramach polsko-ukraińskiej wymiany młodzieżowej z fundacją Ari Ari. Razem z naszymi wschodnimi partnerami odwiedzaliśmy muzea takie jak: galeria Arsenał, Muzeum Narodowe, Muzeum Brama Poznania, aż wreszcie, choć to rzecz jasna nie muzeum, ogród zoologiczny. W każdym z tych miejsc zaliczyliśmy zwiedzanie z audiodeskrypcją, a także elementami umożliwiającymi wykorzystanie innych zmysłów, głównie dotyku.
Tam, gdzie tylko było to osiągalne, w tym ze względu na obostrzenia pandemiczne, dotykaliśmy makiet i innych pomocy dydaktycznych, bo o czym jeszcze nie powiedziałem, wymiana była skierowana konkretnie do osób z niepełnosprawnością wzroku.
W tym miejscu dziękuję za profesjonalne i wykonane z ogromną pasją audiodeskrypcje P. Remigiuszowi. Jeśli dobrze pójdzie, może nawet to przeczyta.
Trzeci raz w Poznaniu byłem również czysto towarzysko, ale tym razem z grupą zapoznaną właśnie podczas naszej polsko-ukraińskiej wymiany.
Tak dobrze się ze sobą poczuliśmy, że postanowiliśmy robić sobie regularne wyjazdy, nazwane, oczywiście całkowicie przypadkowo, miesięcznicami.
Każda miesięcznica ma według planu odbywać się w innym mieście i pierwsza wypadła właśnie na Poznań. Długo nie zapomnę naszych integracyjnych wieczorów, pokazu w muzeum rogala, czy wreszcie Niewidzialnej Ulicy, stanowiącej wariację warszawskiej Niewidzialnej Wystawy.
Może warto jeszcze wspomnieć, że nasza miesięcznicowa grupa poznała się na Ukrainie, przy okazji drugiej części wymiany opisywanej powyżej.
Być może na samą Ukrainę powinienem poświęcić osobny wpis, choć chyba jestem na to zbyt leniwy.
Tu napiszę, że pobyt tam był dla mnie okazją, do zetknięcia się z inną rzeczywistością, rzeczywistością socjalistyczną, której nie mam prawa pamiętać z Polski. Piętno socjalizmu widać chociażby w dostępności, która mimo pewnych przemian świadomościowych, wciąż zdecydowanie nie jest na takim poziomie, jak u nas. Bardzo wysokie krawężniki, niedostatecznie rozpowszechnione punkty uwagi, duże ilości schodów i wąskie przejścia będące zapewne poważną barierą dla osób na wózkach, są tam na porządku dziennym, choć mogę się wypowiadać jedynie o Kijowie i Charkowie.
Uderzyły mnie również kontrasty, jak na przykład brak połowy kranów w toalecie w budynku na tyle nowym, że zaistniały tam prowadnice.
Z drugiej strony muszę przyznać, że pewne rozwiązania przyjęte na Ukrainie wydają mi się lepsze, niż w Polsce. Ze względu na profil wymiany w Charkowie zwiedzaliśmy szkoły dla osób niewidomych i słabo-widzących i trzeba powiedzieć, że wyposażenie tych szkół w pomoce dydaktyczne, globusy dotykowe, wypukłe mapy, czy trójwymiarowe modele jest z pewnością nie gorsze, niż w naszych ośrodkach.
To, co wydawało mi się nawet lepiej pomyślane, to choćby uczenie niewidome dzieci informatyki. Gdy zobaczyłem, że na Ukrainie uczniowie uczą się na przykład programowania pozwalającego na składanie ruszających się robotów z klocków lego, stwierdziłem, że chciałbym, żeby u nas też takie praktyki były standardem.
Rzeczą, którą na pewno zapamiętam z wyjazdu na Ukrainę, jest ogromna gościnność. We wszystkich miejscach, które odwiedzaliśmy, byliśmy bardzo zaopiekowani, a atmosfera była ciepła i bezpośrednia. Przy zwiedzaniu miasta często towarzyszył nam przewodnik, jedna z odwiedzonych przez nas szkół udostępniła nam na czas pobytu busa, a uczniowie zarówno jednej, jak i drugiej szkoły przygotowali dla nas koncerty, które naprawdę poruszały kunsztem i bogactwem instrumentów.
Rok 2021 to również rok nowych znajomości, a to, jakże by inaczej, dzięki różnym projektom. W sierpniu, o czym jeszcze nie powiedziałem, byłem na dwóch wyjazdach, a właściwie szkoleniach, bo wyjazd był jeden. Zostały one zorganizowane przez Fundację Instytut Rozwoju Regionalnego. Pierwsze szkolenie było rzeczywiście szkoleniem i tyczyło się umiejętności miękkich, w tym konstruowania wystąpień publicznych i emisji głosu.
Drugie miało charakter bardziej sprawnościowy i opierało się na ćwiczeniach fizycznych.
Podczas obu tych szkoleń zetknąłem się z wieloma ludźmi reprezentującymi naprawdę różne postawy, od bardzo pomocnych, empatycznych i zmotywowanych, aby przy okazji wyjazdu zyskać jak najwięcej i podnieść kwalifikacje, po takich, których jedyną motywację stanowiła chęć zapewnienia sobie darmowego wiktu i opierunku. Patrząc na tą drugą grupę, naprawdę przestawałem się momentami dziwić, czemu w niektórych środowiskach osoby z niepełnosprawnościami są uważane za w cudzysłowie „pasożyty”, względnie za ludzi niezdolnych do samodzielnej egzystencji w najszerszym możliwym znaczeniu i ze wszystkimi tego konsekwencjami wizerunkowymi.
Zacząłem również jeszcze bardziej doceniać cudowną atmosferę równości panującą w mojej organizacji Centrum Współpracy Młodzieży. Niestety w odniesieniu do poszczególnych osób spotkanych podczas wyjazdów z innymi organizacjami, zauważyłem, że są one mocno przywiązane do podziału uczestników projektów na tak-zwanych asystentów i tych, którzy z asysty korzystają. I nie zrozumcie mnie tu źle. Jasne, że formalnie taki podział musi obowiązywać z uwagi na pewną ogólną organizację, ale kiedy podział ten zaczyna przenosić się bezpośrednio na relacje, kwestię wzajemności, ostentacyjnego wysługiwania się innymi i podkreślania, że, używam tego słowa nie przypadkowo, „ciężar opieki nad osobami o ograniczonej mobilności” spoczywa tylko na wybranych, jest to w mojej ocenie ze szkodą dla tych relacji, a także poczucia godności konkretnych jednostek.
Skoro powiedziałem już, jak moim zdaniem powinna wyglądać równa relacja, wydaje mi się to dobry pretekst, żeby wspomnieć o następnym ważnym elemencie mojej zeszłorocznej aktywności, czyli kolejnej edycji projektu Wolontariusz Osoby z Niepełnosprawnością. Jak każdego roku, tak i w minionym 2021, stał się on okazją do poznania nowych, inspirujących ludzi. Od paru miesięcy mam w tym projekcie formalnie nową wolontariuszkę, Karolinę. Mówię formalnie, ponieważ w praktyce naszej relacji nie powinno nazywać się wolontariatem.
Myślę, że bardzo miło spędza nam się czas. Mamy dużo wspólnych tematów, w tym literaturę fantastyczną oraz gry RPG, udało nam się wreszcie odwiedzić Toruń, do którego przymierzałem się już od dawna. Zwiedziliśmy Muzeum piernika, sztuki dalekiego wschodu, a na koniec naszej jednodniowej toruńskiej przygody trafiliśmy na spektakl w ruinach zamku krzyżackiego.
Dziękuję również za tą wycieczkę, także za tą dawkę śmiechu, której dostarczyło nam układanie alternatywnej fabuły filmu O jeden most za daleko. Wtajemniczeni wiedzą, w czym rzecz. 😀
Nie mogę też pominąć dwóch fantastycznych spotkań, urodzinowego i sylwestrowego, na które Karolina ostatnio mnie zaprosiła.
Była to okazja do dobrej zabawy, poznania kolejnych życzliwych osób i ponownego zapomnienia o swoich ograniczeniach, oczywiście w pozytywnym sensie.
Dziękuję.
I tak oto dobrnęliśmy do końca podsumowania.
Oczywiście jest jeszcze wiele rzeczy, których nie rozwinąłem ze względu na brak miejsca, a o których tylko wspominam. Są to na przykład nowe wyzwania związane z podjęciem działalności w nieformalnej grupie ekologicznej Zielone Ogniwo. Mam nadzieję, że działania z tą grupą przyczynią się do poszerzenia mojej perspektywy i kontaktów, co zresztą już ma miejsce, a można dodać, że jest to też grupa mocno stawiająca na dostępność i to, żeby każdy i każda czuł się w niej komfortowo.
Innym bardzo przyjemnym akcentem jest powstanie małej grupki Online, obejmującej oprócz mnie jeszcze cztery osoby poznane w CWM. Podczas spotkań rozmawiamy o wszystkim i o niczym, co jest bardzo miłe, a było jeszcze bardziej potrzebne, kiedy różne okołopandemiczne sytuacje uniemożliwiały nam bezpośredni kontakt.
Dziękuję nasza herbatkowa grupo. Jesteście cudownym źródłem inspiracji i energii, która zawsze wywołuje u mnie uśmiech.
Na zakończenie zastanawiam się, czego mógłbym Wam życzyć na cały rok 2022.
Wszystkim, którzy i które to przeczytają, życzę w pierwszej kolejności tego, aby ten rok spełnił Wasze oczekiwania, jakie by one nie były.
Uśmiechajcie się do siebie szczerze i bezinteresownie, wchodźcie w rzeczywisty dialog z tymi, którzy was otaczają, pamiętając, że jego niezbywalnym warunkiem jest brak uprzedzeń, o czym intelektualiści przypominają w różnej formie już od starożytności. Wchodźcie też w szczery dialog z samymi sobą, poszukując tego, co najpełniej was określa, bo tylko wtedy możemy być szczęśliwi i przekazywać to szczęście innym.
Na koniec życzę Wam, abyście na swojej drodze spotkali także takich otwartych ludzi, jakich mi udało się spotkać.
Dziękuję wszystkim, którzy byli blisko przez cały ostatni rok. Jesteście wspaniali.
Szczęśliwego Roku 2022!

Kategorie
Moja twórczość

Na górskim szlaku – wiersz powstały okolicznościowo

Witajcie,
Bardzo dawno nie miałem impulsu, żeby napisać coś wierszopodobnego.
Ostatni taki utwór powstał chyba w zeszłym roku ósmego marca i nosił tytuł Bliskość. Dziś przychodzę do Was z nowym tekstem. Napisałem go okolicznościowo z okazji dnia mamy. Była to część mojego prezentu dla niej. Osobiście niewiele mam wspólnego z klimatami górskimi, ale chcąc nie chcąc trochę o temat się ocieram, bo moja mama jest górami zafascynowana. Wprawdzie sama alpinizmu nie uprawia, ale wiele na ten temat czyta. Spróbowałem więc swoich sił w liryce górskiej. Efekt poniżej. Zachęcam do lektury i komentowania.
Na górskim szlaku

Dumne, wyniosłe, jak wierze groteskowe, piętrzą się pod niebo ośnieżone góry, będąc dla wielu marzeniem niedościgłym, niewzruszony pomnik potęgi natury. I kuszą nieprzystępne, jak piękna kochanka, co choć w snach widziana, wciąż jest tajemnicą,. Mimo to wszak wabi nieustannie: wizją spełnienia, uniesień obietnicą. Wreszcie wyruszasz, stawiasz pierwsze kroki, nęcony przekroczeniem granicy możliwości. Idziesz, choć droga na szczyty wyboista, a na dnie twego serca, wciąż są wątpliwości. Wiesz, że aby móc sięgnąć po koronę, trzeba czegoś więcej, niż trochę poświęcenia. Na dole zostawiasz tych sobie najbliższych, nie wiedząc, czy już masz rzec im dowidzenia. I wspinasz się, wspinasz na przekór grawitacji, nie zwracając uwagi na zbytnią ceny kwestię. Podążasz wytrwale za wskazaniem serca, bo prawdziwa pasja nie pyta o sugestie. Nie każdy to zrozumie. Masz tego świadomość, lecz kto chce być blisko, musi to szanować. Za plecami zostawiasz gorycz tych wszystkich, co zdobyć swego szczytu nie chcieli spróbować. Współczucie, tym ich darzysz, skoro swoje pasje, nie mając wiary w siebie, w zarodku pogrzebali, a teraz komentują, nie wiedząc co to znaczy, wznosić się na grzbiecie własnych pasji fali. Tutaj jesteś wolny, tu spotykasz siebie, postępując po śladzie tajemnego zewu. Kontemplujesz wsłuchany w świst wiatru wśród grani, co brzmi na kształt tonów nieziemskiego śpiewu. Śpiew ten przywodzi ci wspomnienia o tych, co pod pierzyną śniegu kres swój tu zastali, lecz przynajmniej odeszli tak, jak chciałby każdy, zajmując się do końca tym, co pokochali. Zdajesz sobie sprawę, że też możesz tu zostać, spadając niebacznie w przepaść zdradliwą, jednak wolisz ryzyko nad szarą egzystencję, choć całkiem bezpieczną, to wszak nieszczęśliwą.
Tak już jest, że miłość, a wraz z nią i pasja, chodzą często wspólną zawikłaną drogą. Chociaż często obie są nieracjonalne, ludzie bez nich w szczęściu wyżyć nie mogą.

Kategorie
z życia

Kolejne ogłoszenie – druga część wywiadu

Witajcie,
Dzisiaj krótko, na temat i zgodnie z tytułem wpisu. Dzisiejszego wieczoru, w radiu Eska trójmiasto, jak ostatnio po godzinie 21:30 poleci druga część mojego wywiadu. Tym razem będę mówił o książce i przebiegu mojej edukacji. Chętnych serdecznie zapraszam do słuchania.
Trzymajcie się i do następnego wpisu.

Kategorie
Przeróbki audio

Ballada lilie – wersja alternatywna

Kategorie
Przeróbki audio

Ballada lilie nieco inaczej – zapowiedź

Witajcie,
Ostatnio Jamajka pytała przy okazji Q and A, czy będą jakieś następne przeróbki audio. W związku z tym postanowiłem spontanicznie podzielić się z Wami tworem, który pojawi się za chwilę w kolejnym wpisie. A dlaczego mówię o spontaniczności? Już tłumaczę. Otóż nie dalej, jak przedwczoraj, urodziny miała jedna moja koleżanka. Trzeba Wam wiedzieć, że koleżanka ta boi się pająków. Lęk ten był swego czasu dla nas, to znaczy, pewnego grona jej znajomych pretekstem do różnych żartów, z których śmiała się nawet sama zainteresowana, oswajając swój strach. Pamiętam, że Dawid ułożył kiedyś dla niej odę do pająków, bazującą na odzie do radości, a ja w mniej więcej tym samym czasie ułożyłem właśnie przeróbkę ballady lilię, nieco skróconą i unowocześnioną w stosunku do oryginału. Niedawno stwierdziłem, że odgrzebię ten tekst i w ramach prezentu przypomnę go Darii w formie wzbogaconej o efekty dźwiękowe. Rezultat w następnym wpisie. Jak zwykle stwierdziłem po fakcie, że głośność poszczególnych dźwięków powinna być nieco lepiej wyregulowana, ale dramatu chyba nie ma. Wszystko raczej da się zrozumieć. Życzę miłego odsłuchu i mam nadzieję, że również ta przeróbka wywoła u kogoś uśmiech.

Kategorie
z życia

Ogłoszenie

Hej hej,
Dzisiaj bardzo krótki wpis. Pisałem Wam ostatnio trochę o najnowszych losach mojej książki, Promienia nadziei. Nie napisałem Wam jednak, bo szczerze zapomniałem, że w związku z Promieniem udzielałem również wywiadu dla radia Eska. Mówiłem nie tylko o powieści, ale także trochę o mojej edukacji i dostępności przestrzeni. Dzisiaj, w Esce Trójmiasto o godzinie 21:30 w audycji Magazyn reporterów, zostanie wyemitowana pierwsza część wywiadu.
Gdyby ktoś chciał posłuchać, zapraszam. Będę również informował o kolejnej odsłonie, ponieważ materiał został rozbity ze względu na rozmiary. To chyba tyle z ogłoszeń parafialnych duszpasterskich drobnych, jak to mawiała jedna moja nauczycielka.
Trzymajcie się i do następnego wpisu.

EltenLink