Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

18-19 – j. verne – Dwa lata wakacji i W. Golding – Władca much

Witajcie,
Dziś kolejne dwie książki, a więc jak w tytule Władca much Wiliama Goldinga i 2 lata wakacji Juliusza Verne’a. Postanowiłem omówić je razem nie przypadkowo, ponieważ łączy je ogólny kontekst fabularny, choć poza tym są moim zdaniem swoimi niemalże dokładnymi przeciwieństwami.
Obie powieści przedstawiają grupkę dzieci, które na skutek losowych wydarzeń trafiają na bezludną wyspę, gdzie muszą utrzymać się przy życiu, dopóki nie nadejdzie jakiś ratunek. I w przypadku jednej, i drugiej historii spodziewana pomoc wreszcie się pojawia, lecz tu jak dla mnie kończą się podobieństwa, choć, jak twierdzi sam Golding, opowieść Verne’a była dla niego inspiracją w procesie tworzenia własnej.
Zacznijmy od różnic gatunkowych. Mimo, że obie książki, czy raczej ich akcje pozostają ujęte w zbliżone klamry fabularne, 2 lata wakacji są utrzymane w klimacie klasycznej powieści przygodowej dla młodzieży promującej takie wartości, jak przyjaźń, Grupowa solidarność, honor, czy odwaga i wytrwałość. Władca much to całkowicie inna bajka. Powiedział bym, że to groteskowo wypaczony obraz wizji Verne’a, a wręcz obraz odwrócony. W założeniu miała być to powieść psychologiczna, prezentująca upadek moralny,, który mógłby nastąpić w hipotetycznej sytuacji rzucenia zróżnicowanej wiekowo grupy dzieci na bezludną wyspę, gdzie bez żadnego nadzoru i w poczuciu absolutnej bezkarności muszą stworzyć sobie całą hierarchię społeczną.
Warto w tym momencie zaznaczyć, że i u Goldinga, i u Verne’a głównymi bohaterami są dzieci wyrwane z cywilizowanego kontekstu, jakkolwiek można założyć, że postaci z Władcy much jeszcze przed wylądowaniem na wyspie nie miały lekko. Zostały bowiem ewakuowane z terenów zagrożonych bronią jądrową, co wskazuje na raczej napiętą sytuację polityczną w ich rodzinnych stronach. Ogólnie jednak bohaterowie obu powieści wywodzili się z kręgu kultury europejskiej i amerykańskiej, w przypadku Władcy much Wielka Brytania, w przypadku Dwóch lat wakacji Wielka Brytania, Francja i USA.
Przyjrzyjmy się teraz procesom socjologicznym zachodzącym w obu historiach.
I tu, i tu bohaterowie w punkcie wyjścia dochodzą do wniosku, że aby przetrwać, należy współpracować. Współpraca ta wychodzi im jednak ze skrajnie różnymi skutkami. Być może różnicę tą, poza oczywistymi spostrzeżeniami takimi jak całkowicie inny zamysł autorski oraz inna grupa czytelnicza, można tłumaczyć tym, że w przypadku Dwóch lat wakacji bohaterowie znali się przed całą przygodą, podczas gdy w przypadku bohaterów władcy much, nic nie wskazuje bezpośrednio na ich wcześniejszą znajomość. Nie chciałbym jednak wyprzedzać faktów, bo wrócę jeszcze do tego wątku.
Jeśli chodzi o Dwa lata wakacji, autor daje nam w nich obraz zróżnicowanej wiekowo, choć też wyjątkowo dojrzałej jak na swój wiek, grupki dzieci. Na początku przestraszone i zagubione, szybko jednak organizują się, aby wspólnie stawić czoła niesprzyjającym warunkom, w jakich się znalazły. Mimo, że brakuje im doświadczenia i wielu rzeczy muszą się uczyć na błędach, szybko przyzwyczajają się do wzajemnego wykorzystywania swoich atutów w walce o byt. Wychodzi tu przy okazji wyjątkowa odpowiedzialność starszych chłopców, którzy opiekują się młodszymi, starając się jednocześnie być dla nich wzorem. Młodzi rozbitkowie szybko dochodzą do wniosku, że aby stworzyć sprawną mini społeczność, należy wybrać, na drodze głosowania, przywódcę, gubernatora, który czuwałby nad ogólnym porządkiem i podziałem zadań. Wybierają go i konsekwentnie się go słuchają, chociaż oczywiście jedni robią to chętniej, a inni mniej chętnie. Każdy dzień z życia rozbitków opisanych przez Verne’a jest zorganizowany, a i rzadko które działanie nie ma celu praktycznego w szerszej perspektywie. Młodzi robinsonowie organizują sobie nawet szkołę, korzystając z książek ocalonych z ich rozbitego okrętu, gdzie starsi edukują młodszych. Ponieważ prawie wszyscy mają nadzieję na uratowanie, nie zapominają również o maszcie sygnalizacyjnym widocznym dla ewentualnie przepływających statków. Wszyscy zdają sobie sprawę z celowości przedsięwziętych działań, co jednak nie oznacza, że między rozbitkami nie wybuchają spory. Różnicę zdań widać przede wszystkim między dwoma bohaterami, którzy darzą siebie umiarkowaną niechęcią, ale konflikt zaostrza się, gdy jeden z nich zostaje obwołany gubernatorem, co nie podoba się drugiemu z chłopców. Między konkurentami wybuchają częste kłótnie. Kilka z nich kończy się nawet bójkami. Ostatecznie jednak przeciwnicy godzą się pod wpływem wspólnych przeżyć i w obliczu wspólnego wroga nawiedzającego w pewnym momencie wyspę.
Widzimy więc, że obraz małej społeczności Verne’a wydaje się, choć może nie kryształowy, to jednak nieco wyidealizowany. Prawie wszystkie trybiki są tam na swoim miejscu, a bohaterowie z niewspółmierną do wieku dojrzałością i zaradnością przeciwstawiają się wszelkim przeciwnościom zarówno tym związanym z naturą, jak i z nieprzychylnymi obcymi. Można więc powiedzieć, że mamy tu do czynienia z właściwie postawioną granicą my i oni, czego na pewno nie widać w przypadku bohaterów Goldinga.
O ile w Dwóch latach wakacji mieliśmy do czynienia z wyidealizowanym obrazem współdziałania, o tyle we Władcy much stykamy się z obrazem wręcz groteskowo przechylonym w drugą stronę.
Już warunki początkowe, w jakie zostają wrzuceni bohaterowie Goldinga, są skrajnie odmienne od tych z powieści Verne’a. U tego drugiego postaci lądują na dużej wyspie o klimacie umiarkowanym, stosunkowo dużą różnorodnością biologiczną, sprzyjającym ukształtowaniem terenu i jak się ostatecznie okazuje, znajdującą się blisko cywilizowanych lądów.
U tego pierwszego z kolei dostają się na mały ląd pośrodku oceanu, porośnięty dżunglą, opanowany przez uciążliwy klimat równikowy, a na dodatek muszą żyć w sąsiectwie trupa nieszczęśnika, który zginął tu zapewne wiele lat temu. Co prawda wątek zmarłego nieszczęśnika pojawia się również w Dwóch latach wakacji, ale tam jest to opisane znacznie mniej horrorystycznie. A jak zachowują się sami bohaterowie. O ile w poprzedniej pozycji grupa była silnie skonsolidowana i posiadająca jednomyślny cel, o tyle tutaj zdecydowanie nie.
Wiele z postaci od samego początku zachowywało się, jak w jakimś marazmie, czy po prostu halucynacji. W przypadku niektórych scen, zwłaszcza tych co bardziej makabrycznych, trudno było się rozeznać, co jest faktycznym wydarzeniem, obiektywnym z perspektywy świata przedstawionego, a co jedynie majakiem bohatera. Zasadniczo rozbieżne pozostawały również cele poszczególnych członków grupy. Niektórzy, aczkolwiek jak się wydaje mniejszość, pragnęli przede wszystkim ratunku i chcieli zrobić wszystko, ażeby go uprawdopodobnić. Najmłodsi myśleli głównie o bezcelowej z praktycznego punktu widzenia, zabawie. Była też grupa nastawiona na eksplorację wyspy w celach myśliwskich. Oficjalnie miało to służyć wyżywieniu gromady, naprawdę jednak szybko okazało się upustem dla patologicznej rządzy zabijania i przyjemności czerpanej z dominacji nad inną istotą żywą.
Tu nikt, albo żeby być szczerym prawie nikt, nie zważał na bezpieczeństwo najmłodszych. Maluchy były pozostawione same sobie bez żadnej opieki i autorytetów.
Praktycznie każdy robił, co chciał. Nie było żadnych rygorów związanych z edukacją, czy harmonogramem dnia, a nawet faktycznie obowiązujących praw. Wszystko to pozostaje w jaskrawej sprzeczności z obrazem ukazanym w Dwóch latach wakacji. U Verne’a zdyscyplinowanej Grupie przewodził wybrany demokratycznie gubernator. Tu wprawdzie chciano wybrać wodza i czysto teoretycznie nawet go wybrano. Od początku jednak jego pozycja była niezwykle słaba. W książce Verne’a przywódca był wybrany świadomie, przez ludzi, którzy rzeczywiście go znali i szanowali. U Goldinga wybrano anonimowego spośród anonimowych. Wybór padł na niego chyba tylko dlatego, że zwołał zebranie i pierwszy podjął wysiłki, aby zapanować nad całym bałaganem. Tyle tylko, że zapanować wcale nie było łatwo. W grupie, w której każdy jest anonimowy, trudniej zachować solidarność i szacunek, zwłaszcza, jeśli wszyscy członkowie tej Grupy są jeszcze niedojrzali. W efekcie na niczym spełzły próby ustalenia jakichkolwiek praw. Przywódca był tylko z nazwy i nie udało mu się dopilnować nawet kolejności zabierania głosu na zwoływanych przez niego zebraniach. Nie potrafił też wyznaczyć i utrzymać podziału zadań koniecznych do koegzystencji w trudnych warunkach. Myśliwi polowali, jak chcieli, większość nie robiła nic, a tak niezbędnych zadań, jak na przykład budowanie szałasów, nie było komu wykonywać. Odpowiedzialność uległa całkowitemu rozproszeniu. Ludzie wyznaczani do pilnowania ogniska sygnałowego, tak ważnego, jeśli rozbitkowie chcieli wrócić do domu, zaniedbali je, doprowadzając do tego, że zgasło ono akurat wtedy, gdy na horyzoncie przepływał zbawczy okręt.
Potem sprawy wyglądały coraz gorzej. Przeciwko fikcyjnemu już i tak przywódcy wybuchły zdecydowane bunty tych, którzy nie chcieli się podporządkować jego szczątkowym nakazom. Resztki dyscypliny znikły. Beznadziejna sytuacja zaczęła doprowadzać wszystkich do obłędu. Najmłodsi, i nie tylko oni, zaczęli mieć w nocy koszmary, ale prawie nikt się tym nie przejmował. Zbuntowani myśliwi, czyli dzieci, które myśliwymi się nazwały, urządzały krwawe obławy na żyjące dziko na wyspie świnie, tylko w celu zaspokojenia patologicznej rządzy mordu i zadawania cierpienia. Organizowali uczty, w praktyce bardziej przypominające orgie, podczas których zabawiali się znowu, tym razem pozorując polowania na swoich współtowarzyszy. Sytuacji nie poprawiał ciągły lęk przed wyimaginowanym zwierzem, którego mit powstał za sprawą wspomnianego wcześniej trupa poprzedniego rozbitka. W tym wszystkim nie brakowało wzajemnej dyskryminacji i poniżania, zwłaszcza niektórych postaci. Moim zdaniem nie było tam jednej prawdziwej, przyjacielskiej relacji, choć jedna relacja była bliżej stadium przyjaźni, niż inne. Ciągłe dawanie upustu najniższym instynktom: strachowi i pragnieniu dominacji, doprowadziło w końcu do morderstwa oraz śmiertelnego wypadku będącego blisko morderstwa, zważywszy na wszystkie okoliczności.
Ostateczną patologię stanowiło będące przedostatnią sceną powieści polowanie zdeprawowanych myśliwych ukrywających twarze pod barwami wojennymi dającymi im jeszcze większe poczucie anonimowości i bezkarności na tego, którego na samym początku obrali wodzem. Wyglądało to dokładnie, jak łowy na zwierzę, ze wszystkimi możliwymi implikacjami, obławą i tak dalej, co tylko pokazuje stopień dehumanizacji zarówno oprawców, jak i ich ofiary w oczach polujących.
W takim właśnie stanie znalazła grupkę załoga brytyjskiego krążownika, która przyszła nieszczęśnikom z odsieczą. Mamy zatem dwie przeciwstawne wizje. Dwa efekty myślowego eksperymentu społecznego. Pytanie, jakie można zadać na koniec brzmi, która wizja byłaby bliższa prawdy z perspektywy psychologii społecznej i moralnej. W miarę moich skromnych kompetencji w tym zakresie, jestem skłonny stwierdzić, że chyba nie da się udzielić jednej odpowiedzi, bo też obie sytuacje nie były analogiczne. Pewne eksperymenty pokazują, choć przeprowadzono je na dorosłych, że ludziom bardzo łatwo jest wejść w rolę i zdehumanizować innych, jeśli tylko zapewni się im określone warunki. Udowodnił to choćby eksperyment więzienny Zimbardo, gdzie podzielono studentów na dwie grupy. Jedna wcieliła się w więźniów, druga w strażników więziennych. Już ta odrobina władzy dana odgrywającym strażników wystarczyła, żeby zaczęli oni traktować „więźniów” w sposób całkowicie niegodny. Ostatecznie zmusiło to eksperymentatora do zaprzestania eksperymentu, a pamiętajmy, że była to sytuacja kontrolowana, symulowana i zaimprowizowana z udziałem świadomych, wykształconych, dorosłych ludzi. Pytanie, jak by się to skończyło w warunkach naturalnych i bez nadzoru.
Z drugiej strony wiemy, że dzieci często, jeśli się im na to pozwoli, głównie myślę tu o dzieciach małych, potrafią zatracić się w zabawie, wejść w rolę tak, że zacierają granicę między grą, a rzeczywistością, a to znowu w kontrolowanych warunkach. Być może więc scenariusz Goldinga byłby całkiem realny.
Mimo to, przyglądając się dla odmiany Dwóm latom wakacji, trzeba przyznać, że scenariusz nie jest tak nieprawdopodobny, mówię tu tylko o relacjach społecznych, jak można by było sądzić. Jak powiedziałem wyżej, tutaj sytuacja była o tyle inna, że wszyscy znali się przed trafieniem na wyspę, a wspólne trudy doprowadziły bardziej do zatarcia się nierówności, niż do ich uwypuklenia. To zmienia nieco postać rzeczy, bo jak pokazuje między innymi psycholog ewolucyjny Paul Bloom, a zresztą nie tylko on, ważną siłą napędową zachowań moralnych jest empatia. Ta z kolei jest zawsze silniejsza w stosunku do tych ludzi, czy istot, które uważamy za członków własnej grupy. Właśnie to miałem na myśli, mówiąc o prawidłowym ujęciu relacji my oni i właśnie to nie mogło wystąpić w przypadku bohaterów Goldinga. Oczywiście empatia też ma różne twarze i nie zawsze musi być pozytywna, jak uświadamiają psychologowie, ale to temat na inny wpis, lub dyskusję w komentarzach.
Podsumowując, powyżej starałem się skrótowo przeanalizować obie omawiane książki pod kątem psychologicznym, co sprawiło, że wpis przypomina raczej te z cyklu refleksje literackie, a nie wyzwanie czytelnicze. Mam jednak nadzieję, że kogoś to zaciekawi. Oczywiście temat nie jest wyczerpany i żeby to zrobić, należałoby włączyć w to jeszcze wiele koncepcji psychologicznych i filozoficznych. Nie zrobiłem tego, bo nie taki był też cel wpisu. Wiem jednak, że są tu tacy, którzy na temat psychologii mają wiedzę szerszą od mojej. Może więc skuszą się na jakąś dyskusję? 🙂
Ja teraz powiem tylko, że nie żałuję, że przeczytałem którąkolwiek z tych książek, choć nie sądzę, bym kiedyś do nich wrócił. Powieść Verne’a to fajna historia, nieco idealistyczna, spłycająca pewne relacje i schematyczna, jak to często bywa w opowieściach przygodowych dla młodzieży. Taki gatunek i do tego nie mam zastrzeżeń. Czyta się jednak dość dobrze i przyjemnie, mimo stosunkowo małej liczby dialogów. Mogłoby być więcej. Byłoby bardziej klimatycznie. Polecam jednak, jeśli ktoś lubi przygodówki i chce się odstresować przy czymś lekkim. Mi było to potrzebne po sesji. 😀
Jeśli zaś chodzi o Władcę much. No cóż. Nie jest to książka do poduszki. Są momenty grozy, okrucieństwa, generalnie tego wszystkiego, co wiążemy z ciemną stroną ludzkiej natury. Nie polecam osobom nadmiernie wrażliwym i szczerze mówiąc w ogóle nie wiem, czy komukolwiek polecam. Powieść miała prowokować do pewnych przemyśleń i może nawet prowokuje, ale mimo wszystko uważam, że pewne rzeczy pokazuje w bardzo zradykalizowany sposób. Czyta się dość ciężko i nie jestem pewien, czy jej przekaz jest na tyle wartościowy i odkrywczy, żeby to zrekompensować. U wielu historia może wzbudzić zapewne zgorszenie moralne, a w pewnym sensie też estetyczne, za to opisów typowo refleksyjnych, wyjąwszy wymowę całokształtu analizowaną powyżej, jest relatywnie niewiele.
Jest to jednak moja subiektywna opinia i oczywiście chętnie podyskutuję, jeśli ktoś ma inne odczucia.
Tym akcentem żegnam się z Wami, gratuluję wytrwałym, którzy doczytali do końca i do następnego wpisu.

6 odpowiedzi na “18-19 – j. verne – Dwa lata wakacji i W. Golding – Władca much”

Bardzo interesująca dogłębna analiza. Wizja Goldinga jest przerażająca, ostrzej zarysowana, bohaterowie bardziej „kanciaści” psychologicznie. U Verne’a więcej minowolnego dydaktyzmu. Nawet zauważam inspirację pedagogiką Frennet’owską: starsi uczą młodszych, dzieci edukują się, czerpiąc z natury i własnych działań. Osobiście, wolę „Dwa lata wakacji”, ale „Władcy…” nie odmawiam mocnej, inteligentnej koncepcji i w pewnym sensie smaczków wizjonerskich połączonych z aluzjami.

To tak jak ja. Swoją drogą, ciekawie u Goldinga zarysowano tragiczne konsekwencje braku władzy. To takie bardzo hobbesowskie i w totalnej kontrze do stanu natury Russeau.

Znam tylko Goldingową książkę, a dokładniej film na jej podstawie.
Patrząc na różne eksperymenty psychologiczne, na to jak ludzie potrafią się zmienić po dojściu do władzy, myślę, że nie jest wizja przedstawiona we „władcy much” daleka od żeczywistości.
Chociaż w praktyce okazało by się może, że ta mała społeczność podzieliła by się na dwie czy 3 grupy i rywalizowała ze sobą, ale to takie moje luźne przemyślenia.

No właśnie. Tutaj pod koniec już się zaczynała dzielić, chociaż ta z Rolfem dalej była, jak ostatecznie pokazali bliźniacy, słabo skonsolidowana.

W chłopakach doszły do głosu mroczne instynkty. Myślę, że gdyby bohaterowie byli starsi, walka nabrałaby jeszcze większego rozpędu. Taaak, z koncepcją imć Rousseau to nie ma nic wspólnego. Już więcej jej u Monsieur Verne’a.

Obsstawiam, że rozwój wypadków z "Władcy much" miałby większe szanse powodzenia. A to dlatego, że u Verne’a znalazł się autorytet, którego generalnie wszyscy słuchali, chcieli słuchać, choć sami go nominowali. W rzeczywistości nie jest łatwo o takiego człowieka. W poczuciu bezkarności znajdzie się cwaniak albo kilku, którzy zaczną sprawdzać dokąd sięga władza przywódcy, a gdy on tego nie zdusi w zarodku, wlezą mu ci cwaniaczkowie na głowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink