Witajcie,
Niniejszy wpis, jak informuje jego tytuł, jest odpowiedzią na nominację od Moni01. Postawiła ona przede mną nieco prowokacyjne zadanie, a mianowicie powiedziała, żebym, jak w tytule, wypisał argumenty przeciwko studiowaniu filozofii. Jest to ciekawe wyzwanie, w związku z czym przyjąłem tę nominację. Przyznam szczerze, że kiedy zastanawiałem się, jak skonstruować ten wpis, doszedłem do wniosku, że do sprawy można podejść co najmniej na dwa sposoby. Hm. Może to rozbieranie na czynniki pierwsze wszystkiego, co się usłyszy, należy zakwalifikować jako pierwszy argument przeciwko studiowaniu mojego kierunku? 😀
Trochę to czasami utrudnia życie i filozofom, i ich otoczeniu.
W każdym razie zacząłem pisać o dwóch możliwych podejściach do tytułowego tematu. Można otóż moim zdaniem wyliczyć argumenty przeciwko samemu studiowaniu filozofii, jako zinstytucjonalizowanemu procesowi jej nauczania, albo też skupić się na niepraktyczności samej dyscypliny. Postanowiłem przyjrzeć się pokrótce obu aspektom. Zacznijmy od studiowania jako procesu odbywającego się na uniwersytecie. Po pierwsze mam wrażenie, że są wykładowcy, nie wszyscy, ale jednak, którzy uwielbiają dygresje. Ktoś mi zaraz powie, że tacy są na wszystkich kierunkach. Zgadzam się, ale mimo wszystko sądzę, że filozofowie są na tę pokusę dygresji szczególnie wrażliwi. Częstotliwość odejść od głównego tematu na ich wykładach jest moim zdaniem większa, niż w przypadku innych dziedzin. Inna rzecz, że nie miałem przesadnie dużej ilości sposobności do takich porównań, ale te doświadczenia, które mam, nasuwają mi taki właśnie wniosek. Jaka jest tego przyczyna? Nie wiem. Być może to specyfika UG, być może moje subiektywne odczucie nie pokrywające się z rzeczywistością, a może po prostu wynika to ze specyfiki filozofii jako dyscypliny, która dotyka tylu sfer życia, że łatwo w niej popłynąć. W każdym razie możecie się domyślić, że taka dygresyjność, choć czasem interesująca, a nawet twórcza, staje się w pewnym momencie również irytująca. Człowiek przyszedł jednak na wykład, żeby się czegoś dowiedzieć, a nie po to, żeby słuchać czyichś opinii na całkowicie randomowe tematy, brać udział w konkursie narzekania na politykę, czy dość tanim coachingu.
Całkowicie odrębnym problemem jest, gdy wykładowcy popadają w dogmatyzm, uparcie obstając w dyskusji przy jednej teorii na wcale nieoczywisty temat, chodźmy przekonań religijnych. Jest to przykre o tyle, że filozof, choć też człowiek posiadający osobiste poglądy, powinien być z racji zawodu otwarty na argumenty strony przeciwnej. Powinien przynajmniej ich wysłuchać i odeprzeć własnymi argumentami, a nie mówić nie, bo nie.
Kolejną wadą studiów filozoficznych, przynajmniej w Polsce, jest fakt, że większość dyscyplin filozoficznych rozpatruje się historycznie, a nie problemowo. I tak na przykład na filozofii nauki omawiamy historię filozofii nauki. Streszczamy sobie poszczególne stanowiska, poglądy myślicieli i w sumie tyle. Indukcjonizm głosi X Y Z. Redukcjonizm głosi X Y Z. Popper był twórcą stanowiska Y, a Kuchn głosił teorię X. W tym wszystkim brakuje jednak problemowego ujęcia. Rekonstrukcji tego, jak konkretnie poszczególne stanowiska na siebie wpływały, na jakie przemiany społeczne były odpowiedziami i co same zainicjowały. Oczywiście nie wszyscy wykładowcy podchodzą do tego w ten sposób, ale zdecydowana większość. Podałem tu przykład filozofii nauki, ale jeszcze lepiej widać to na gruncie filozofii polityki, czytaj historii myśli politycznej myśliciel po myślicielu, czy historii filozofii. W przypadku tej ostatniej pojawia się pytanie, ile w niej historii, a ile filozofii, parafrazując w pewnym sensie jednego z moich wykładowców. Przyznam szczerze, że mój stosunek do takiego prowadzenia zajęć jest ambiwalentny. Z jednej strony w niektórych przypadkach specjalnie mi to nie przeszkadza, choć wiem, że mogłoby być inaczej. W innych, na przykład w filozofii polityki bardzo mnie to uwiera, może dlatego, że mój profesor od tego przedmiotu był, jaki był.
Przejdźmy teraz do drugiego wymienionego przeze mnie aspektu tej analizy, czyli niepraktyczności filozofii, jako samej dyscypliny. Tu parę uwag. Przede wszystkim można powiedzieć, że wiele działów filozofii, bo nie mówię, że cała, zajmuje się bardzo subtelnymi, drobiazgowymi, a wręcz czasami wydumanymi problemami. Żeby nie być gołosłownym, przytoczę tu wybrane przykłady. Oto definicja ontologii Leibniza. Wybaczcie, jeśli gdzieś wkradnie się drobna pomyłka, ale cytuję z pamięci. Filozof powiada. Ontologia jest to nauka o czymś i o niczym, bycie oraz niebycie, rzeczach, ich modusach, substancji i przypadłościach. Ten sam filozof zadawał wielkie egzystencjalne pytanie. Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic? Ponieważ filozofia zmienia ludzi, a ja jestem pod jej wpływem już czwarty rok, nie licząc trzech lat filozofii w liceum, pytania te nie wydają mi się tak absurdalne, ale przyznacie, że żeby się nimi zajmować, trzeba po pierwsze myśleć w specyficzny, analityczny sposób, a po drugie dążyć do wiedzy przede wszystkim dla niej samej. Nie zaś dla bezpośrednich korzyści, jakie ona przyniesie. Na marginesie uwagi o specyficznym myśleniu, można się pół żartem pół serio zastanowić, dlaczego tak wielu filozofów w historii było w gruncie rzeczy szaleńcami?
Wróćmy jednak do meritum. Czy fakt, że filozofia nie dostarcza wiedzy przydatnej w jakichś sektorach życia społecznego oznacza, że w ogóle nic nie daje? Daje, ale raczej są to profity w postaci umiejętności, zwłaszcza analitycznego myślenia, a nie wiedzy użytecznej. Oczywiście jest wiele pytań natury egzystencjalnej, czy moralnej, na które filozofia próbuje dać odpowiedź. Stąd określone jej dyscypliny są bardzo zaangażowane społecznie i potrzebne, ale my mówimy tu o tej mniej chlubnej stronie filozofii.
Uwaga numer 2. Często mówi się, że na filozofię idą ludzie poszukujący. To prawda. Prawdą jest nawet, że studia takie mogą co poniektórych rozwinąć. Nie jest jednak w moim przekonaniu prawdą, że znajdzie się tam odpowiedzi na trudne pytania. Do takich celów może służyć już prędzej religia, ale nie filozofia. Filozofia jest na to w moim przekonaniu za bogata. Może powiedzieć studentowi, jak myśleć poprawnie logicznie, jak wyciągać wnioski z przesłanek, ale na pytanie jak żyć, nie odpowie, chyba, że student, bądź studentka, znajdzie sobie wśród wielu propozycji filozoficznych taką, która go, lub ją, w pełni usatysfakcjonuje. To jednak nie musi się zdarzyć, a jeśli nawet się zdarzy, pytanie, czy dany pogląd nie został przyjęty na zasadzie dogmatu przeczącego myśleniu filozoficznemu. Można więc chyba powiedzieć na zakończenie tego wniosku, że filozofia nie daje odpowiedzi, tylko uczy zadawać pytania. Nie spodziewajmy się więc po tych studiach recept na życiowe bolączki. Kolejnym argumentem na poparcie tezy, że filozofii nie opłaca się studiować, może być ten fakt, o którym już wspomniałem, czyli że filozofia zmienia ludzi. To mogę powiedzieć z całym przekonaniem. Jeśli ktoś jest przywiązany do stabilnej w szerokim rozumieniu tego słowa wizji świata, lubi mieć pewność co do różnych rzeczy i reprezentuje typ realisty, nie powinien iść na studia filozoficzne. One zdecydowanie potrafią wytrącić z tej pewności, sprawić, że nasze postrzeganie świata nigdy już nie będzie takie, jak dawniej. Może właśnie dlatego wśród filozofów było tylu ekstremalnych ekscentryków, bo nie potrafili oni poradzić sobie z tym niepokojem egzystencjalnym, który budziła w nich filozofia. Oczywiście są w filozofii i kierunki bardzo mocno realistyczne, zakorzenione w naturalistycznej wizji świata. Są jednak i takie, które przeczą wszelkim zdroworozsądkowym intuicjom, na przykład radykalny sceptycyzm będący nurtem ciekawym intelektualnie, ale skrajnie niepraktycznym i mogącym doprowadzić do pomylenia, jeśli się go za bardzo weźmie sobie do serca.
Cóż. Zbliżam się już chyba do końca mojej listy. Zanim jednak naprawdę skończę, chciałbym poruszyć jeszcze parę kwestii związanych poniekąd z już sygnalizowanym wątkiem filozofii jako sztuki zadawania pytań bez odpowiedzi. Można się zastanowić, dlaczego tak jest i co to oznacza dla statusu filozofii pośród innych nauk. Rozstrzygnięcie przynajmniej pierwszej części tego pytania nie wydaje się strasznie skomplikowane. Filozofia, w przeciwieństwie do innych nauk, nie da nam nigdy jednoznacznych odpowiedzi przede wszystkim ze względu na specyfikę swojego przedmiotu. O ile bowiem nauki badają rzeczywistość empiryczną, że tak powiem, intersubiektywnie sprawdzalną, co jest cechą konieczną nauki, o tyle domeną filozofii pozostają abstrakcje. To może nie najszczęśliwsze wyjaśnienie, ponieważ taka matematyka też operuje na abstrakcjach, a jednak jest królową nauk i wydaje się intersubiektywna. Powstaje też pytanie, czy i filozofia nie może dorobić się intersubiektywności w swoim abstrahowaniu. Jestem nawet skłonny przyznać, że może, ale działając w pewnym określonym modelu. Cały ambaras w tym, że modeli uprawiania filozofii jest wiele, a wiele z nich odbiega od uporządkowanego wzorem nauk toku postępowania. I o ile twierdzeń matematycznych, nie mówiąc o badaniach empirycznych, da się dowieść intersubiektywnie, o tyle w filozofii nieformalnej takie dowodzenie trudno jest przeprowadzić. Jak udowodnić wyższość jednej teorii światów możliwych nad drugą, albo prymat ontologii szkotystów nad ontologią tomistów. Z powodu takich trudności filozofia nie rozwija się tak, jak nauki. W nauce jedne paradygmaty były naturalnie wypierane przez inne, kiedy przestawały spójnie wyjaśniać rzeczywistość. W filozofii taka weryfikacja jest znacznie trudniejsza, zwłaszcza w pewnych dyscyplinach. Selekcja więc nie zachodzi. Nowe teorie przybywają, a stare wcale nie muszą im ustępować, bo brakuje rozstrzygającego kryterium. Rozwój więc Może odbywać się tylko na zasadzie kumulatywnego przyrostu. Taki stan rzeczy skłania do zadania sobie pytania, czy filozofia jest nauką? A skoro może nią nie być, to czy jest sens jej studiowania, zwłaszcza jako osobnego kierunku? Czy przynajmniej dużej części filozofii nie powinno się uznać za ezoteryczną odmianę poezji i omawiać jej w najlepszym razie w ramach poszczególnych filologii?
Taki argument przeciwko studiowaniu filozofii też jestem w stanie sobie wyobrazić. No i jest jeszcze ostatni z nich. Niestety filozofia w mojej opinii, a przynajmniej wiele z jej dyscyplin, boryka się z kryzysem, w który wpędził ją rozwój nauk. Dawniej filozofia zastępowała nauki, a filozofowie byli prekursorami zarówno racjonalizmu, jak i empiryzmu tak ważnego w dzisiejszych naukach. Z chwilą rozwoju poszczególnych dyscyplin naukowych filozofia zaczęła jednak tracić swój przedmiot na rzecz tradycyjnie pojętej nauki i stanęła przed trudnym dylematem. Dać się zepchnąć ze sceny, zostać wchłoniętą przez religię, literaturę, a może stać się jedną z nauk, jeżeli jeszcze wśród nich było dla filozofii miejsce. Była jeszcze ostatnia opcja. Próbować rywalizować z nauką ściśle pojętą, tworząc konkurencyjny dla naukowego obraz świata. Niektórzy niestety poszli tą drogą, w tym Hegel będący chyba najbardziej jaskrawym przykładem, ale oczywiście nie jedynym. To nie jest tak, że nauka się nie myli i nie potrzebuje jakiegoś stymulującego bodźca. Osobiście uważam, że filozofia jest potrzebna nauce jako refleksja czysto metodologiczna. Nie powinna jednak konkurować z nauką. Tylko w dialogu z nią może się utrzymać. Konkurując z nią, przegra, bo nie ma w mojej ocenie wystarczającego autorytetu społecznego, ani argumentów mogących posłużyć jego zdobyciu. Dlatego też zabiegi w rodzaju tych Heglowskich są dla mnie bezcelowe. Myśliciel ten stworzył system, w którym świat rozwija się jako stadia w ewolucji samo-doskonalącego się absolutu. Brzmi jak dobra poezja, ale z pewnością nie coś, co mogłoby zastąpić naukę, czy choćby stanowić dla niej realną konkurencję. W połączeniu zaś ze słynnym już heglowskim twierdzeniem, że jeśli teorie nie odpowiadają faktom, to tym gorzej dla faktów, stanowi dla mnie ostateczny dowód arogancji i pomylenia tego filozofa.
Niestety takich radykałów było w historii filozofii więcej i jeśli ktoś miałby się na tym wzorować, czy traktować to poważnie, to jest to silny argument, żeby nie studiować filozofii, bo w starciu z nauką na obecnym poziomie rozwoju nie ma ona szans.
Myślę, że to tyle z mojej strony. Mógłbym się naturalnie rozpisywać jeszcze na temat tego, jak często na przestrzeni historii teorie filozoficzne były świadomie, bądź nie wykorzystywane jako narzędzia ideologii. Czasami też w celach ideologicznych powstawały, co czyni z filozofii niebezpieczną broń. Nie będę tu jednak się nad tym rozwodził, tym bardziej, że taki argument mógłby przy odpowiednim umotywowaniu być wykorzystany zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść studiowania filozofii.
Tą uwagą żegnam się z Wami, jeżeli chodzi o ten wpis. Pewnie zdajecie sobie sprawę, że ze względu na prowokacyjny charakter tej nominacji, to, co tu napisałem, jest tylko jedną stroną medalu. Niemniej jednak starałem się, by wpis nie był zbyt wydumany i ukazywał pewne problemy z możliwie bezstronnej perspektywy, z drugiej strony odbijając troszeczkę moje własne przemyślenia.
Zapraszam do komentowania i do następnego wpisu.