Kategorie
Wyzwani czytelnicze 2020

Słowo wstępu

Witajcie,
Długo mi zajęło, żeby utworzyć tę kategorię. Wszak mamy już połowę marca, a pomysł na wyzwanie czytelnicze padł pod koniec zeszłego roku, ale po kolei. Informacja dla czytelników mojego bloga z poza eltena, względnie dla tych eltenowiczów, którzy nie śledzą bloga Julitki. Pojawienie się tej kategorii jest związane bezpośrednio z propozycją Julity, żeby przeczytać jak najwięcej książek w 2020 roku i zrecenzować jew specjalnie wydzielonej przestrzeni bloga. Jak pisałem w innym miejscu na eltenie, bardzo mi się spodobała ta idea. Z natury czytam dużo, a zobowiązanie się do w miarę regularnego recenzowania przeczytanych pozycji ma wiele zalet. Dzięki temu przeczytane treści bardziej utrwalają się w głowie, perspektywa recenzji podświadomie zmusza do wnikliwego zastanawiania się nad czytaną literaturą, co mi dała, jakie miała słabe, a jakie mocne strony. Wreszcie zaistnienie tej kategorii sprawi, jak mam nadzieję, że z większą regularnością będzie przybywać na tym blogu przemyśleń literackich, choć może z nieco innego poziomu, niż w przypadku kategorii refleksje literackie. No dobra. Dość wstępu, a już w następnym wpisie moje pierwsze recenzje. Najwyższy czas zacząć czytać bardziej systematycznie, bo w tym roku trochę się z tym opuściłem.
Zachęcam do śledzenia nowej kategorii i do następnego wpisu.

Kategorie
Moja twórczość

Bliskość

Witajcie,
Dzisiaj wiersz, którego nie było w planach. Powstał spontanicznie, w większości wczoraj wieczorem, a w przypadku końcówki przed chwilą. Nie wiem. Może to nie przypadek, że akurat w takim terminie? No właśnie. Życzę wszystkiego najlepszego wszystkim kobietom czytającym tego bloga. Zapraszam do lektury. Sam tekst w mojej ocenie dość banalny, choć jest dla mnie ważny o tyle, że stanowi nowe wyzwanie literackie. Po raz pierwszy mianowicie odszedłem w swoim utworze wierszopodobnym od poezji narracyjnej, zamiast tego decydując się na formę dialogiczną. Czy mi wyszło? Oceńcie sami.

Bliskość

Pytasz mnie, czym bliskość jest i nie łatwe to pytanie. Jeśli wejrzysz w swoje serce, może sam odpowiesz na nie. Jeśli mówię komuś kocham, czy przyjaźnią go obdarzam, wpuszczam go do swego świata, a to się nie często zdarza. Ściągam maskę codzienności i nie jestem już aktorem. Mogę wytchnąć od spektaklu, nim w kolejną wejdę rolę. Ale, ale, to nie wszystko, bo by mówić o bliskości, musi zwrotność zajść relacji. Muszę doznać wzajemności. Pytasz dalej. Jak to poznać, kto mi jest naprawdę bliski. Wszak uczucia to labirynt. Można zgubić się w nich wszystkich. Czy to trudne, odpowiadam, toż jest znaków prostych parę. One zanalizowane dadzą ci bliskości miarę. Gdy na przykład uśmiech kogoś i twój uśmiech wywołuje, troski mniejsze się wydają, czas się nagle zatrzymuje. Lecz uważać musisz wtedy, dobrze zostać odebranym, wiedzieć, że i twój powiernik chciałby zostać wysłuchanym. Daj mu przestrzeń. Nie naciskaj, ale zawsze bądź gotowy. Gdy przyjaciel ci zaufa, sam przystąpi do rozmowy. Kiedy go coś będzie gryzło i dostrzeże w tobie druha, sam się zgłosi, jeśli uzna, że potrzebna mu otucha. Wtedy zrozum, iż nie pora, by w dialogu dominować. Trzeba sięgnąć po empatię, ego do kieszeni schować. I pamiętaj. Zaufania dowód właśnie to bezsprzeczny, gdy ktoś sekret ci powierza, wiedząc, że jest tam bezpieczny. Pytasz, jak to, słowem bliskość do przestrzeni się sprowadza, do czekania, gdy przyjaciel nawet ślad zgryzoty zdradza? Odpowiadam, to zależy. Wszak gdy kogoś znasz już dobrze, wiesz, jaki masz ruch wykonać, jak w kłopocie pomóc mądrze.
Drążysz jednak, jak rozpoznać podczas trwania znajomości, że szczególny to jej rodzaj, że znamiona ma bliskości. Patrzysz, mówię, czy twój uśmiech, uśmiech kogoś wywołuje, czy gdy znikasz z horyzontu, czegoś jakby mu brakuje. Czy po okresie rozłąki, choćby długi czas upłynął, potraficie tak rozmawiać, jakby tylko moment minął.
Czy czas znajdzie, by wysłuchać w świecie ludzi zapędzonych i pocieszy obecnością, kiedy czujesz się strapiony.
Czy o bliskość można walczyć, jak i kiedy, chcesz to wiedzieć, ale muszę wyznać z żalem, że nie umiem odpowiedzieć. Gdzie znaleźć złoty środek, aby zbytnio nie nastawać, z drugiej strony wszak próbując obojętnym nie zostawać.
Każdy inny jest przypadek, więc ci teraz nie odpowiem. Czy istnieje panaceum? Może sam się kiedyś dowiem.

Kategorie
z życia

Fabryka Pomysłów, czyli co robiłem przez ostatni weekend

Witajcie,
Nieczęsto zamieszczam coś w tej kategorii, bo też nie codziennie dzieje się u mnie coś wymagającego szczególnych adnotacji, ale ostatnio coś takiego moim zdaniem miało miejsce. Otóż w zeszłym tygodniu, od piątku do niedzieli, byłem na szkoleniu Fabryka pomysłów, od którego tytuł wziął niniejszy wpis. Teraz napiszę coś więcej o samym szkoleniu. Było to szkolenie z zakresu tworzenia i realizacji projektów dedykowanych społecznościom lokalnym. Wiadomość o nim dostaliśmy razem z moją przyjaciółką z organizacji w której działamy. Wydarzenie miało miejsce pod Warszawą. Stwierdziłem, że wezmę udział w rekrutacji. Uznałem, że zawsze to okazja, żeby wziąć udział w ciekawej inicjatywie, podnieść swoje kompetencje w zakresie koordynowania projektów, co ostatnio robię coraz częściej, po prostu wyrwać się z domu i poznać nowych, inspirujących ludzi. Zaproszenie do uczestnictwa w inicjatywie było tym bardziej kuszące, że wszystkie koszty związane z wyżywieniem i zakwaterowaniem pokrywała Narodowa Agencja Korpusu Solidarności odpowiedzialna za organizację eventu.
Przyznam szczerze, że gdy wypełniałem ankietę zgłoszeniową, miałem małe nadzieje na pozytywne rozpatrzenie. Od razu włączyła mi się funkcja samokrytyki. Uważałem, że na pewno moje pomysły na projekty są słabe, ja mam na koncie za mało zrealizowanych inicjatyw społecznych, a na dodatek w momencie wypełniania zgłoszenia zapomniałem uwzględnić połowy rzeczy. Czekało mnie jednak pozytywne zaskoczenie. Zakwalifikowałem się. Samo szkolenie było zasadniczo prowadzone przez trzy trenerki, a właściwie dwie i tą babeczkę, z którą pisaliśmy w sprawie zgłoszeń. Jeśli chodzi o samo tematykę spotkania, to było ono poświęcone przede wszystkim metodzie realizacji projektów nazywanej Design Thinking. Nie wdając się w szczegóły, jest to metoda projektowa, której podstawowe założenie można streścić w haśle odbiorcy w centrum uwagi. Chodzi o to, aby każdy projekt był poprzedzony uważnym rozpoznaniem potrzeb naszej społeczności i diagnozą ich problemów. Potem tworzy się wyzwanie projektowe i realizuje się projekt w dobranej grupie inicjatywnej. Oczywiście w samym projekcie też jest wiele faz, które są konieczne, żeby działanie w ogóle miało szansę powodzenia. Na ich temat nie będę się jednak tu rozpisywał, bo nie o to chodzi w tym wpisie. Co dał mi ten wyjazd? Wypływające z niego korzyści można podzielić na dwie duże grupy, a mianowicie profity związane ze zwiększeniem kompetencji w działaniach prospołecznych i te towarzyskie. Do grupy pierwszej mogę zaliczyć na początek na pewno samo doświadczenie, jakim był udział w podobnym wydarzeniu. Był to mój pierwszy raz w takiej inicjatywie, w związku z czym całokształt stanowił nowość i pouczający epizod. W zeszłym tygodniu po raz pierwszy zetknąłem się także z metodą Design Thinking. Wcześniej słyszałem o niej pobieżnie, ale teraz, kiedy wiem już o niej trochę więcej, będę mógł wykorzystywać ją w praktyce moich działań społecznych. Dowiedziałem się sporo na temat zarządzania projektami od strony formalnej. Nie ukrywam, że było to dla mnie istotne. Przed szkoleniem miałem niewielką wiedzę w tym zakresie i bardzo liczyłem, że podczas spotkania kwestie te zostaną nam przybliżone. Nie zawiodłem się. I chociaż informacji było zbyt dużo, by wszystko szczegółowo zapamiętać i tak teraz czuję się bardziej przygotowany do wszystkich okołoprojektowych formalizmów, tym bardziej, że prezentacje wykorzystywane przez trenerki w czasie szkolenia zostały nam na szczęście przesłane. Lećmy dalej. Kolejnym profitem jest zaproszenie do internetowego kursu poświęconego realizacji projektów. Po ukończeniu tego kursu będzie możliwe złożenie wniosku o dofinansowanie przez Narodową Agencję, ale także UE własnego projektu społecznego. Wszystko kończy się również certyfikatem, który zawsze się przyda na przykład przy ewentualnym szukaniu pracy. Poza tym wszystkim szkolenie Fabryka Pomysłów dało mi możliwość skonfrontowania swoich wizji projektów lokalnych z opinią oraz wizjami innych osób z poza mojego ścisłego środowiska. Mogłem także sam posłuchać, w jaki sposób działają inni młodzi ludzie z całej Polski, bo o czym jeszcze nie wspomniałem, szkolenie było adresowane do ludzi między osiemnastym, a trzydziestym rokiem życia.
No dobrze. Teraz może przejdę do drugiej grupy profitów , czyli do co najmniej tak samo dla mnie istotnych profitów towarzyskich i ogólnie atmosfery wyjazdu.
Tutaj trzeba od razu powiedzieć, że było wspaniale i jeżeli chodzi o trenerki, i jeżeli chodzi o samych uczestników. To, co bardzo podobało mi się w samym sposobie prowadzenia szkolenia, to podejście trenerek. Z jednej strony były zdyscyplinowane i trzymały się ram czasowych, a z drugiej podchodziły do nas bardzo ciepło, traktując nas po partnersku i bez zbędnego dystansu. Jeszcze ważniejsze jednak było nastawienie uczestników. W spotkaniu wzięli udział bardzo fajni ludzie, pełni pasji, pomysłów i dobrej energii. Mimo, że każdy był inny, na innym etapie życia, edukacji, po różnych kierunkach i z różnymi doświadczeniami, bardzo szybko się zintegrowaliśmy i mogliśmy spędzać bardzo miło czas. Wszystkie wieczory schodziły nam wspólnie, a niektórzy siedzieli do naprawdę późnych godzin nocnych, nie przejmując się tym, że rano trzeba wcześnie wstać. Tematy na które się rozmawiało były tak różne, jak w różnych kierunkach byli wykształceni ludzie. Teraz nie pamiętam wszystkich, ale na pewno było parę osób po kognitywistyce, jedna dziewczyna po socjologii i filozofii, kilka osób z ostatniej klasy liceum, ktoś po botanice, ktoś po ekonomii, ktoś po medycynie. Rozmawialiśmy oczywiście również na tematy niezwiązane ściśle z edukacją, a bardziej z naszymi doświadczeniami życiowymi. No i był jeszcze jeden świetny element naszej integracji. Okazało się mianowicie, że mieliśmy w swoim gronie zawodowego mistrza RPG (gier wyobraźni). Część z nas, w tym ja, skorzystała z takiej okazji i wzięła udział w profesjonalnej sesji RPG. Kto wie, ten wie, ile zabawy może dostarczyć taka sesja, jeżeli jest dobrze przeprowadzona. Co się tam naśmialiśmy, to nasze. Graliśmy również w karty. Dobrze, że przezornie wziąłem własne, obrailowane. Rzeczą, której nie mogę nie podkreślić i która była dla mnie bardzo ważna, było to, że w tamtym towarzystwie nikt nie zwracał uwagi na moją niepełnosprawność. To znaczy, oczywiście, jeśli potrzebowałem w czymś pomocy, zawsze ją otrzymałem, ale w codziennej komunikacji czułem się jak każdy pełnosprawny członek grupy. Dziękuję za to. Podobne odczucia miała z tego, co wiem jedna uczestniczka, która dla odmiany była nie słysząca.
Na pewno nie czuliśmy się wykluczeni, co było tym ważniejsze, że bardzo duża część zajęć w trakcie samego szkolenia również była oparta na ścisłej interakcji i współpracy grupowej, co przyśpieszało tylko integrację.
Teraz chciałbym przejść do następnej części mojego podsumowania, która wpisuje się po części w atmosferę wyjazdu, niemniej jednak uważam, że zasługuje na jakieś wyróżnienie.
Nadmieniłem już, że oprócz mnie, z naszej organizacji informację o projekcie dostała również moja przyjaciółka Janka. Pojechaliśmy na szkolenie razem. To było super. Po pierwsze dlatego, że po prostu było raźniej. Zawsze znacznie fajniej podróżować w towarzystwie, zwłaszcza, jeśli z kimś się dobrze dogaduje, a dodatkowo towarzyszka podróży ma tyle pozytywnej energii. Po drugie jednak była dla mnie dużym wsparciem i podczas drogi, i na miejscu, a nie oszukujmy się, zaufany przewodnik, zwłaszcza w przypadku nieco dalszych wycieczek jest bardzo ważny. Ponownie dziękuję, tym razem Jance za to, że podczas tego wyjazdu mogłem na nią liczyć, co było szczególnie ważne w czasie podróży i na początku szkolenia, kiedy jeszcze nie znałem nikogo z towarzystwa.
Nie widziała przeszkód, w czym akurat jesteśmy podobni, choć na szczęście w jej przypadku to niewidzenie ma charakter bardziej metaforyczny, niż w moim. 😀
Zbliżając się do końca tego wpisu, wspomnę może jeszcze o tym, co ewentualnie oceniałem, nie tyle negatywnie, ale w każdym razie nie 10 na 10. Są to drobne rzeczy. Z organizacji szkolenia, na przyszłość, co zresztą napisałem w ankiecie ewaluacyjnej, dałbym uczestnikom więcej przestrzeni do rozmowy o własnych pomysłach projektowych na forum ogólnym, a nie tylko mniejszych grup. W moim odczuciu było tego jednak minimalnie za mało. Z innych rzeczy, już bardziej pozaorganizacyjnych, nie podobała mi się zbytnio infrastruktura hotelu. To znaczy, niestety stosunek szerokich, pustych przestrzeni do ilości stałych punktów odniesienia zdecydowanie niesprzyjający niewidomym, co utrudniało w znacznym stopniu samodzielną orientację w terenie. Z jeszcze innych rzeczy, część zadań była słabo wykonalna bez wzroku, ale tu muszę przyznać, że to akurat moja wina. Wypełniając ankietę zgłoszeniową, nie wspomniałem, że jestem osobą niewidomą. Nie chciałem, żeby to zaważyło na mojej kandydaturze, czy to na plus, czy na minus. Może był to błąd, bo same trenerki mówiły, że gdyby wiedziały, dostosowałyby bardziej pewne elementy szkolenia. Ostatecznie jednak niedostosowania nie były tak wielkie, by wykluczyć mnie z poszczególnych aktywności, dzięki wsparciu innych uczestników.
Może nawet sprzyjało to jeszcze bardziej mojej integracji z resztą grupy.
Cóż. Na tym chyba zakończę ten przydługi wpis, choć mógłbym go kontynuować jeszcze przez kolejne strony. Mógłbym rozpisywać się o tym, jak fajnym, integrującym pomysłem było losowe dobieranie nas w zespoły do poszczególnych zadań, albo o tym, jak dobre było jedzenie, ale nie będę tego robił.
W każdym razie powyższe wydarzenie na pewno zostanie na długo w mojej pamięci, na co dowodem niech będzie smutek ogarniający chyba wszystkich w momencie pożegnania. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, z którymi spędziłem ten niezapomniany czas, jeśli jakimś przypadkiem przeczytają ten tasiemcowaty wywód. Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca i do następnego wpisu.

Kategorie
Muzycznie

MC Sobieski – drużyna pierścienia

Witajcie,
Powinienem teraz się uczyć, a konkretniej poświęcać się tej najmniej przeze mnie lubianej formie nauki, jaką jest pisanie pracy zaliczeniowej. Nic więc dziwnego, że szukam sobie pretekstów, by jakoś odwlec tą nieprzyjemną perspektywę. Jednym z takich dobrych pretekstów wydało mi się wrzucenie tu poniższej piosenki. Nie ukrywam, że pośród utworów Sobieskiego, ten zajmuje znaczącą pozycję na mojej liście. To, do czego musiałem się przyzwyczaić, to przearanżowany motyw z Enyi, pewnie dlatego, że jednak cały czas mam z tyłu głowy oryginał, ale to subiektywna opinia. W każdym razie tekst moim zdaniem zasługuje na uwagę. Fajnie oddaje przekaz władcy pierścieni jako alegorii współdziałania, a moją ulubioną zwrotką jest ta o przyjacielu i wejściu do mojego świata. Uważam, że to kreatywne połączenie wątku z przed Morii z jednej, a przesłania dotyczącego zaufania w przyjaźni z drugiej strony.
Poza wszystkim, podkład muzyczny jest jak dla mnie również ciekawie dobrany. Ja przynajmniej potrafię sobie przy nim wyobrazić całą wędrówkę, do której nawiązuje tekst.
Tyle autorskich wrażeń z mojej strony.
Życzę miłego odsłuchu i zachęcam do własnch refleksji w komentarzach.

Kategorie
Filozofia

Uczta Platona i wybrane koncepcje miłości

Witajcie,
Dawno nie umieszczałem w tej kategorii nic pisanego. Powodów było jak zwykle wiele, brak czasu, weny do pisania, pomysłu. Czasami wybrane z tych czynników nakładały się w różnych konfiguracjach, a czasami oddziaływały wszystkie na raz, lub pojedynczo. Nie ukrywam, że o czym wspominałem już we wpisach głosowych, znaczącą zniechęcającą rolę odgrywa również często fakt, iż moje wpisy, czy to poświęcone filozofii, czy paleontologii, są zawsze pisane przeze mnie osobiście, a to wiąże się z pewnym nakładem pracy pisarskiej. Ostatnio wpadłem jednak na pomysł, który przynajmniej w przypadku tej kategorii, może stanowić remedium na długie okresy ciszy, jeśli chodzi o wpisy tekstowe. Mianowicie mogę spróbować wrzucać tu co ciekawsze moim zdaniem rzeczy, które i tak opracowuję na zajęcia, oczywiście tylko te, które da się zrozumieć bez wchodzenia w bardziej skomplikowane konteksty filozoficzne.
Zobaczymy, jak przyjmie się taka formuła.
Dziś pierwszy taki wpis imspirowany zagadnieniem, które przerabiałem jeszcze w liceum. Jak wskazuje tytuł wpisu, rzecz będzie dotyczyć miłości, ale nie koniecznie w ujęciu Platona. Jak przypuszczam wiecie, Platon, który zresztą uważał pismo za niezbyt efektywną formę przekazywania wiedzy, napisał mimo to sporo, a najbardziej znany jest rzecz jasna z dialogów, w których ważną rolę odgrywał Sokrates.
Jednym z takich dialogów jest Uczta, gdzie Platon ukazuje biesiadę intelektualistów zastanawiających się nad tym, czym jest miłość. Propozycji wysuwanych przez różnych uczestników tytułowej uczty było kilka i każda ukazywała miłość nieco inaczej. Poniżej prezentuję tylko trzy z nich, które wydały mi się najciekawsze, choć to oczywiście subiektywny pogląd. Zanim przejdę do samego omawiania problemu warto jeszcze zaznaczyć, że chociaż sam Platon w uczcie się nie wypowiada, można się zastanawiać, czy przypadkiem pewnych swoich rozstrzygnięć nie wkłada w usta Sokratesa. Jest to zresztą bolączka historyków filozofii, którzy rekonstrułując poglądy Sokratesa, opierają się w przeważającej mierze na zapiskach Platona, przez co niestety nie wiedzą do końca, na ile twierdzenia rzeczywistego sokratesa zostały przekształcone przez jego ucznia. Przechodząc już jednak do Uczty i miłości.
Jednym z pierwszych dyskutantów wypowiadających się w dialogu na temat istoty miłości jest Fajdros. Definiuje on ją już na samym początku swojej wypowiedzi jako uczucie pierwotne, a zarazem bardzo ważne w życiu każdego człowieka. Nic bowiem, według przemawiającego, nie naprowadzi nas na właściwą drogę życia z taką skutecznością jak właśnie miłość. Ona to bowiem każe nam, cytując Fajdrosa, odczuwać wstyd i wstręt w odniesieniu do postępków podłych. Rozbudza w nas także ambicję popychającą nas w kierunku czynienia dobra.
Ambicja ta wiąże się zdaniem mówcy bezpośrednio ze wspomnianym wcześniej wstydem, pod wpływem którego ludzie powstrzymują się od czynów złych i haniebnych w obawie przed potępieniem i dezaprobatą ze strony ukochanej osoby.
W ten sposób omawiane uczucie staje się źródłem największego męstwa i, lojalności, oraz wierności powszechnie uznawanym normom.
Następna definicja miłości jaką chciałbym streścić w tym wpisie, była zawarta w wypowiedzi Arystofanesa.
On wszakże w przeciwieństwie do swoich poprzedników, nie patrzył na miłość poprzez pryzmat przymiotów duchowych.
Uczucie to rozpatrywał bardziej od strony jego aspektu fizycznego i uważał, iż zrodziło się ono jako przejaw dążności natury ludzkiej do swej postaci pierwotnej, do ponownego utworzenia pewnej całości i zasklepienia pewnego rozdarcia, jakiemu człowiek uległ w przeszłości za sprawą bogów.
Otóż zdaniem Arystofanesa niegdyś ludzie dzielili się na trzy płcie męską, żeńską i obojnaczą. Jednakże w obrębie każdej z tych płci, człowiek posiadał dwa oblicza. W przypadku płci męskiej były to dwa oblicza męskie, w przypadku żeńskiej dwa żeńskie, a w przypadku obojnaczej jedno męskie i jedno żeńskie.
Potem jednak za sprawą kary nałożonej na gatunek ludzki za bluźnierstwo przez bogów zostaliśmy, jak twierdzi Arystofanes, porozcinani. Od tamtego czasu miłość funkcjonuje jako pewne spoiwo, pewna siła przypominająca nam o zamierzchłych czasach i dążąca do niegdysiejszej jedności, przy czym przedstawiciele każdej z dawnych płci dążą do połączenia się z tą połówką, z którą wcześniej zostali rozdzieleni.
W ten sposób omawiana teoria usiłuje wyjaśnić również powstanie różnych orientacji seksualnych.
Jak widać, obie streszczone wyżej wypowiedzi na temat miłości diametralnie się od siebie różnią, ukazując dwa odmienne aspekty tego uczucia.
Jednak jeszcze inaczej próbuje opisać jego istotę Sokrates, a wypowiedź jego jest tym bardziej barwna, że wskazuje jednocześnie na kilka możliwych definicji pojęcia stanowiącego przedmiot toczącej się w dialogu dyskusji.
Zanim jednak przejdziemy do rozważań nad tym, czym dla Sokratesa jest miłość, musimy nadmienić, czym na pewno ona według niego nie jest.
Nie jest zaś wartością bezwzględną, ideą, która istnieje w oderwaniu od świata materialnego.
Zawsze bowiem, zdaniem myśliciela, by można było mówić o omawianym uczuciu, musi istnieć zarówno kochający, jak i obiekt na który jego miłość jest skierowana. Możemy zatem stwierdzić, że filozof postrzega ją jako pewnego rodzaju relację.
Dalej Sokrates zakłada, iż relacja ta ma postać pragnienia. Fakt natomiast, że w mniemaniu myśliciela, pragnąć można jedynie tego czego się nie posiada, daje nam podstawy do wniosku, że miłość jest niczym innym jak poczuciem braku, z jakiego dopiero wynika pociąg do czegoś lub kogoś dysponującego tym na czym nam zbywa.
Owo coś do czego dążymy jest zawsze dobre i piękne, ponieważ człowiek nigdy świadomie nie zapragnie tego co złe i szpetne. Właśnie taka koncepcja człowieczeństwa leży u podstaw etycznej szkoły Sokratesa nazywanej intelektualizmem etycznym.
Lecz jak wynika z cytowanej przez myśliciela rozmowy z prostytutką Diotymą, podziela on jej zdanie, że miłość to nie tylko swoiste pragnienie każące nam gonić za tym czego nam niedostaje. Jest to także pewien pierwiastek duchowy stanowiący niejako łącznik ludzi żyjących w świecie doczesnym z pierwotnymi siłami wyższymi, które zainicjowały nasze istnienie. Mowa tu oczywiście o Bogu, czy też, patrząc z perspektywy starożytnych, bogach.
Z drugiej strony ze streszczanej rozmowy wynika, że Sokrates za przyczyną diotymy począł definiować omawiane uczucie jako połączenie dwóch na pozór przeciwnych doznań, a mianowicie biedy i dostatku. Po tej pierwszej miłość byłaby więc spontaniczna i często sprzeczna z racjonalizmem, a jej cechą wspólną z dostatkiem pozostawałoby wieczne dążenie do indywidualnie pojmowanego piękna.
Ale jak wynika z dalszej części dialogu, nie samo posiadanie rzeczy pięknych jest jedynym celem miłości. Jeszcze ważniejsze zdaje się bowiem tworzenie, czy cytując Diotymę płodzenie w pięknie, by poprzez zastępowanie jednostek starych młodymi, zapewnić mu nieśmiertelność. I nie chodzi tutaj jedynie o płodzenie rozumiane z perspektywy jego fizycznego aspektu. Mowa tu bowiem również o owocach duchowych miłości, jako relacji dwóch osób, z których każda dąży do tego, aby posiąść to co najpiękniejsze w drugim człowieku. Owocami tymi są wówczas nowe wartości, wzbogacające naszą osobowość i rozszerzające nasze horyzonty. Często także stanowią one inspiracje popychające nas w kierunku tworzenia tekstów kultury intelektualnej dających ich twórcy wcześniej wspomnianą nieśmiertelność. Na zawsze bowiem pozostanie on w pamięci ludu czerpiącego nauki z jego przemyśleń.
Lecz, jak Diotyma przekonuje Sokratesa, pod koniec swojej z nim rozmowy, miłość umożliwiająca nam dostrzeganie piękna stanowi jedynie pewien rodzaj drogi wiodącej ku poznaniu jego idei niezmiennej bez względu na to, kto jest jej odbiorcą.
Podsumowując, ze streszczonych wyżej definicji wyłaniają się dwa sposoby pojmowania miłości,
bo podczas gdy Według Sokratesa i Fajdrosa, jest ona pewnym pierwiastkiem duchowym umożliwiającym nam kontakt ze światem bogów i idei oraz wskazującym nam drogę do piękna w czystej postaci, a także kształtującym w nas pożądane przez społeczeństwo postawy, Arystofanes rozpatruje problem istoty omawianego uczucia najwyraźniej przez pryzmat jego aspektu fizycznego.
Dowodzi przy tym, iż miłość jest niczym innym jak pierwotnym dążeniem natury ludzkiej do ponownego utworzenia skończonej całości i zasklepienia pewnego rozdarcia jestestwa człowieka, które to rozdarcie powstało za sprawą bogów.

Myślę, że przynajmniej na razie wystarczy Wam takie przybliżenie problematyki Uczty. Jest ono oczywiście ogólne i wybiórcze, więc tym bardziej zachęcam do komentowania. Może rozwinie się tu jakaś ciekawa dyskusja, bo w końcu każdy prędzej, czy później z miłością się styka i ma różne przemyślenia. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy zwłaszcza geneza miłości podawana przez Arystofanesa jest poprostu absurdalna. Z drugiej jednak strony zawsze fascynowały mnie różne wizje starożytnych i to, jak wymyślnie czasami wyjaśniali zjawiska, których nie rozumieli. Osobiście myślę, że całyczas warta uwagi jest definicja Sokratesa, ale to już może zostawię na ewentualną dyskusję.
Do następnego wpisu.

Kategorie
z życia

O samodzielności, wymianie i innych rzeczach, czyli podsumowanie roku 2019

Witajcie,
Jako, że wczoraj był ostatni dzień roku 2019, zdecydowałem się na ten wpis. Do tej pory nie publikowałem tu podobnych podsumowań, ale kto wie, może od teraz zmienię tę tradycję.
Jak wspomniałem przy innej okazji, bezpośrednią inspiracją do napisania tych kilku słów, był dla mnie wpis na blogu Weroniki. Znudzonych po lekturze moich dzisiejszych wypocin odsyłam więc z zażaleniem do niej, ale do rzeczy. 😀 Miniony rok był dla mnie pod pewnymi względami przełomowy. Kilka projektów udało mi się sfinalizować, miało miejsce kilka nowych doświadczeń. Są również nowe umiejętności, a poza tym wszystkim, choć bynajmniej nie jest to dla mnie najmniej ważne, wbrew chronologii wpisu, pojawiły się nowe znajomości, a niektóre starsze zostały umocnione.
Zacznijmy może od tego, że w ubiegłym roku, w pierwszej połowie lipca, udało mi się obronić pracę licencjacką. Było to znaczące wydarzenie, bo chociaż pisać potrafię, temat sam sobie dobierałem, a prowadzący seminarium mówili, że licencjat jest na wysokim poziomie, jakaś trema przed obroną zawsze jest.
Ostatecznie jednak wszystko poszło po mojej myśli. Tu muszę jeszcze raz podkreślić, jak ważne było dla mnie to, że w filozofii również dyskutowany jest ewolucjonizm. Dzięki temu mogłem pisać o tym, co naprawdę mnie interesuje i chociaż siłą rzeczy kierunek studiów wymuszał specyficzne podejście do zagadnienia ewolucji, bardziej metodologiczne, niż czysto przyrodnicze, to jednak mogłem realizować na tym polu swoje pasje.
Od razu tutaj mogę wspomnieć, że o czym ostatnio się dowiedziałem, mój licencjat wywarł pozytywne wrażenie również na pracownikach instytutu filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, w związku z czym jest szansa, że pojawi się na jego podstawie artykuł,, który będzie opublikowany w czasopiśmie naukowym. Teraz ruch po mojej stronie, bo muszę ten artykuł poskładać i wysłać do odpowiednich osób. Pozostając w tematach uczelnianych, jak już chyba wszyscy wiedzą, rozpocząłem drugi stopień studiów filozoficznych. W tym miejscu muszę powiedzieć, że mam co do niego mieszane odczucia. Jest to w mojej opinii zdecydowanie odmienny schemat nauczania, niż ten, z którym zetknąłem się na pierwszym stopniu studiów. Odnoszę wrażenie, że o ile pierwszy stopień był rzeczywiście nastawiony na przekazanie nam nowej wiedzy, zapoznanie z dużą ilością myślicieli i teorii, o tyle drugi koncentruje się bardziej na pogłębieniu naszych kompetencji w zakresie zagadnień już omówionych i na kształtowaniu umiejętności.
Jest to oczywiście zrozumiałe i nie twierdzę, że taki model studiowania nie może wielu studentom podobać się nawet bardziej, niż tok podający zajęć oparty na dyktowaniu definicji. Ja mimo to nie wiedzieć czemu wolałem pierwszy stopień, bo czułem realny przyrost wiedzy, chodząc na wszystkie wykłady. Tu nie zawsze mam takie poczucie, choć kilka przedmiotów jest naprawdę świetnych i bardzo dobrze prowadzonych. Kończąc ten wątek mogę na pewno napisać, że na magisterce, przynajmniej na wybranych przedmiotach, pewien poziom wiedzy studenta jest założony na starcie i biorąc to pod uwagę, osobiście poważnie bym się zastanawiał, czy łączyć studia licencjackie na jednym kierunku z magisterką na całkiem innych. Sam przynajmniej na razie nie zamierzam tego robić, ale wiem, że to dość powszechna praktyka, więc wspominam, jak to wygląda z mojej perspektywy.
No dobrze. Zostawiamy studia, tudzież ogólnie naukę i lecimy z następnymi częściami podsumowania. Żeby trzymać się względnie chronologii, napiszę teraz o bardzo udanym wyjeździe, który miał miejsce w sierpniu minionego roku. Był to wyjazd z fundacją kultury bez barier. Dla tych, którzy nie słyszeli o tej fundacji, wspomnę, że organizuje ona dorocznie wyjazdy integracyjne, w których biorą udział zarówno osoby pełnosprawne, jak i te z niepełnosprawnościami, głównie słuchu i wzroku. Każdego roku odbywa się wycieczka do innego miasta na terenie Polski, podczas której uczestnicy zwiedzają różne instytucje kultury i opiniują poziom dostępności pod kątem różnych niepełnosprawności prezentowany przez te instytucje. Nadrzędną ideą przyświecającą działaniom fundacji jest zwiększanie dostępności ośrodków kultury dla osób z niepełnosprawnościami, przy czym zwiększanie to ma być oparte na wskazówkach samych zainteresowanych. Dlatego też po każdym wyjeździe uczestnicy wyliczają mocne i słabe strony dostosowań w odwiedzonych miejscach, a te uwagi są następnie przekazywane poszczególnym instytucjom.
W tym roku celem wyjazdu był Białystok. Zwiedzaliśmy między innymi Muzeum Pamięci Sybiru, Centrum Zamenhofa, czy synagogę w Tykocinie. Był to bardzo owocny i przyjemnie spędzony czas. Trzy dni nieustającego obcowania z kulturą, a co bardzo istotne, także nowymi, wspaniałymi ludźmi. Do tego świadomość robienia czegoś, co przynajmniej z założenia, ma realny wpływ na poprawę sytuacji osób z niepełnosprawnościami. Same atrakcje w poszczególnych miejscach kultury również były w większości przemyślane, choć słabym punktem było Centrum Zamenhofa, gdzie o samym Zamenhofie dowiedzieliśmy się niewiele, a pani przewodniczka wydawała się totalnie nieprzygotowana do oprowadzania, o czym świadczyło między innymi pokazywanie osobom niewidomym zdjęć, żebyśmy sobie po dotykali. Zwracała się też do osób z niepełnosprawnościami, jak do małych dzieci, co również stanowiło raczej irytujący akcent.
Ogólnie jednak sam wyjazd wspominam bardzo pozytywnie, a fundację mogę z czystym sercem polecić. Wspaniali ludzie z inicjatywą i pasją. Był to mój pierwszy wyjazd z nimi, ale na pewno nie ostatni.
Następna wspaniała tegoroczna inicjatywa, to międzynarodowa wymiana w Warzenku. Była ona organizowana przez Centrum Współpracy Młodzieży, w którym działam. Polegała na tym, że Reprezentanci z pięciu krajów, Polski, Rumunii, Ukrainy, Gruzji i Słowenii przez tydzień brali udział w różnych organizowanych przez siebie aktywnościach, takich jak wieczory kulturowe, warsztaty o pasjach oraz wielu innych. Podstawowym sensem wymiany było to, że uczestnicy sami organizowali całe wydarzenie. Bardzo ważny aspekt wydarzenia stanowił również fakt, iż wśród uczestników były zarówno osoby pełnosprawne, jak i osoby z niepełnosprawnościami. Wymiana miała więc charakter edukacyjno-integracyjny. O samej wymianie mógłbym pisać elaboraty, ponieważ wywarła na mnie bardzo duże wrażenie. Napiszę jednak teraz, jakie znaczenie miała dla mnie osobiście. Po pierwsze, jak w wypadku większości moich aktywności, tak i to wydarzenie miało swój niezapomniany klimat dzięki ludziom. Było źródłem nowych, inspirujących znajomości. Przez tydzień spędzony z innymi uczestnikami bardzo się zżyliśmy i naprawdę smutnym momentem było pożegnanie podczas ostatniego dnia wydarzenia. Poza tym wymiana była dla mnie zupełnie nowym wyzwaniem. Był to mój pierwszy taki projekt, w którym na dodatek pełniłem rolę współorganizatora. Nie ukrywam, że byłem przejęty i myślałem, czy wszystko dobrze wyjdzie, przede wszystkim dlatego, że ciągle nie ufam swojemu angielskiemu w takim stopniu, w jakim bym chciał. Tam z kolei musiałem mówić po angielsku cały czas, łącznie z przeprowadzeniem w tym języku sesji RPG w ramach warsztatu o pasjach. Ostatecznie przekonałem się, że moje zdolności językowe nie są tak tragiczne, jak mi się wydawało, choć nie da się ukryć, że wymagają one ciągłego doszkalania.
Sano RPG też się udało, choć jeśli miałbym pisać o jego słabszych stronach, musiałbym wspomnieć o zbyt dużej ilości ludzi powodującej nieco zamieszania. W efekcie również nie każdy miał możliwość wzięcia czynnego udziału w grze. Dopracowywania scenariusza na parę godzin przed sesją, a w sumie całkowitego jego zmieniania także długo nie zapomnę. Momentami było to stresujące, zwłaszcza, gdy te parę godzin przed warsztatami stwierdziłem, że mam w głowie totalną pustkę, jeśli chodzi o pomysły na rozwiązanie fabuły, podobnie jak koleżanka, z którą wspólnie prowadziliśmy warsztat. W końcu jednak wybrnęliśmy.
Wydaje mi się, że wymiana to ostatnia z większych inicjatyw, w których brałem udział w tym roku. Co zatem poza tym? Abstrahując od różnych wyzwań natury wyjazdowej, faktem wartym odnotowania jest, że w minionym roku 2019, ukończyłem, po około trzynastu latach, moją książkę. Tak. Nie przesłyszeliście się. Promień nadziei skończony, zarówno pod względem fabuły, jak i większości korekt. Teraz jest gotowy, żeby puścić go w świat, poddać dalszym korektom, już w jakimś wydawnictwie, oczywiście jeśli znajdę takie, które tą książkę zechce.
Wrócę teraz jeszcze na chwilę do rzeczy, które zrobiłem po raz pierwszy. Otóż po raz pierwszy, jeśli nie po raz pierwszy w ogóle, to na pewno po raz pierwszy od bardzo długiego czasu byłem w Teatrze Muzycznym. Byłem tam nie tylko na wiedźminie, o czym już wiecie, ale też na Gali Gdyni Bez Barier, no i nocy muzeów, tak już z poza teatru.
Pisałem również w tytule wpisu o samodzielności. Rzeczywiście. W minionym roku poczyniłem w tej dziedzinie znaczne postępy. Kiedyś Wam wspominałem, że nauczyłem się docierać do sklepu. Od tamtej pory opanowałem również trasę na osiedlowe przystanki, do siedziby CWM, księgarni Vademecum, gdzie uczęszczam na liczne warsztaty, ale bezwątpienia największym moim sukcesem, naturalnie tegorocznym, było ogarnięcie samodzielnego docierania na uniwersytet i powrotu z niego. Na razie potrafię poruszać się na tej trasie jedynie autobusem i tramwajem, ale oswajam też kolejki, choć tu przede mną jeszcze trochę pracy.
Na zakończenie tego wpisu powiem jeszcze raz o tym, co jest dla mnie tak istotne, jako dla zwierzęcia z natury społecznego, czyli o ludziach, którzy mnie otaczają. Niezmiennie od kilku lat bardzo ważną rolę odgrywa w moim życiu, jeśli o to chodzi, centrum Współpracy Młodzieży. Dziękuję za dzień, w którym dołączyłem do tej organizacji, bo dzięki niej moje życie społeczne zmieniło się o 180 stopni. Dziękuję mojej pani od historii z podstawówki, która powiedziała mi o istnieniu CWM. Dzięki temu ciągle poznaję nowych inspirujących ludzi. Tam poznałem kolegę, który pojechał ze mną na rajd Kultury Bez Barier i powiedział mi o ich istnieniu, ale też wiele innych wspaniałych osób. W tym roku też dzięki jednej z osób znów miałem przyjemność docenienia, jak fajnym uczuciem jest uświadomienie sobie, że nadaje się z kimś na tych samych falach, że można z tym kimś porozmawiać praktycznie o wszystkim, a pojęcie nudy całkowicie przestaje istnieć. Coś takiego poczułem może parę razy w życiu i w tym roku to był właśnie taki przypadek.
Rok 2019 to też rok, w którym do poszerzenia moich znajomości przysłużył się Elten. Dzięki niemu poznałem Agnieszkę znaną tutaj właśnie pod takim Nickiem oraz Darię znaną szerzej jako Everlastink dream.
Podsumowując cały wpis, miniony rok to przede wszystkim czas nowych wyzwań, umiejętności i znajomości. W roku 2020 zamierzam przede wszystkim rozwijać nadal samodzielność i moje umiejętności językowe. To dla mnie najważniejsze. Chciałbym również sfinalizować kwestię Promienia nadziei pod kątem wydawniczym. No i jest jeszcze moje postanowienie noworoczne związane z klimatem. Od tego roku ograniczam spożycie mięsa. O wpływie hodowli przemysłowych na klimat mówić nie trzeba, a ja uważam, że zmiana w podejściu do spraw klimatycznych musi dokonać się oddolnie i zajść w sposobie myślenia. Każdy więc może dołożyć tu swoją cegiełkę.
Tym akcentem żegnam się z Wami po powyższym przydługim wpisie. Gratuluję tym, którzy dotrwali do tego momentu i do następnego wpisu.

Kategorie
Filozofia

Historia myśli ewolucyjnej – wykład

Kategorie
Filozofia

Historia myśli ewolucyjnej – zapowiedź wykładu

Witajcie,
Jak głosi tytuł wpisu, nagranie, którym za chwilę się z wami podzielę jest wykładem dotyczącym historii ewolucjonizmu. Wygłosiłem ten wykład w zeszłym roku dla studentów uniwersytetu trzeciego wieku w ramach swoich praktyk studenckich. Na marginesie mogę wspomnieć, że miałem przyjemność prowadzić zajęcia dla tej grupy aż dwa razy i jestem pod wrażeniem wiedzy i zaangażowania tych ludzi, mimo niemłodego wieku, gdzie wiadomo, że nie wszystkim na emeryturze chce się jeszcze wysilać intelektualnie. W każdym razie nagranie, które za chwilę tu wrzucę, jest nieco przycięte, dlatego sprawia wrażenie zaczętego w środku wykładu. Zdecydowałem się na małe cięcie i zachowanie tylko tej części, w której ja się wypowiadam. Część ta i tak trwa dobrze ponad godzinę. Tych, których jeszcze nie odstraszyłem, zachęcam do dyskusji pod wykładem, tym bardziej, że z racji ograniczonego czasu, wiele kwestii musiałem potraktować bardzo skrótowo.
Miłego odsłuchu.

Kategorie
Moja twórczość

Prywatny Hogwart

Witajcie,
Dawno mnie tutaj nie było. Z tekstem, który poniżej wam prezentuje, nosiłem się od jakiegoś czasu, a ściślej nosiłem się z zamiarem jego napisania. Dziś jednak uzyskał on ostateczny kształt. Jak zawsze życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania.
Prywatny Hogwart
Był sobie zamek, pradawny, wyniosły, choć postronni jeno ruiny w nim widzieli. Uczono tam sztuki tajemnej i groźnej, którą od zarania liczni posiąść chcieli. Zamek ten Hogwartem nazwany przez czwórkę, puszcza niezwykła dokoła otaczała i było też jezioro, w którym ośmiornica tonących rozbitków od śmierci ocalała.
I choć zaraz usłyszę, nie ma szkoły czarów, gdzie skrzydlate dziki stoją u bram na warcie, to jednak każdy może odnaleźć echa jej magii rozbrzmiewające w jego prywatnym Hogwarcie.
Każdy przecież musi przejść przez własne życie, będące nieraz turniejem trójmagicznym, w którym uczestnicy błądzą w labiryncie, stawiając czoła trudnościom rozlicznym.
Czasami są niczym więzień Azkabanu zamknięci w okowach swojej świadomości, albo jak animag, co w kolejnych wcieleniach stale poszukuje własnej tożsamości.
Niekiedy chłód Rozpaczy dławiący ich ogarnie, gdy staną oko w oko z własnymi dementorami i muszą wtedy umieć przywołać patronusa, który ich ochroni przed życia ciosami. W kokonie sielskich wspomnień i dawnych sukcesów, mogą walczyć mężnie z wieloma wyzwaniami, chociażby były one tak ciężkimi, jak zagadka sfinksa, czy walka ze smokami.
Na straży tej siły stoi pokój życzeń, chociaż nie przed każdym wrota swe otwiera i jest jeszcze lustro, które pokazuje, to czego byśmy chcieli, a czego jeszcze nie ma. Pragnienia. Broń potężna, potężna motywacja, aby przez swe życie wiecznie śmiało kroczyć, a jednak chciałbyś czasem odwrócić klepsydrę, by partia szachów mogła inaczej się potoczyć. Wymazać dementorów i boginy, widma, za których przyczyną strach za gardło chwyta, unieść dumnie w dłoniach puchar turniejowy i płynnego szczęścia napić się do syta. Czasami sobie myślisz, eliksir wielosokowy, z nim zawiesiłbym wszystkie me rozterki własne, wszedłbym choć na chwilę w czyjeś inne buty, lecz co jeśli i one byłyby zbyt ciasne.
Nierzadko myślodsiewnia też by się przydała, gdy próżne są pamięci ludzkiej starania, by wyrzucić z umysłu to, co nas uwiera i zachować to, co warte zachowania.
I w przenośnym Hogwarcie naszej realności maj ą miejsce huczne uczty i bale, i są miejsca, i ludzie, gdzie niczym w Norze, upływu czasu nie czuje się wcale.
Na swej drodze szukamy kamienia filozofów, co zwykłe chwile w klejnoty przemienia i czasem musimy przejść próbę płomieni, by wzorem feniksa doświadczyć odrodzenia.
I tylko ten, kto znaleźć chce, nie wykorzystać, odnajdzie kamień w którymś momencie, a będzie on przyjaźnią lub tą formą czarów, co siłą przewyższa każde zaklęcie.
I zawsze pamiętać trzeba by dobrze drogę wybrać, wszak wybór o nas świadczy, nie nasze zdolności, pewnie rozpocząć własną partię szachów, bo tiara przydziału nie lubi wątpliwości.

Kategorie
Filozofia

Wielcy filozofowie – część druga – Heraklit z Efezu

EltenLink