Kategorie
Nominacje Refleksje literackie

Moja ulubiona książka – nominacja od Kat

Witajcie,
Nadszedł czas, aby wywiązać się z blogowego wyzwania, jakie postawiła przede mną Kat. Napisała mi mianowicie, żebym opisał swoją ulubioną książkę, zostawiając mi jednak swobodę w kwestii tego, jaki aspekt książki zechcę w opisie uwzględnić.
Przyznam szczerze, że choć miałem od samego początku pewne typy, nie byłem od razu przekonany na sto procent, jaką książkę chcę opisać, która jest moją ulubioną. Przeczytałem ich bardzo dużo i wiele z nich uważam za wartościowe z uwagi na pewne aspekty, podczas gdy pod innymi względami miałbym im sporo do zarzucenia. Z tej przyczyny wybór nie był prosty, bo trudno porównać książki jeden do jednego, tym bardziej, kiedy przynależą one do różnych gatunków literackich.
Zapewne wielu z was kojarzy mnie przede wszystkim z wiedźminem i Harrym Potterem. Są to książki, do których najczęściej się odwołuję w różnych dyskusjach, ale nie wybrałem żadnej z nich. Po pierwsze dlatego, że pomimo, iż bardzo cenię oba uniwersa i osnute wokół nich historie, nie jestem przekonany, czy są to moje ulubione sagi. Tym bardziej miałbym problem z powiedzeniem tego o którejś konkretnej książce w ramach tych serii.
Mój wybór padł na książkę, którą już kiedyś na tym blogu analizowałem, choć pod nieco innym kątem, czyli Pałac północy. Wybrałem ją, ponieważ była to książka, która mnie poruszyła, naprawdę poruszyła, choć jeśli idzie o konstrukcję fabularną można jej coś zarzucić.

Witajcie,
Nadszedł czas, aby wywiązać się z blogowego wyzwania, jakie postawiła przede mną Kat. Napisała mi mianowicie, żebym opisał swoją ulubioną książkę, zostawiając mi jednak swobodę w kwestii tego, jaki aspekt książki zechcę w opisie uwzględnić.
Przyznam szczerze, że choć miałem od samego początku pewne typy, nie byłem od razu przekonany na sto procent, jaką książkę chcę opisać, która jest moją ulubioną. Przeczytałem ich bardzo dużo i wiele z nich uważam za wartościowe z uwagi na pewne aspekty, podczas gdy pod innymi względami miałbym im sporo do zarzucenia. Z tej przyczyny wybór nie był prosty, bo trudno porównać książki jeden do jednego, tym bardziej, kiedy przynależą one do różnych gatunków literackich.
Zapewne wielu z was kojarzy mnie przede wszystkim z wiedźminem i Harrym Potterem. Są to książki, do których najczęściej się odwołuję w różnych dyskusjach, ale nie wybrałem żadnej z nich. Po pierwsze dlatego, że pomimo, iż bardzo cenię oba uniwersa i osnute wokół nich historie, nie jestem przekonany, czy są to moje ulubione sagi. Tym bardziej miałbym problem z powiedzeniem tego o którejś konkretnej książce w ramach tych serii.
Mój wybór padł na książkę, którą już kiedyś na tym blogu analizowałem, choć pod nieco innym kątem, czyli Pałac północy. Wybrałem ją, ponieważ była to książka, która mnie poruszyła, naprawdę poruszyła, choć jeśli idzie o konstrukcję fabularną można jej coś zarzucić.
Ponieważ we wpisie Między miłością, a szaleństwem powiedziałem już całkiem sporo na temat tej książki Carlosa Ruiza Zafóna, nie będę tu poświęcał wiele miejsca opisom fabuły i możliwym jej interpretacjom, co by się nie powtarzać. Chętnych odsyłam do rzeczonej analizy w wątku refleksje literackie. Tu przypomnę tylko krótko. Akcja koncentruje się wokół grupki wychowanków jednego z sierocińców w Kalkucie, którzy w momencie rozpoczęcia powieści osiągają wiek pozwalający im na opuszczenie przytułku. Rzecz dzieje się w Indiach lat trzydziestych XX wieku, a więc w czasach, gdy kraj ten był jeszcze kolonią angielską. Mimo niezbyt łatwej sytuacji gospodarczo-politycznej, chłopcy cieszyli się zapewne, że z tą chwilą będą mogli rozpocząć nowe życie, lecz nadejście tego nowego życia zostało opóźnione przez przeszłość jednego z młodych absolwentów sierocińca Bena. Przeszłość ta upomniała się o niego i jego siostrę pod postacią tajemniczego psychopaty, który najwyraźniej uwziął się, aby ich zamordować bez wyraźnego powodu. Tak przynajmniej się wydawało, ale historia oczywiście okazała się znacznie bardziej złożona.
Jak się dowiadujemy, u jej podstaw leżą powiązania rodzinne dwójki nastolatków, a konkretniej, prześladowcą okazuje się by ć ich ojciec, czy raczej coś, co po ich ojcu zostało. Lahaway Chandra Hatterkchee, bo tak nazywał się ojciec rodzeństwa, po bardzo ciężkim dzieciństwie, oglądaniu samospalenia matki, pobycie w domu dla obłąkanych i młodości naznaczonej wieloma niegodnymi postępkami przechodzi przemianę, gdy poznaje miłość swojego życia, matkę Bena i Sheere. Pod jej wpływem wchodzi na całkowicie nową ścieżkę, zostaje cenionym inżynierem i postanawia wykorzystać swoje zdolności do działalności dobroczynnej na rzecz indyjskich dzieci z biednych rodzin. Niestety los stawia na jego drodze ludzi, którzy podobnie jak niegdyś Lahaway, nie mają nic do stracenia i chcą wykorzystać jego talenty do ratowania swojej pozycji, przy czym ratowanie to nie ma wiele wspólnego z humanitaryzmem. Lahaway nie chce wracać na złą drogę, ale jego prześladowcy grożą, że zabiją mu żonę, czyli pozbawią go tego, co dla niego najcenniejsze. W tej sytuacji inżynier decyduje się grać na dwa fronty, aby wyprowadzić w pole szantażystów, lecz ta podwójna gra kończy się dla niego tragicznie. Lahaway, będąc uprzednio świadkiem zabójstwa swojej żony, sam ginie razem z tymi, których tak chciał uszczęśliwić. Wielka nienawiść kumulująca się w nim przez całe nieszczęśliwe życie, nie pozwala mu jednak odejść. Jego duch wraca pod postacią ognistej zjawy. Nie jest to już jednak dawny Lahaway z czasów pożycia małżeńskiego, szczodry i chcący za wszelką cenę naprawić błędy młodości. Jest to manifestacja wszystkich frustracji, jakich kiedykolwiek doznał inżynier, esencja jego szaleństwa, z którego kiedyś udało mu się wyjść.
W mściwym zapamiętaniu chce uśmiercić nawet swoje dzieci stanowiące ostatnią mocną nić łączącą go z tym, kim był niegdyś.
Cóż. Streściłem nawet więcej, niż początkowo zamierzałem, ale może przynajmniej dzięki temu będę mógł rozwinąć się bardziej w opisie moich odczuć dotyczących tej książki. Dlaczego uznałem ją za ulubioną?
Po pierwsze i najważniejsze, dlatego, że ta powieść łączy w sposób moim zdaniem dość niepowtarzalny dwie cechy, które decydują w największym stopniu o tym, że dana książka mi się podoba. Z jednej strony jest to fantastyczność (obecność wątków nadnaturalnych, które tworzą ten szczególny rodzaj atmosfery świata przedstawionego. Z drugiej natomiast ukryte w całej opowieści wątki egzystencjalne, najlepiej wynikające wprost z portretów psychologicznych poszczególnych postaci.
Drugą rzeczą, którą cenię w omawianej powieści jest już konkretny sposób ukazania określonych motywów psychologicznych i kreacji bohaterów, zwłaszcza zaś tego czarnego charakteru. Kto choć przelotnie zetknął się z fantastyką i klimatami około-fantastycznymi, ten wie, jak istotną rolę dla struktury fabularnej tego typu utworów odgrywa zdefiniowanie protagonisty i antagonisty w danym świecie przedstawionym. Być może w przypadku niektórych sag, takich, jak choćby Wiedźmin, czy Pieśń lodu i ognia kwestia tego podziału staje się bardziej skomplikowana, bo przeważają tam raczej odcienie szarości, a nie czarnobiały podział na dobro i zło, ale nawet tam istnieje przynajmniej jedna napiętnowana jednoznacznie negatywnie zła siła.
W każdym razie teraz chciałbym nawiązać właśnie do tych odcieni szarości. Jedną z rzeczy, która bardzo mnie denerwuje w powieściach fantastycznych, jest założenie, że antagonista jest zły, bo tak, po prostu dlatego, że zło jest jego cechą istotową i konstytutywną. Nie mówię, że taka kreacja czarnego charakteru przekreśla od razu w moich oczach dzieło, ale zdecydowanie wolę, kiedy czarne charaktery mają historię, z której można wyprowadzić przyczyny ich upadku moralnego. Uwiarygodnia to postać, czyni bardziej logiczną i generalnie pozwala na zachowanie części ludzkich, realistycznych rysów. Nie ukrywam natomiast, że taki rodzaj twórczości odpowiada mi najbardziej. Realistyczne psychologicznie postaci osadzone w fantastycznych uniwersach. Poza wszystkim pokazanie historii czarnego charakteru równa się dla mnie wykorzystaniu jego potencjału, ponieważ dobre ukazanie upadku moralnego danej postaci, to świetny pretekst do poruszenia istotnych egzystencjalnie wątków. Z dobrymi postaciami jest dla mnie troszeczkę inaczej i łatwiej, choć umiejętne pokazanie, jak dobra postać kształtowała swój charakter też może być interesujące. Naturalnie kojarzy mi się tu motyw mędrca i tego, że moim zdaniem znacznie ciekawsze jest ukazanie postawy życiowej takiego bohatera jako wypadkowej jego wszystkich doświadczeń, trafnych wyborów podyktowanych szlachetnością, ale też błędów i porażek, na których się uczył. Powinno się nawet podkreślić jego pewne słabości, z którymi się zmaga i wygrywa z nimi, może czasami nie małym kosztem, bo inaczej znowu traci na realistyczności. To temat na inny wpis poświęcony stricte figurze mędrca w literaturze fantastycznej. Może coś takiego też napiszę. Wróćmy jednak po tej długiej dygresji do Pałacu północy. Napisałem wyżej, że lubię czarne charaktery z historią. To kolejna rzecz, która została dla mnie dobrze zrobiona w Pałacu i to ona w gruncie rzeczy sprawiła, że książka ta tak mnie poruszyła. Nic nie usprawiedliwia tego, czego młody Lahaway, a zwłaszcza to, co wyłoniło się w jego drugim wcieleniu dopuszczało się względem innych. Robił po prostu rzeczy okrutne. Z drugiej jednak strony, przy całym potępieniu dla jego wyczynów, można mu bardzo współczuć. Doświadczył tylu wręcz makabrycznych przeżyć, że naprawdę dziwnym by było, gdyby się nie złamał. To bezwątpienia jedna z tych postaci literackich, które można potępiać i litować się nad nimi jednocześnie.
Oczywiście to litowanie się nad tego rodzaju postaciami stanowi niezaprzeczalnie przywilej czytelnika. W realnym życiu bardzo trudno byłoby zapewne taką litość poczuć, gdyż emocje wzięłyby tu na pewno górę nad racjonalną analizą i chcielibyśmy po prostu, żeby taki łajdak jeden czy drugi zapłacił za to, co zrobił. W sytuacji czytelnika emocje te są odpowiednio słabsze, a poza tym, dzięki bezstronnemu, wszechwiedzącemu narratorowi mamy dostęp do pełnych motywacji i życiorysu bohatera, przynajmniej w niektórych przypadkach. Możemy więc sobie pozwolić na taką psychoanalizę. Ktoś by mógł powiedzieć, co z tego, skoro taka chłodna analiza jest nierealna z punktu widzenia rzeczywistości. Nawet względem postaci historycznych nie zawsze możemy sobie na nią pozwolić, bo nawet jeśli przez lata emocje związane z ich nierzadko kontrowersyjnymi działaniami okrzepły, nie musimy mieć pełnych danych do analizy. Tak, ale z drugiej strony właśnie przez to wszystko, dobrze skonstruowane dzieła literackie umożliwiają interesujące eksperymenty myślowe.
Wróćmy do książki, bo znów wdałem się w rozważania ogólnoliterackie, choć inspirowane tym konkretnym dziełem. Jak pisałem, postaci takich, jak Lahaway można żałować, tym bardziej, że akurat Lahaway ostatecznie znów doznał, hm, może nie wyrzutów sumienia sensu stricte, ale w każdym razie gorzkiej autorefleksji. Taka skrucha, czy świadcząca o niej bezpośrednio chwila zadumy też pomaga w żałowaniu nawet złej postaci, zwłaszcza, jeśli jest oddana wiarygodnie, a myślę, że Zafón oddał ją przekonująco. Ostatecznie Ben żegna się z tym, co kiedyś było jego ojcem, wysłuchawszy uprzednio jego bardzo swoistej spowiedzi. Widmo Lahawaya rezygnuje ze swoich wcześniejszych zamiarów względem syna i wreszcie uwalnia się całkowicie z ziemskiego wymiaru. W moim opisie może to brzmieć bardzo górnolotnie i patetycznie, ale klimat powieści sprawia, że wygląda to jednak nieco inaczej, przynajmniej moim zdaniem. Naturalnie można tu podkreślić jeszcze raz, że wybaczenie w przypadku dzieł literackich jest pewnym przywilejem, a takie oceny w życiu nie muszą przychodzić łatwo. Myślę sobie, że poza pierwiastkiem emocjonalnym może wynikać to również z faktu, że w realnym życiu nie wiemy nigdy na sto procent, czy ktoś żałuje na pewno tego, co złego zrobił. W przypadku powieści raczej przyjmujemy to bez zastrzeżeń, bo uznajemy instancję wszechwiedzącego narratora. Oczywiście, jak powiedziałem, nie należy zapominać, że widmo Lahaway’a nie wyraziło skruchy bezpośrednio, ale raczej wyraziło ubolewanie nad swoją kondycją, której już nie może zmienić. To też bardzo ciekawy motyw, lecz nie będę go tu szerzej analizować.
Zamiast tego chciałbym powiedzieć jeszcze, co dla odmiany mi się w tej książce nie podobało. Przede wszystkim jedno. Pewna niespójność postaci Lahaway’a. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie byłby on w stanie funkcjonować normalnie i po występnej młodości skończyć Inżynierię, a poza tym generalnie być w miarę normalnym, choć przez te kilka lat. Oczywiście nie wiemy, na ile standardowo zachowywał się on w codziennym życiu, ale z tego, czego dowiadujemy się o jego przeszłości, wnioskuję, że zaburzenia psychiczne raczej zaszły u niego zbyt daleko, żeby mógł normalnie społecznie funkcjonować. Jest to więc nieco naciągane. Mówię tu o psychicznym funkcjonowaniu, ale równie dobrze można to odnieść do sfery służbowej, czy kontaktów z prawem. Nie sądzę, żeby osobnik, który miał taką podejrzaną przeszłość, cieszył się takim zaufaniem społecznym, a raczej ciężko byłoby mu pewne rzeczy ukryć. Z zaufaniem mogłoby być tym ciężej, że ludzie, którzy go otaczali, nie musieliby wiedzieć tego, co wie czytelnik od narratora, że jego przemiana pod wpływem żony była autentyczna.
Mimo wszakże tego zastrzeżenia, i tak jest to jedna z moich ulubionych książek i sądzę, że jest warta polecenia.
Podsumowując, mam nadzieję, że tym wpisem podołałem wyzwaniu Kat. Zresztą pewnie niebawem się dowiem. 😀
Mój wybór ulubionej książki padł na Pałac północy, ponieważ jest to książka poruszająca i zawierająca ciekawy portret psychologiczny. To historia bardzo smutna, ale też na swój sposób piękna mówiąca o przyjaźni, miłości silniejszej, niż strach przed śmiercią, ale też szaleństwie, nienawiści i podłości. Bezsprzecznym atutem jest tu kreacja tak-zwanego czarnego charakteru, choć i ona ma swoje wady. Ja jednak powiem, że niewiele napotkałem do tej pory postaci literackich, które zmieniałyby się tyle razy, upadały, podnosiły się i upadały znowu, by ostatecznie popaść w coś w rodzaju smutnej akceptacji własnej kondycji, akceptacji bezsilnej, ale z dużą dozą moralnej samoświadomości.
Polecam Pałac wszystkim tym, którzy lubią opowieści z przesłaniem, ale też nie radzę czytać tym, którzy wolą łatwe, przyjemne i jednoznaczne zakończenia.
Tą rekomendacją kończę tę pseudo-recenzję i zapraszam do dzielenia się swoimi odczuciami w komentarzach.
Do następnego wpisu

4 odpowiedzi na “Moja ulubiona książka – nominacja od Kat”

Również czytałam. Poruszająca książka. Rzeczywiście, czarny charakter bardzo dobrze wykreowany. W ogóle wydaje mi się, że nie lada sztukę dla autora stanowi dobre ukazanie czarnego charakteru.

Tak. To prawda. Niektórym to niestety nie wychodzi. To znaczy, czarne charaktery są najczęściej wybrakowane, bo widzi się je najczęściej, jako automaty zaprogramowane tylko na zabijanie. To oczywiście trochę ich specyfika, ale miło, kiedy właśnie przynajmniej mają historię. Tak było tu, tak było z Voldemortem, Galbatoliksem, ale już taki Sauron, kronos, czy gaja u Riordana to pod tym względem kompletna klapa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink