Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

3. R. Stevenson – Dr. Jakylle i P. Hyde.

Witajcie,
Nadszedł czas na kolejną recenzję w związku z wyzwaniem czytelniczym. Jako, że ostatnio jakoś nie wychodzi mi zbytnio czytanie grubych tomów, dziś na tapecie nowela autorstwa R. Stevensona, czyli jak w tytule, DR. Jakylle i P. Hyde. Sama nowela utrzymana jest w klimacie podobnym do niektórych powieści Le Guin, czy Zafóna, albo raczej podobny jest przewodni motyw, bo same realia jednak nieco odmienne.
Akcja rozgrywa się w XIX-wiecznym Londynie i osnuta jest wokół kilku postaci: statecznego adwokata Uttersona, DR. Jakylle’a oraz paru członków jego domowej służby. Poza wymienionymi w całym opowiadaniu pojawia się zaledwie parę epizodycznych postaci, ale są one na tyle poboczne, że szersze rozwodzenie się nad nimi nie ma raczej większego sensu.
Główny bohater tytułowy DR. Henryk Jakylle jest szanowanym lekarzem z wysokimi aspiracjami naukowymi. Posiada jednak również swoje mroczne sekrety. Czarne chmury zaczynają zbierać się nad głową doktora, gdy w jego życiu pojawia się tajemnicza postać pana Hyde’a. Wszystko wskazuje na to, że Hyde to protegowany Jakylle’a, a obu mężczyzn łączy ścisła, acz bardzo hermetyczna i niezrozumiała dla otoczenia relacja. Hyde zdaje się cieszyć pełnym zaufaniem doktora, może wchodzić i wychodzić z jego domu i pracowni o każdej porze dnia i nocy, a dodatkowo doktor, jak dowiadujemy się od Uttersona, zapisał Hydeowi wszystko, co posiada na wypadek własnej śmierci. Tak zażyła relacja obu mężczyzn jest tym dziwniejsza, że na pierwszy rzut oka różnią się oni bardzo charakterologicznie. Z jednej strony Jakylle: szanowany lekarz i naukowiec, człowiek być może nieco ekscentryczny, ale także szczodry, w gruncie rzeczy dobroduszny i posiadający grono oddanych przyjaciół. Z drugiej Hyde: antypatyczny, o odpychającej aparycji, bezduszny, a wręcz bestialski, jak okazuje się zwłaszcza, gdy bez śladu skrupułów morduje przypadkowo napotkanego staruszka. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach istota owej relacji zaczyna coraz bardziej frapować Uttersona będącego prywatnie przyjacielem Jakylle’a. Rozwiązanie całej zagadki okazuje się porażające. Wiem, że być może nie powinienem go tu opisywać, bo jest to spoiler, ale bez tego opisu nie mógłbym w sposób całkowicie jasny odnieść się do filozoficznych konotacji omawianego dzieła, które są dla mnie ważne z oczywistych względów. Zdradzę więc zakończenie tej historii, choć nie w stu procentach, żeby mieli trochę przyjemności ci, którzy ewentualnie chcieliby przeczytać nowelę.
Jak dowiadujemy się z ostatniej części opowiadania, relacja łącząca Edwarda Hyde’a z Henrykiem Jakyllem jest zasadnicza, ponieważ są oni jedną i tą samą osobą. Hyde stanowi tu mroczne alterego doktora, który świadomie doprowadził do rozdzielenia dwóch części swojej osobowości: tej dobrej i tej złej. Właśnie ten motyw rozdzielenia jest elementem łączącym dzieło Stevensona z późniejszymi powieściami Le guin, czy Zafóna, aczkolwiek zamysł, choć podobny w ogólnym zarysie, różni się w szczegółach we wszystkich powyższych pozycjach. W ziemiomorzu Ged uwalnia przypadkowo swojego mrocznego bliźniaka. Lazarus w Światłach września Zafóna pada ofiarą szalonego czarnoksiężnika. Z kolei Henryk Jakylle dobrowolnie doprowadza do podzielenia swojej jaźni i w przeciwieństwie do bohaterów innych autorów, przeistacza się za każdym razem, gdy do głosu dochodzi któraś z cząstek jego osobowości. Każdorazowo egzystować może tylko Jakylle, albo Hyde w zależności od tego, która z sił ma kontrolę nad ciałem doktora. Nie jest zaś tak, że dwie osobowości współistnieją niejako obok siebie, z czego jedna ma charakter demonicznej zjawy. W tym miejscu trzeba jeszcze zaznaczyć, że według pomysłu Stevensona, każda z cząstek osobowości lekarza zachowuje świadomość istnienia i szczątkowe cechy charakteru drugiej, co pozostaje nie bez znaczenia dla finału opowieści.

Witajcie,
Nadszedł czas na kolejną recenzję w związku z wyzwaniem czytelniczym. Jako, że ostatnio jakoś nie wychodzi mi zbytnio czytanie grubych tomów, dziś na tapecie nowela autorstwa R. Stevensona, czyli jak w tytule, DR. Jakylle i P. Hyde. Sama nowela utrzymana jest w klimacie podobnym do niektórych powieści Le Guin, czy Zafóna, albo raczej podobny jest przewodni motyw, bo same realia jednak nieco odmienne.
Akcja rozgrywa się w XIX-wiecznym Londynie i osnuta jest wokół kilku postaci: statecznego adwokata Uttersona, DR. Jakylle’a oraz paru członków jego domowej służby. Poza wymienionymi w całym opowiadaniu pojawia się zaledwie parę epizodycznych postaci, ale są one na tyle poboczne, że szersze rozwodzenie się nad nimi nie ma raczej większego sensu.
Główny bohater tytułowy DR. Henryk Jakylle jest szanowanym lekarzem z wysokimi aspiracjami naukowymi. Posiada jednak również swoje mroczne sekrety. Czarne chmury zaczynają zbierać się nad głową doktora, gdy w jego życiu pojawia się tajemnicza postać pana Hyde’a. Wszystko wskazuje na to, że Hyde to protegowany Jakylle’a, a obu mężczyzn łączy ścisła, acz bardzo hermetyczna i niezrozumiała dla otoczenia relacja. Hyde zdaje się cieszyć pełnym zaufaniem doktora, może wchodzić i wychodzić z jego domu i pracowni o każdej porze dnia i nocy, a dodatkowo doktor, jak dowiadujemy się od Uttersona, zapisał Hydeowi wszystko, co posiada na wypadek własnej śmierci. Tak zażyła relacja obu mężczyzn jest tym dziwniejsza, że na pierwszy rzut oka różnią się oni bardzo charakterologicznie. Z jednej strony Jakylle: szanowany lekarz i naukowiec, człowiek być może nieco ekscentryczny, ale także szczodry, w gruncie rzeczy dobroduszny i posiadający grono oddanych przyjaciół. Z drugiej Hyde: antypatyczny, o odpychającej aparycji, bezduszny, a wręcz bestialski, jak okazuje się zwłaszcza, gdy bez śladu skrupułów morduje przypadkowo napotkanego staruszka. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach istota owej relacji zaczyna coraz bardziej frapować Uttersona będącego prywatnie przyjacielem Jakylle’a. Rozwiązanie całej zagadki okazuje się porażające. Wiem, że być może nie powinienem go tu opisywać, bo jest to spoiler, ale bez tego opisu nie mógłbym w sposób całkowicie jasny odnieść się do filozoficznych konotacji omawianego dzieła, które są dla mnie ważne z oczywistych względów. Zdradzę więc zakończenie tej historii, choć nie w stu procentach, żeby mieli trochę przyjemności ci, którzy ewentualnie chcieliby przeczytać nowelę.
Jak dowiadujemy się z ostatniej części opowiadania, relacja łącząca Edwarda Hyde’a z Henrykiem Jakyllem jest zasadnicza, ponieważ są oni jedną i tą samą osobą. Hyde stanowi tu mroczne alterego doktora, który świadomie doprowadził do rozdzielenia dwóch części swojej osobowości: tej dobrej i tej złej. Właśnie ten motyw rozdzielenia jest elementem łączącym dzieło Stevensona z późniejszymi powieściami Le guin, czy Zafóna, aczkolwiek zamysł, choć podobny w ogólnym zarysie, różni się w szczegółach we wszystkich powyższych pozycjach. W ziemiomorzu Ged uwalnia przypadkowo swojego mrocznego bliźniaka. Lazarus w Światłach września Zafóna pada ofiarą szalonego czarnoksiężnika. Z kolei Henryk Jakylle dobrowolnie doprowadza do podzielenia swojej jaźni i w przeciwieństwie do bohaterów innych autorów, przeistacza się za każdym razem, gdy do głosu dochodzi któraś z cząstek jego osobowości. Każdorazowo egzystować może tylko Jakylle, albo Hyde w zależności od tego, która z sił ma kontrolę nad ciałem doktora. Nie jest zaś tak, że dwie osobowości współistnieją niejako obok siebie, z czego jedna ma charakter demonicznej zjawy. W tym miejscu trzeba jeszcze zaznaczyć, że według pomysłu Stevensona, każda z cząstek osobowości lekarza zachowuje świadomość istnienia i szczątkowe cechy charakteru drugiej, co pozostaje nie bez znaczenia dla finału opowieści.
Cały utwór skłania do wielu filozoficznych przemyśleń, do rozważań nad istotą człowieczeństwa i szaleństwa. Umożliwia spojrzenie na problem swoistej dwoistości natury ludzkiej, a fakt, iż nie jest to traktat filozoficzny, sprawia, że treści zawarte w opowieści Są łatwiej przyswajalne. To, co moim zdaniem rzuca się w oczy i jest warte podkreślenia, to fakt, że alegoria mrocznego alter-ego uosabiającego wszystkie negatywne przymioty człowieka zwykle spychane do podświadomości siłą konwencji kulturowych, a więc nieakceptowane społecznie rządze, a znacznie częściej zwykłe przywary, kompleksy i tym podobne, jest tu ukazane jako sposób na danie upustu tym nie uznawanym przez ogół popędom bez brania na siebie odpowiedzialności za popełnione czyny.
Nikt do samego końca opowieści nie wiązał Jakylle’a z Edwardem Hydeem, w związku z czym Jakylle jako Hyde mógł bez konsekwencji robić te wszystkie rzeczy, których nigdy by się nie dopuścił jako szanowany naukowiec. Można chyba zatem powiedzieć, że nowela ta w sposób metaforyczny ukazuje wpływ świadomości kontroli społecznej na działające podmioty, a także chęć ucieczki niektórych z tych podmiotów od opresywnego charakteru społecznych instytucji. O tyle kojarzy się to moim zdaniem na przykład z motywem Kurdza w Jądrze ciemności, który również przeistoczył się w potwora, gdy tylko poczuł się bezkarny. W omawianej noweli wątek ten jest w pewnym sensie bardziej złożony, bo bohater Conrada nie doznaje aż tak silnego rozdarcia i rozdwojenia jaźni. W przypadku Jakylle’a na przykład mamy do czynienia z pojawiającym się kilkukrotnie żalem za postępki Hyde’a i strachem doktora przed momentami, gdy kontrolę przejmuje mroczny bliźniak, choć należy tu odnotować, że strach ten pojawia się dopiero po jakimś czasie.
Interesujące z filozoficznego punktu widzenia jest inne pytanie, które można sobie postawić po lekturze i które wybrzmiewa w posłowiu. Jest to pytanie o prawdziwe pobudki doktora, jakimi kierował się w czasie swojego szatańskiego eksperymentu. Chciał zyskać drugie wcielenie będące dla niego sposobem na freudowską sublimację niegodnych rządz przy jednoczesnym zachowaniu dobrego imienia szanowanego uczonego? A może jego zamiarem było wydestylowanie tego idealnego Jakylle’a, wyeksponowanie samych zalet, co wiązało się naturalnie z odseparowaniem tej gorszej części ludzkiego ego, która bez cenzora moralnego stała się potworem?
Tak, czy inaczej wydaje się, że niezależnie od tego, co chciał osiągnąć, DR. Jakylle przegrał tę swoistą grę z własną naturą i zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Historia jego pokazała zaś jeszcze raz, że w każdym człowieku potencjalne dobro i zło mieszają się bezustannie, a jedno nie może istnieć bez drugiego. Więcej o samej noweli chyba nie będę pisał. Może ktoś po nią sięgnie i sam będzie miał okazję wyciągnięcia swoich wniosków. Na zakończenia wspomnę tylko jeszcze, co w tej książce oceniam na plus, a co na minus. Jak już powiedziałem, plusem dla mnie jest konwencja. Osobiście bardzo lubię motyw cienia i swoistej walki egzystencjalnej. Dzieła, które dobrze wykorzystały ten motyw mają potencjał trafienia do szerokiej publiczności. Mogą po nie sięgnąć zarówno amatorzy intryg, śledztw i niewyjaśnionych morderstw, jak i ci, którzy wolą baśniowe motywy walki dobra ze złem, czy nawet rozważania filozoficzne. Wszystko zależy od założeń gatunkowych utworu i oczywiście wrażliwości odbiorców. Podobał mi się sposób ukazania problematyki, który różni się nieco od podobnych podejść do tego tematu. Różnice te po części opisałem powyżej.
A co mi się nie podobało?
Tu przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze, uderzyła mnie pewna naiwność przejawiająca się najpełniej w sytuacji zaistniałej po wzmiankowanym przeze mnie morderstwie popełnionym przez Hyde’a. Ciekawe, że policja, która na pewno musiała być zaangażowana w sprawę, nie skupiła się na gruntownym przesłuchaniu doktora jako domniemanego przyjaciela Hyde’a po tym, kiedy ten, dokonawszy zbrodni, zapadł się pod ziemię.
Drugie moje zastrzeżenie odnosi się do pewnej sztuczności początku całej sprawy z Edwardem Hydeem, w sensie z momentem, w którym Utterson i spółka zainteresowali się jego osobą. Wiąże się to z pewną historią, kiedy Hyde miał stratować na ulicy jakąś dziewczynkę. Po prostu ją potrącił, idąc, ale zrobił to tak mocno, że upadła i zaczęła płakać. Gdzie tu sztuczność, a no w całym szumie, który się wokół tego potrącenia zrobił. W zamyśle była to pierwsza demonstracja bezduszności Hyde’a, ale jednak dla mnie przesadzona. Chodziło o to, że po całym zajściu mości Hyde poszedł po prostu dalej, nie interesując się losem dziewczynki. Oczywiście taka postawa jest godna potępienia, ale reakcja otoczenia była jak sądzę przekoloryzowana. Zaraz ktoś pobiegł za Hydeem, przyciągnął go za fraki z powrotem, odprawili nad nim prawie ostracyzm, a na koniec musiał on niemało zapłacić, żeby zadośćuczynić za szkodę i uniknąć przeprawy z policją, czy innymi organami. O ile pamiętam, dziewczynka trwałych obrażeń nie odniosła więc…
Ogólnie jednak nowelę oceniam pozytywnie. Nie jest to książka, która ujęła mnie jakoś szczególnie, ale czyta się przyjemnie i można zastanowić się nad pewnymi rzeczami. Niezaprzeczalnym atutem dla zwolenników analiz psychologiczno-filozoficznych jest posłowie obecne przynajmniej w wydaniu, którym ja dysponuję. Zawiera ono bardzo fajne analizy uwzględniające przemyślenia filozofów i literaturoznawców. Aż byłem zdziwiony, że ktoś się tak do tego przyłożył. Rzetelnie napisane, choć ma jedną wadę. Mianowicie autorka widocznie odwołuje się do biblijnego obrazu dobra i zła i dualizmu tychże w ludzkim życiu. Nie mówię, że obraz ten nie jest wartościowy jako jeden z punktów widzenia. Trzeba jednak pamiętać, że jak każdy subiektywny obraz ma on swoją specyfikę i założenia bazowe i nie musi być jedynym słusznym. Problem walki dobra ze złem o ludzką duszę, że już użyjemy tej spirytystycznej terminologii, był obecny nie tylko w chrześcijaństwie, ale na przykład również w manicheizmie, a zapewne także w wielu innych tradycjach. Rzetelna analiza powinna obejmować więcej takich perspektyw, jeśli nawet nie wszystkie, chyba, że analizowane dzieło jest wyraźnie osadzone w danym systemie wartości. Czy opowieść o MR Hyde’u jest tak fundamentalnie osadzona? Trudno powiedzieć. Zawiera wprawdzie odniesienia do chrześcijaństwa i to dość wyraźne, co może usprawiedliwiać taką optykę. Z drugiej strony jednak uważam, że sam dylemat można rozpatrywać bardziej uniwersalnie, a autorka posłowie z jednej strony siliła się na tę uniwersalność, z drugiej cały czas odnosząc się do jednego obrazu.
No cóż. Może się czepiam, ale finalnie i tak uważam, że dziełko nie jest złe.
To już wszystko, jeśli chodzi o moje odczucia związane z tą pozycją. Zapraszam do samodzielnej lektury i własnych wniosków. Całe opowiadanie nie jest długie, jakieś 50 stron. Jeśli ktoś już się zapoznał, z chęcią posłucham innych opinii.
Zapraszam wszystkich do komentowania i do następnego wpisu

8 odpowiedzi na “3. R. Stevenson – Dr. Jakylle i P. Hyde.”

W opowiadaniu tym istotnie jest coś z klimatu nowel Poego, ale też pobrzmiewają echa modnej pod koniec XIX wieku filozofii Schopenhauera, który miał znacznie bardziej trzeźwy pogląd na naturę ludzką niż współcześni psychologowie: to zło jest owym dominującym elementem i jest w nas, a nie przychodzi z zewnątrz. Myślę też, że to właśnie conradowski Kurtz (światły, nieprzeciętny Europejczyk, w którym obudziły się najgorsze cechy charakteru) jest bliższy prawdy o człowieku: nie ma w nim żadnego rozdwojenia – to jedna i ta sama osoba i – by tę prawdę ukazać – genialny Conrad nie musi się uciekać do fantastycznych tricków. Spośród kilku książek Stevensona, które czytałem, na pierwszym miejscu dla mnie zawsze pozostanie „Wyspa skarbów”.

Widzę, że jesteś dobrze obeznany z filozofią. Z ciekawości, miałeś z nią do czynienia jakoś bliżej, na przykład w sensie akademickim? Cieszę się, że taka osoba znalazła się na tym blogu, bo zawsze to kolejny potencjalny partner do filozoficznych dyskusji. Co do fantastycznych tricków, jasne. Nie trzeba uciekać się do nich, żeby mówić o człowieku, czy innych znaczących kwestiach. Myślę, że raczej jest odwrotnie. To fantastyka dodatkowo zyskuje, jeśli są w niej podteksty filozoficzne. Ewentualnie, tak, jak napisałem, w przebraniu fantastyki pewne dylematy mają szansę trafić do szerszej publiczności, choć oczywiście jeśli ktoś nie ma analitycznego zacięcia, nie odnajdzie w literaturze pewnych wątków i nie będzie ich szukał.

Nie: nie jestem erudytą filozoficznym, choć filozofia zajmuje poczesne miejsce wśród wielu moich zainteresowań. Z wykształcenia jestem matematykiem. A co do fantastyki – zgadzam się całkowicie. Istnieje przecież cała tradycja powiastek filozoficznych, w których nie brak elementów fantastycznych. W XX wieku najwybitniejszym jej reprezentantem był właśnie Lem, o którym pisał Pan niedawno. Na pewno będę na ten blog zaglądać, a czasem odezwę się w komentarzu. Pozdrawiam

Będzie mi bardzo miło. Jeszcz z takiej fantastyki, która ma silne podłoże filozoficzne, cenię Le Guin. Przez Ekumenę nie przebrnąłem, choć wiem, że rozważa się ją dość często w kontekście całej twórczości tej autorki. Z kolei Ziemiomorze bardzo mi się podobało. Nie tylko dlatego, że jednak cenię fantasy, także ze względów pozafilozoficznych, ale też dlatego, że jest tam wplecionych dużo myśli o charakterze egzystencjalnym podchodzących moim zdanim w wielu punktach pod filozofię w duchu hellenistycznym. Wracając jeszcze do Lema, przypuszczam, że stosunkowo niedługo pojawi się tu coś o Summie technologicznej. Swoją pracę magisterską planuję pisać z pojęcia ewolucji u Lema, więc to dla mnie dość ważny punkt odniesienia.

Skoro o powiastkach filozoficznych mowa, moje pierwsze skojarzenia to Voltaire’owski „Kandyd” oraz bliski nam czasowo profesor Kołakowski. Co do Stevensona… Również czytałam „Wyspę skarbów”. „Porwany za młodu” i „Katriona” nieco mnie zawiodły…

Do noweli wciąż się przymierzam. Nie, nie martw się, nie zdradziłeś mi nic – wiedziałam mniej więcej wszystko to, co tu napisałeś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink